Выбрать главу

– Sprawdzimy to nazwisko w spisie pseudonimów, na policji i w NCIC – powiedział Sellitto.

– Niech Dellray wyśle swoich ludzi do Cumberland, żeby zaczęli węszyć – polecił Rhyme.

– Dobra.

Stephen Kall…

Minęło tyle lat. Jak gdyby wreszcie zobaczył relikwiarz, o którym wiele słyszał w ciągu całego życia, ale którego nigdy nie widział na własne oczy.

Rozległo się energiczne pukanie do drzwi. Dłonie Sachs i Sellitta instynktownie sięgnęły do broni.

Był to jednak tylko jeden z gliniarzy z dołu. Trzymał w ręku sporą teczkę.

– Przesyłka.

– Co to takiego? – zapytał Rhyme.

– Przywiózł glina z Illinois. Powiedział, że to z pogotowia i straży pożarnej okręgu DuPage.

– Co to jest?

Policjant wzruszył ramionami.

– Powiedział, że jakiś syf z bieżników opon. Chyba sobie robił jaja.

– Nie – odrzekł Rhyme. – To właśnie to. – Spojrzał na Coopera. Mieli materiał z opon samochodów z miejsca katastrofy lotniczej.

Gliniarz posłał mu zdumione spojrzenie.

– I wieźli to samolotem z Chicago?

– Czekaliśmy z zapartym tchem.

– Życie czasami potrafi być zabawne.

Lincoln Rhyme musiał się z tym zgodzić.

Profesjonalne latanie tylko w części polega na lataniu.

Latanie to także robota papierkowa.

Z tyłu furgonetki, która wiozła Percey Clay na lotnisko Mamaroneck, piętrzył się stos książek, map i dokumentów: „Katalog lotnisk i punktów obsługi”, „Informator lotniczy”, „Ogłoszenia lotnicze” – wydawane przez Federalny Urząd Lotnictwa – okólniki doradcze i poradnik Jeppesena, „Katalog informacji i lotnisk”. Tysiące stron, góry informacji. Percey, jak większość pilotów, znała prawie wszystkie na pamięć. Mimo to nie zamierzała siadać za sterami samolotu pozbawiona możliwości konsultacji z materiałami źródłowymi.

Uzbrojona w te informacje oraz kalkulator mogła wypełnić dwa podstawowe dokumenty przed lotem, rejestr nawigacyjny i plan lotu. W rejestrze notowała wysokość, obliczała odchylenia kursu powstałe na skutek wiatru i odchylenia między kursem prawdziwym i magnetycznym, określała czas przelotu i ilość potrzebnego paliwa. Sześć miast, sześć różnych zapisów, między nimi kilkanaście punktów kontroli…

Potem plan lotu Federalnego Urzędu Lotnictwa, po drugiej stronie rejestru nawigacyjnego. Już po starcie samolotu drugi pilot uruchomi plan, łącząc się ze stanowiskiem obsługi lotów w Mamaroneck, które z kolei połączy się z Chicago i poda zakładany czas przylotu „Foxtrota Bravo”. Gdyby samolot nie przybył pół godziny po ustalonym czasie, zostałby uznany za spóźniony i rozpoczęłaby się procedura poszukiwawcza.

Były to skomplikowane dokumenty i należało wszystko dokładnie obliczyć. Gdyby samolot miał nieograniczony zapas paliwa, mogliby polegać na nawigacji radiowej i kursować między miejscami przeznaczenia tak długo, jak by im się podobało, na dowolnie wybranej wysokości. Ale paliwo było nie tylko drogie (a dwa silniki odrzutowe Garretta spalały zdumiewająco dużo), lecz również nadzwyczaj ciężkie i transport dodatkowych zbiorników kosztował majątek. Podczas długich lotów, zwłaszcza przy dużej liczbie paliwożernych startów, zbyt wiele przewożonego paliwa mogło drastycznie ograniczyć zyski firmy z lotu. Federalny Urząd Lotnictwa wydał zarządzenie, by każdy samolot miał tylko tyle paliwa, ile potrzeba na przelot do miejsca przeznaczenia plus rezerwa, w razie nocnego lotu, która umożliwiłaby dodatkowe czterdzieści pięć minut przebywania w powietrzu;

Percey Clay stukała w klawisze kalkulatora, wypełniając formularze swoim precyzyjnym charakterem pisma. Tak niedbała w innych sferach życia, w sprawach latania była wyjątkowo skrupulatna. Sama czynność wypełniania rubryk, wpisywania częstotliwości łączności z kontrolą lotów i odchyleń kursu magnetycznego sprawiała jej przyjemność. Nigdy nie podawała przybliżonych liczb, kiedy wymagano dokładnych obliczeń. Dziś praca pochłonęła ją bez reszty.

