Выбрать главу

– Powiedziałeś nam o nim parę rzeczy – zwrócił się Rhyme do Jodiego. – Podałeś kilka faktów, kilka cennych informacji. Chcę wiedzieć więcej.

– Ale ja…

– Skup się.

Jodie zmrużył oczy. Rhyme odniósł wrażenie, że włóczęga zastanawia się, jak ich zmiękczyć. Dlatego zdziwił się, gdy Jodie powiedział:

– Jedno jest pewne – że się pana boi.

– Mnie? – zdumiał się Rhyme. – Skąd o mnie może wiedzieć?

– Wie, że ma pan na imię Lincoln. I że chce go pan złapać.

– Skąd?

– Nie wiem – odparł drobny człowiek, po czym dodał: – Kilka razy dzwonił z komórki i strasznie długo słuchał. Pomyślałem sobie…

– Niech to szlag jasny! – krzyknął Dellray. – Podsłuchuje kogoś.

– Oczywiście! – wykrzyknął Rhyme. – Pewnie biuro Hudson Air. Stąd się dowiedział, gdzie jest bezpieczny dom. Dlaczego wcześniej nie przyszło nam to do głowy?

– Trzeba przeczesać biuro – rzekł Dellray. – Ale pluskwa może być gdzieś w skrzynce przekaźnikowej. Znajdziemy ją. Musimy znaleźć. – Zadzwonił do obsługi technicznej FBI.

– Mów dalej – powiedział do Jodiego Rhyme. – Co jeszcze o mnie wie?

– Wie, że jest pan detektywem. Chyba się nie orientuje, gdzie pan mieszka i nie zna pana nazwiska. Ale robi w portki ze strachu.

Gdyby Rhyme mógł czuć przyjemne ukłucie dumy w żołądku – na pewno by je teraz poczuł.

Cóż, panie Kall, może uda nam się sprawić, żeby się pan jeszcze bardziej bał.

– Już raz nam pomogłeś, Jodie. Chciałbym ponownie skorzystać z twojej pomocy.

– Zwariował pan?

– Zamknij się, do kurwy nędzy – huknął Dellray. – Słuchaj, co pan do ciebie mówi. Dobrze?

– Zrobiłem, co mi kazaliście. Więcej nic już nie zrobię. – Jego skomlenie było nie do zniesienia. Rhyme zerknął na Sellitta. Tu mogły się przydać jego umiejętności radzenia sobie z ludźmi.

– Pomożenie nam leży w twoim własnym interesie – rzekł z przekonaniem Sellitto.

– Kula w plecy to ma być mój interes? Kula w łeb? Mhm. Rozumiem. Może mi pan wytłumaczy?

– A pewnie, że ci to wytłumaczę – mruknął Sellitto. – Trumniarz wie, że go wsypałeś. Wcale nie musiał do ciebie celować wtedy pod domem. Mam rację?

Zawsze zmuszaj ich do mówienia. Muszą brać udział w rozmowie. Sellitto często tłumaczył Rhyme’owi zasady prowadzenia przesłuchania.

– Chyba tak.

Sellitto dał Jodiemu znak, by się zbliżył.

– Rozsądniej dla niego byłoby, gdyby stamtąd spieprzał. Ale on mimo wszystko zaczaił się na dachu, żeby cię rozwalić. Jaki z tego wniosek?

– No…

– Że nie spocznie, dopóki cię nie stuknie.

Dellray, uradowany, że u boku Sellitta może zagrać rolę pozytywnego bohatera, rzekł:

– Chyba nie chciałbyś, żeby ktoś taki zapukał do ciebie o trzeciej nad ranem – w tym tygodniu, w przyszłym miesiącu albo przyszłym roku. Nie mam racji?

– No więc – sapnął Sellitto. – Zgadzasz się z nami, że pomagając nam, załatwiasz własny interes?

– Dacie mi ochronę taką jak świadkom?

Sellitto wzruszył ramionami.

– Tak i nie.

– Co?

– Tak, jeżeli nam pomożesz. Nie, jeśli odmówisz.

Czerwone oczy Jodiego wypełniły się łzami. Wyglądał na naprawdę przerażonego. W ciągu ostatnich lat Rhyme bał się o innych – o Amelię, Thoma i Lona Sellitta. Ale nie sądził, żeby kiedykolwiek bał się własnej śmierci (po wypadku na pewno przestał się bać). Zastanawiał się, jak można żyć w takim lęku. Jodie żył jak mysz.

Śmierć ma wiele twarzy…

Sellitto, wchodząc na powrót w rolę dobrego gliny, uśmiechnął się lekko do Jodiego.

