Выбрать главу

– Chodzi o niego, prawda?

– O kogo?

– Dobrze wiesz. O Lincolna Rhyme’a.

– Sądzisz, że jestem zazdrosna? – Sachs roześmiała się.

– Tak właśnie myślę.

– Śmieszne.

– Łączy was coś więcej niż sama praca. Chyba go kochasz.

– Oczywiście, że nie. Co za pomysł.

Percey posłała jej znaczące spojrzenie, po czym ostrożnie zwinęła zbędny kawałek przewodu, upychając go obok komory silnika.

– Cokolwiek wtedy zobaczyłaś, to był tylko szacunek dla jego talentu, nic więcej. – Uniosła pokrytą smarem dłoń na wysokość własnej piersi. – Tylko spójrz na mnie, Amelio. Jaki ze mnie materiał na kochankę. Jestem niska, despotyczna, nieładna.

– Jesteś… – zaczęła Sachs.

– Co, bajka o brzydkim kaczątku? – przerwała jej Percey. – Czytałam ją miliony razy, kiedy byłam mała. Ale nigdy nie zmieniłam się w łabędzia. Wprawdzie nauczyłam się latać jak ptak – dodała ze smutnym uśmiechem – jednak to nie to samo. Poza tym… jestem wdową. Dopiero co straciłam męża. Nie interesuje mnie nikt inny.

– Przepraszam – zaczęła wolno Sachs, niechętnie dając się wciągnąć w tę rozmowę – ale muszę powiedzieć… że nie wyglądasz, jakbyś tonęła w żałobie.

– Dlaczego? Bo próbuję za wszelką cenę ratować swoją firmę?

– Nie, nie tylko – odrzekła ostrożnie Sachs. – Prawda?

Percey wpatrywała się w twarz Sachs.

– Ed był mi bardzo bliski. Byliśmy małżeństwem, przyjaciółmi, wspólnikami… masz rację, spotykał się z kimś innym.

Sachs zerknęła w stronę biura Hudson Air.

– Zgadza się – powiedziała Percey. – Lauren. Poznałaś ją wczoraj.

Brunetka zanosząca się od szlochu.

– Bardzo to przeżyła. Cholera, Ed też. Kochał mnie, ale musiał mieć te swoje ładne kochanki. Zawsze je miał. Ale wiesz, one chyba znosiły to jeszcze gorzej. Bo on zawsze do mnie wracał. – Przerwała na chwilę, walcząc ze łzami. – To chyba jest właśnie miłość. Kiedy się ma kogoś w domu i zawsze się do niego wraca.

– A ty?

– Czy byłam mu wierna? – Percey wybuchnęła swoim lekko drwiącym śmiechem, jak ktoś świadomy swoich wad, ale nielubiący roztrząsać szczegółów. – Nie miałam zbyt wielu okazji. Nie należę do dziewczyn, które podrywa się na ulicy. – Z roztargnieniem oglądała klucz nasadowy. – Chociaż, kiedy dowiedziałam się o dziewczynach Eda, kilka lat temu, wściekłam się. Bardzo mnie to dotknęło. Spotykałam się z innymi facetami. Kilka miesięcy byłam z Ronem – z Ronem Talbotem. – Uśmiechnęła się. – Nawet mi się oświadczył. Powiedział, że zasługuję na kogoś lepszego niż Ed. Przypuśćmy, że miał rację. Ale mimo tych dziewczyn Ed był facetem, z którym musiałam być. To się nigdy nie zmieniło.

Wzrok Percey stał się na chwilę nieobecny.

– Poznaliśmy się w marynarce. Oboje byliśmy tam pilotami. Kiedy mi się oświadczył… W wojsku tradycyjne oświadczyny polegają na tym, że się mówi: „Chcesz zostać moim podwładnym?”. Taki żart. Oboje mieliśmy stopień podporucznika, więc Ed powiedział: „Zostańmy swoimi podwładnymi”. Chciał mi kupić pierścionek, ale ojciec się mnie wyrzekł…

– Naprawdę?

– Tak. Jak w kiepskim serialu. Nie chcę się nad tym rozwodzić, w każdym razie oszczędzaliśmy każdego centa, żeby otworzyć własną firmę czarterową. Zwolnili nas ze służby, byliśmy bez grosza. Któregoś wieczoru powiedział: „Lecimy”. Pożyczyliśmy starego norsemana, którego mieli na płycie. Niezła maszyna. Wielki, chłodzony powietrzem silnik tłokowy… Tym samolotem można było zrobić wszystko. Zajęłam fotel po lewej. Wystartowałam i po chwili byliśmy już na sześciu tysiącach stóp. Nagle Ed mnie pocałował i zakołysał sterem, co oznaczało, że przejmuje maszynę. Pozwoliłam mu. Powiedział: „A jednak mam dla ciebie brylant, Percey”.