Obok niej siedział Roland Bell. Miał wyjątkowo posępną minę. Wesoły chłopak z Południa gdzieś zniknął. Przejmowała się jego smutkiem, tak jak własnym; Brit Hale był chyba pierwszym świadkiem, jakiego stracił. Odczuła niewytłumaczalną potrzebę, by dotknąć jego ręki, pocieszyć go, powiedzieć mu to, co on wcześniej mówił jej. Widocznie należał jednak do tego typu mężczyzn, którzy w obliczu klęski zamykają się w sobie; każdy przejaw współczucia mógłby go rozdrażnić. Uważała, że jest podobny do niej. Bell patrzył przez okno samochodu, od czasu do czasu dotykając czarnej rękojeści pistoletu, spoczywającego w kaburze pod pachą.

W momencie gdy skończyła wypełniać ostatnią kartę planu lotu, furgonetka skręciła na wjazd na lotnisko, zatrzymując się przy stanowisku uzbrojonych strażników, którzy sprawdzili ich dokumenty i wpuścili.

Percey kazała kierowcy podjechać do hangaru, ale zauważyła, że w biurze nadal palą się światła. Poleciła zatrzymać wóz i wysiadła, a Bell z resztą ochroniarzy poszli za nią do głównego budynku biura, czujni i spięci.

W gabinecie siedział Ron Talbot, umorusany smarem i śmiertelnie zmęczony, ocierał spocone czoło. Jego twarz była niepokojąco czerwona.

– Ron… – Podbiegła do niego. – Nic ci nie jest?

Uścisnęli się.

– Brit – powiedział, kręcąc ze smutkiem głową. – Brita też dostał. Percey, nie powinnaś tu być. Jedź w jakieś bezpieczne miejsce, zapomnij o locie. Nie warto.

Odsunęła się.

– O co chodzi? Źle się czujesz?

– Jestem tylko zmęczony.

Wyjęła mu z palców papierosa i zgasiła.

– Sam wszystko robiłeś? Przy „Foxtrocie Bravo”?

– Ja…

– Ron?

– Większość. Już prawie skończyłem. Facet przywiózł butlę gaśniczą i pierścień jakąś godzinę temu. Zacząłem je montować. Trochę się zmęczyłem.

– Boli cię w piersiach?

– Nie, nie bardzo.

– Ron, jedź do domu.

– Mogę…

– Ron – powiedziała ostro. – W ciągu dwóch dni straciłam dwie bliskie osoby. Nie mam zamiaru stracić trzeciej… Sama zamontuję pierścień. Przecież to nic wielkiego.

Talbot wyglądał, jakby nie był w stanie unieść zwykłego klucza, a co dopiero ciężkiej komory spalania.

– Gdzie Brad? – spytała Percy. Miał być dziś pierwszym oficerem.

– W drodze. Powinien być za godzinę.

Pocałowała Talbota w spocone czoło.

– Jedź do domu. I odstaw fajki, na litość boską. Zwariowałeś?

Objął ją.

– Percey, Brit…

Uciszyła go, kładąc palec na ustach.

– Do domu. Wyśpij się. Gdy się obudzisz, będę już w Erie i nikt nie odbierze nam tego kontraktu. Na mur.

Z trudem dźwignął się na nogi i przez chwilę stał, patrząc przez okno na „Foxtrota Bravo”. Na jego twarzy malowało się rozgoryczenie. Przypomniała sobie, że miał taką samą minę, kiedy ją poinformował, że oblał testy fizyczne i już nie będzie mógł latać. Talbot skierował się do drzwi.

Powinna brać się już do roboty. Zakasała rękawy, dała znak Bellowi, by podszedł bliżej. Pochylił głowę, przyjmując pozycję dokładnie taką jak Ed, kiedy coś do niego mówiła przyciszonym głosem.

– Muszę parę godzin spędzić w hangarze. Możesz przez ten czas dopilnować, żeby ten skurwysyn mnie nie zabił?

Bez wygłaszania żadnych ludowych mądrości ani stawiania warunków Roland Bell, człowiek z dwoma pistoletami, skinął poważnie głową, przyglądając się uważnie wszystkim cieniom w okolicy.

Mieli w rękach zagadkę.

Cooper i Sachs zbadali cały materiał znaleziony w bieżnikach opon wozów strażackich i radiowozów policyjnych, które były na lotnisku w Chicago po katastrofie samolotu Eda Carneya. Była tam ziemia, psie odchody, smar, olej, trawa i śmieci, czyli wszystko to, czego Rhyme się spodziewał. Ale dokonali jednego odkrycia, które jego zdaniem mogło być ważne.