– Byłeś przy tym, kiedy zabił tego agenta w piwnicy, prawda?

– Tak, byłem.

– Ten człowiek mógł żyć. Brit Hale też. Wielu ludzi mogło żyć… gdyby ktoś nam pomógł powstrzymać tego gnoja kilka lat temu. Teraz ty masz taką szansę. Możesz ocalić Percey i być może jeszcze kilkanaście innych osób. Tylko ty.

Tak działał geniusz Sellitta. Rhyme mógłby bez skutku godzinami straszyć i próbować zmusić chudego włóczęgę do współpracy. Nigdy jednak nie przyszłoby mu do głowy poruszyć resztki przyzwoitości, jakie zostały w tym śmieciu, a które detektyw zdołał dojrzeć.

Jodie w roztargnieniu kartkował książkę brudnym kciukiem. Wreszcie uniósł wzrok i ze zdumiewającą powagą rzekł:

– Kiedy go prowadziłem do siebie, na stację metra, kilka razy pomyślałem, czyby go nie wepchnąć do rury kolektora kanalizacyjnego. Woda płynie tam bardzo szybko. Zmyłoby go prosto do Hudson. Wiem też, gdzie leżą haki szynowe. Mógłbym wziąć jeden i walnąć go w głowę, gdyby się odwrócił. Naprawdę o tym myślałem. Ale się bałem. – Podniósł książkę. – „Rozdział trzeci. Spróbuj stawić opór swoim demonom”. Zawsze uciekałem. Nigdy nie próbowałem niczemu się przeciwstawić. Myślałem, że z nim mi się uda, ale nie potrafiłem.

Znów zaczął kartkować sfatygowaną książkę. Westchnął.

– Co mam zrobić?

Dellray wycelował swój niewiarygodnie długi kciuk w sufit. Był to znak najwyższej aprobaty.

– Za chwilę do tego przejdziemy – powiedział Rhyme, rozglądając się po pokoju. Nagle zawołał: – Thom! Thom! Chodź, potrzebuję cię!

Z kąta wychynęła przystojna, choć rozdrażniona twarz opiekuna.

– Tak?

– Czuję przypływ próżności – oznajmił dramatycznym tonem Rhyme.

– Czego?

– Próżności. Przynieś mi lustro.

– Chcesz lustro?

– Tak, duże. I proszę, uczesz mnie. Ciągle ci to powtarzam, a ty ciągle zapominasz.

Na płytę lotniska wjechała furgonetka Amer-Medu. Jeśli nawet grupa gliniarzy uzbrojonych w broń maszynową, która otaczała teren, zrobiła wrażenie na dwóch odzianych na biało pracownikach, wiozących wart ćwierć miliona dolarów ładunek ludzkich organów, nie dali tego po sobie poznać.

Wzdrygnęli się dopiero wówczas, gdy pojemniki zaczął obwąchiwać King, owczarek niemiecki należący do brygady pirotechnicznej, specjalista w odnajdywaniu materiałów wybuchowych.

– Hm, dla psów wątroba to wątroba, a serce to serce – powiedział z lekkim niepokojem jeden z dostawców. – Zawsze to mięso.

Lecz King zachowywał się jak stuprocentowy profesjonalista i przepuścił ładunek, nie próbując otworzyć żadnego z pojemników. Ludzie zanieśli ładunek na pokład samolotu i załadowali do chłodziarek. Percey wróciła do kabiny pilotów, gdzie Brad Torgeson, jasnowłosy młodzieniec, który od czasu do czasu latał w Hudson Air, dokonywał rutynowej kontroli przed startem.

Oboje już skończyli przegląd maszyny, przy którym towarzyszyli im Bell, trzech funkcjonariuszy i King. Nie było mowy, by Trumniarz mógł się dostać do samolotu, ale już wiedzieli, że morderca potrafi zmaterializować się w każdej chwili; był to chyba najbardziej drobiazgowy przegląd w historii lotnictwa.

Zajrzawszy do przedziału pasażerskiego, Percey zobaczyła światełka chłodziarek. Zawsze czuła nieokreśloną satysfakcję, kiedy zbudowana przez człowieka martwa maszyneria ożywała. Dla Percey Clay dowodem na istnienie Boga było buczenie serwomotorów i unoszenie się w powietrzu lśniącego metalowego skrzydła w chwili, gdy płat tworzył u góry podciśnienie, a człowiek stawał się nieważki.

Kontynuując kontrolę przedstartową, Percey drgnęła na dźwięk ciężkiego dyszenia obok.

– O kurczę – powiedział Brad, gdy King uznał, że w jego kroczu nie ma materiałów wybuchowych i ruszył na dalszą kontrolę wnętrza samolotu.