Выбрать главу

Nagle, zupełnie nieoczekiwanie, atak rozpaczy się skończył. Percey uniosła głowę, głęboko odetchnęła i wstała, ocierając łzy. Dusza lotniczki jeszcze raz wzięła górę. Pozbierała śruby i narzędzia, po czym wspięła się z powrotem na rusztowanie. Przez chwilę wpatrywała się w uparty pierścień. Dokładnie obejrzała obudowę, lecz nie widziała, w którym miejscu metal się klinował.

Sachs wycofała się do drzwi, głośno nimi trzasnęła i zaczęła iść w głąb hangaru, tupiąc donośnie.

Percey obróciła się, ujrzała ją i wróciła do silnika. Kilka razy otarła twarz rękawem i pracowała dalej.

Sachs podeszła do rusztowania, obserwując zmagania Percey z pierścieniem.

Żadna z nich przez dłuższą chwilę nie odezwała się ani słowem.

W końcu Sachs powiedziała:

– Spróbuj podnośnikiem.

Percey spojrzała przez ramię, lecz nie odpowiedziała.

– Niewiele brakuje – ciągnęła Sachs. – Tylko trzeba więcej siły. Stara technika przymusu. Nie uczą jej w szkołach technicznych.

Percey przyjrzała się dokładnie uchwytom mocującym na metalowych częściach.

– No, nie wiem.

– Ale ja wiem. Rozmawiasz z ekspertem.

– Montowałaś kiedyś komorę spalania w learze?

– Nie. Świece zapłonowe w chevrolecie monza. Żeby ich dosięgnąć, trzeba trochę unieść silnik. W każdym razie silnik ośmiocylindrowy. Zresztą kto by kupował samochód z czterema cylindrami? Po co?

Percey spojrzała ponownie na silnik.

– To jak? – Sachs obstawała przy swoim. – Podnośnik?

– Może wgiąć obudowę.

– Ale nie jeśli przyłożysz go tutaj. – Sachs pokazała element konstrukcji, który biegł od silnika do wspornika, połączonego z kadłubem.

Percey obejrzała łącznik.

– Nie mam takiego małego podnośnika, żeby tu pasował.

– Ja mam. Zaraz przyniosę.

Wyszła do samochodu i po chwili wróciła ze składanym lewarkiem. Gdy wspinała się na rusztowanie, poczuła, że jej kolana protestują przeciw takiemu wysiłkowi.

– Spróbuj tutaj. – Dotknęła podstawy silnika. – Stalowy dwuteownik.

Kiedy Percey ustawiała lewarek, Sachs podziwiała skomplikowaną konstrukcję silnika.

– Ile ma koni?

Percey roześmiała się.

– Mocy tych silników nie liczy się w koniach mechanicznych, tylko w funtach siły ciągu. Te dwa to Garrett siedem trzy jeden, każdy o sile ciągu do trzech i pół tysiąca funtów.

– Niesamowite. – Sachs roześmiała się. Włożyła dźwignię do lewarka, a gdy zaczęła kręcić korbą, poczuła znajomy opór. – Nigdy nie byłam tak blisko silnika turbinowego – powiedziała. – Zawsze marzyłam o tym, żeby pojeździć samochodem z silnikiem odrzutowym po dnie wyschniętego słonego jeziora.

– To nie jest klasyczny silnik turboodrzutowy. Niewiele już takich zostało. Chyba w concorde’ach i samolotach wojskowych. Lear ma silniki dwuprzepływowe, jak samoloty pasażerskie. Spójrz z przodu – widzisz te łopatki? To nic innego jak stałe śmigło. Silniki odrzutowe są niewydolne na małych wysokościach. A te palą czterdzieści procent mniej.

Sachs oddychała ciężko, z trudem obracając dźwignię lewarka. Percey ponownie wparła się ramieniem w pierścień i pchnęła. Część nie wydawała się duża, ale była bardzo ciężka.

– Znasz się na samochodach, co? – spytała Percey, też ledwie dysząc.

– Mój ojciec się znał. Uwielbiał auta. Całe popołudnia rozbieraliśmy samochody i składaliśmy z powrotem. Kiedy akurat nie był na patrolu.

– Na patrolu?

– Też był gliniarzem.

– A ty połknęłaś bakcyla mechaniki? – spytała Percey.

– Nie, raczej prędkości. A wtedy trzeba też zostać fanem zawieszenia, układu napędowego i silników, inaczej nigdy nie pojedzie się tak szybko, jak się chce.

– Prowadziłaś kiedyś samolot? – zapytała ją Percey.