– I miał? – spytała Sachs.

Percey uśmiechnęła się.

– Ed przyspieszył i nagle pociągnął stery. Samolot zadarł nos do góry. – Łzy napłynęły jej do oczu. – Przez krótką chwilę, zanim wyrównał lot, patrzyliśmy prosto w rozgwieżdżone niebo. Pochylił się do mnie i powiedział: „Wybierz sobie. To wszystkie gwiazdy wieczoru – możesz mieć, którą zechcesz”. – Percey schyliła głowę, łapiąc oddech. – Wszystkie gwiazdy wieczoru…

Potem otarła rękawem oczy i odwróciła się z powrotem do silnika.

– Uwierz mi, nie masz się czym dręczyć. Lincoln to fascynujący człowiek, ale Ed był dla mnie wszystkim.

– Jest jeszcze coś. – Sachs westchnęła. – Przypominasz mu kogoś. Kogoś, kogo kochał. Pojawiasz się i nagle jakby tamto wróciło.

Percey wzruszyła ramionami.

– Jesteśmy podobni do siebie. Rozumiemy się. I co z tego? To nic nie znaczy. Amelio, Rhyme cię kocha.

Sachs parsknęła śmiechem.

– Nie sądzę.

Percey posłała jej kolejne wymowne spojrzenie i zaczęła chować sprzęt do pudeł z taką samą skrupulatnością, z jaką posługiwała się narzędziami i komputerem.

Do hangaru wszedł wolnym krokiem Roland Bell, sprawdzając okna i przyglądając się uważnie wszystkim cieniom.

– Spokój? – zapytał.

– Zupełny.

– Mam wiadomość. Facet z Amer-Medu właśnie wyjechał ze Szpitala Westchester. Ładunek będzie tu za godzinę. Dla bezpieczeństwa pojedzie za nimi wóz z moimi ludźmi. Nie musisz się bać, że popsują ci interes albo ich nastraszą. Moi ludzie to zawodowcy. Kierowca w ogóle się nie zorientuje, że ktoś za nim jedzie.

Percey zerknęła na zegarek.

– Dobra. – Spojrzała na Bella, który patrzył niepewnie na otwartą komorę silnika, jak wąż na mangustę. – Ale nie muszę lecieć z opiekunami, co? – zapytała.

Bell ciężko westchnął.

– Po tym, co się stało w domu – rzekł poważnie – nie mogę cię stracić z oczu. – Pokręcił głową, jak gdyby już robiło mu się niedobrze od wstrząsów samolotu, zawrócił do drzwi i wyszedł w chłodne powietrze popołudnia.

Sprawdzając efekty swojej pracy, Percey odezwała się z głębi komory silnika:

– Patrząc na ciebie i Rhyme’a, nie mogę dać wam więcej niż pięćdziesiąt procent szans powodzenia. – Odwróciła się i spojrzała na Sachs. – Ale wiesz, miałam kiedyś jednego instruktora.

– I co?

– Kiedy lataliśmy dwusilnikowcem, dławił jeden silnik i śmigło kręciło się na wolnych obrotach. Wielu instruktorów odgrywa taki numer – wyłączają silnik na sporej wysokości, żeby zobaczyć, jak sobie poradzisz. Ale zawsze przed lądowaniem włączają go z powrotem. Ten instruktor kazał nam lądować na jednym silniku. Uczniowie pytali go: „Czy to nie za duże ryzyko?”, a on odpowiadał: „Bóg nie daje pewniaków. Czasami trzeba grać w ciemno”.

Percey zatrzasnęła klapę silnika.

– W porządku, gotowe. Można latać. – Klepnęła lśniące poszycie gestem kowbojki, która dodaje animuszu swojemu chłopakowi startującemu w rodeo.

Rozdział trzydziesty

45 godzin – godzina trzydziesta druga

W niedzielę o osiemnastej wezwali do siebie Jodiego z sypialni Rhyme’a na dole, gdzie włóczęga siedział zamknięty.

Poczłapał na górę z ociąganiem, ściskając swoją głupią książkę „Koniec z zależnością”, jakby to była Biblia. Rhyme pamiętał ten tytuł. Gdy był w najczarniejszym nastroju, książka przez wiele miesięcy była na liście bestsellerów w „Timesie”. Zauważył ją wtedy i cynicznie pomyślał, że jemu przydałby się poradnik „Początek zależności”.

Do Cumberland w Wirginii Zachodniej leciał z Quantico zespół agentów, by w dawnym miejscu zamieszkania Stephena Kalla poszukać jakichś tropów, które być może pomogą odnaleźć jego obecną kryjówkę. Lecz Rhyme widział już, jak dokładnie Kall oczyszcza każde miejsce zbrodni, miał więc powody przypuszczać, że morderca z podobną sumiennością zaciera wszystkie inne ślady.