– Czy prowadziłam? – Sachs uśmiechnęła się na to słowo. – Nie. Ale pomyślę o tym, skoro ma tyle pary pod maską.

Przekręciła jeszcze trochę korbę, czując ból w mięśniach. Pierścień jęknął i zazgrzytał, unosząc się do obudowy.

– No, nie wiem – powiedziała niepewnie Percey. – Jeszcze trochę!

Z głośnym metalicznym brzękiem pierścień idealnie wskoczył na miejsce. Na kwadratowej twarzy Percey pojawił się nikły uśmiech.

– Dokręcasz je kluczem dynamometrycznym? – spytała Sachs, wkręcając śruby w otwory pierścienia i rozglądając się za narzędziem.

– Tak – odparł Percey. – Do momentu „żeby za cholerę się nie mogły poluzować”.

Sachs docisnęła śruby kluczem z grzechotką. Stukot narzędzia sprawił, że przypomniała się jej szkoła średnia i chłodne sobotnie popołudnia spędzane z ojcem. Zapach benzyny, jesiennego powietrza i gulaszu gotującego się w kuchni w ich domu.

Percey sprawdziła dzieło Sachs, po czym powiedziała:

– Skończę sama.

Zaczęła łączyć przewody i części elektroniczne. Sachs przyglądała się zdziwiona i zafascynowana. Percey na chwilę przerwała.

– Dzięki – rzekła cicho, a po chwili zapytała: – Co tu właściwie robisz?

– Mamy materiał, który być może pochodzi z bomby, ale Lincoln nie wiedział, czy to nie jest część samolotu. Kawałki beżowego lateksu? Obwód scalony? Brzmi znajomo?

Percey wzruszyła ramionami.

– W learze są tysiące uszczelek. Mogą być z lateksu, nie mam pojęcia. A obwodów scalonych? Pewnie też z tysiąc. – Ruchem głowy wskazała szafkę obok stołu warsztatowego w rogu hangaru. – Płytki są różne, zależnie od składnika. Ale znajdziesz tam kupę uszczelek. Weź próbki, jakie chcesz.

Sachs podeszła do stołu i zaczęła wkładać do torebek wszystkie beżowe kawałki gumy, jakie znalazła.

Nie patrząc na Sachs, Percey powiedziała:

– Myślałam, że przyjechałaś mnie aresztować. Odstawić z powrotem do więzienia.

I powinnam, pomyślała Sachs. Lecz głośno rzekła:

– Nie, tylko po próbki. – Po chwili dodała: – Co jeszcze trzeba zrobić przy samolocie?

– Wyregulować. Potem sprawdzić wszystkie ustawienia. Muszę też obejrzeć okno, to, które wymienił Ron. Głupio by było zgubić okno przy prędkości czterystu mil na godzinę. Możesz mi podać ten zestaw sześciokątny? Nie, metryczny.

– Zgubiłam kiedyś przy stu – poinformowała Sachs, podając jej narzędzia.

– Co?

– Okno. Ścigałam faceta uzbrojonego w dubeltówkę. Zdążyłam się uchylić, ale przednia szyba poszła w drobny mak… Zanim go zgarnęłam, miałam już w zębach kilka robaczków.

– A ja myślałam, że mam życie pełne przygód – powiedziała Percey.

– Moja praca to głównie nuda. Płacą mi za te pięć procent, kiedy buzuje adrenalina.

– Podobno – rzekła Percey.

Podłączyła laptop do kilku części silnika i zaczęła stukać w klawisze, od czasu do czasu spoglądając na ekran. Nie patrząc na Sachs, zapytała:

– Powiedz mi, o co właściwie chodzi?

Ze wzrokiem wbitym w ekran migoczący rzędami cyfr Sachs odpowiedziała pytaniem:

– Jak to – o co?

– Skąd to, hm, napięcie między nami. Między tobą i mną.

– Przez ciebie o mało nie zginął mój przyjaciel.

Percey pokręciła głową.

– Nie, to nie to – oznajmiła. – W waszą pracę jest wkalkulowane ryzyko. Sami decydujecie, czy je podejmujecie, czy nie. Jerry Banks nie był żółtodziobem. Nie, to coś innego – czułam to, zanim jeszcze Jerry został ranny. Kiedy cię pierwszy raz zobaczyłam, w pokoju Lincolna Rhyme’a.

Sachs nie odpowiedziała. Wyciągnęła podnośnik z komory silnika, postawiła go na stole i machinalnie złożyła.

Trzy metalowe części wskoczyły na miejsce wokół silnika. Percey posługiwała się śrubokrętem jak dyrygent batutą. Miała naprawdę magiczne dłonie. W końcu spytała: