Выбрать главу

– Dobry wieczór, dziewięć pięć „Foxtrot Bravo”. Wejdź na sześć tysięcy i utrzymuj pułap.

Przystąpili do żmudnej pracy ustawiania systemu nawigacyjnego na częstotliwość radiolatarni, dzięki której mogli pomknąć do Chicago prosto jak strzała.

Na sześciu tysiącach stóp przebili się przez warstwę chmur wprost w czyste niebo i zachód słońca, jakiego Percey nigdy jeszcze nie widziała. Właściwie nie obcowała zbyt blisko z naturą i widok pięknego nieba nigdy jej nie nudził. Przyszła jej do głowy jedna jedyna sentymentalna myśl – że Ed powinien przed śmiercią popatrzeć na coś tak pięknego.

– Przejmij maszynę – powiedziała na dwudziestu jeden tysiącach.

– Tak jest – odparł Brad.

– Kawy?

– Z przyjemnością.

Percey poszła w głąb kabiny i nalała kawy do trzech kubków. Jeden podała Bradowi, a sama usiadła obok Rolanda, który ujął kubek trzęsącymi się dłońmi.

– Jak się czujesz? – spytała go.

– Nie, wcale nie mam mdłości, tylko… – skrzywił się – zdenerwowałem się jak… – Południowcy znali pewnie tysiące porównań tego rodzaju, lecz tym razem elokwencja z Karoliny zawiodła. – Po prostu się zdenerwowałem – wyjaśnił.

– Popatrz – powiedziała, wskazując na okno.

Nachylił się i wyjrzał przez szybę. Obserwowała, jak na jego twarzy odmalowuje się zdumienie na widok olśniewającego zachodu.

Bell gwizdnął.

– No, no, popatrz tylko… Ale mieliście tempo przy starcie.

– To grzeczny ptaszek. Słyszałeś kiedyś o Brooke Knapp?

– Nie przypominam sobie.

– Bizneswoman z Kalifornii. Ustanowiła rekord świata, okrążając ziemię w learze 35A – takim samym jak ten – w ciągu pięćdziesięciu godzin z kawałkiem. Pewnego dnia zamierzam pobić jej rekord.

– Nie wątpię. – Był już spokojniejszy. Przyglądał się przyrządom. – Chyba okropnie skomplikowana maszyna.

Pociągnęła łyk kawy.

– Jest taka sztuczka, o której nikomu nie mówimy. Tajemnica zawodowa. Wszystko jest o wiele prostsze, niż ci się wydaje.

– Co to za sztuczka? – spytał z niecierpliwością.

– Popatrz przez okno. Widzisz te kolorowe światełka na końcach skrzydeł?

Niechętnie wyjrzał.

– No, widzę.

– Na ogonie też jest takie.

– Aha. Widziałem, pamiętam.

– Całe nasze zadanie polega na tym, żeby utrzymać samolot między tymi światełkami. Wtedy wszystko jest w porządku.

– Między tymi… – Dopiero po chwili zrozumiał żart. Przez minutę przyglądał się jej kamiennej twarzy, a potem lekko się uśmiechnął.

– Dużo ludzi na to nabrałaś?

– Paru.

Lecz żart wcale go nie rozbawił. Wciąż wpatrywał się w podłogę. Po dłuższym milczeniu Percey odezwała się:

– Brit Hale mógł się nie zgodzić, Roland. Wiedział, jakie jest ryzyko.

– Nie, nie mógł – odrzekł Bell. – Godził się na wszystko, ale nie bardzo wiedział, co się dzieje. Powinienem się domyślić po tych wozach strażackich. Powinienem się domyślić, że morderca wiedział, gdzie są wasze pokoje. Mogłem was umieścić w piwnicy czy gdzie indziej. I mogłem lepiej strzelać.

Bell był tak przygnębiony, że Percey nie wiedziała, co powiedzieć. Położyła swą żylastą dłoń na jego przedramieniu. Wydawał się szczupły, ale poczuła twarde mięśnie.

Zaśmiał się cicho.

– Wiesz co?

– Co?

– Pierwszy raz, odkąd cię poznałem, wyglądasz mniej więcej na spokojną.

– To jedyne miejsce, gdzie czuję się jak u siebie – odparła.

– Lecimy dwieście mil na godzinę, milę nad ziemią, a ty się czujesz bezpieczna. – Bell westchnął.

– Nie, lecimy czterysta mil na godzinę, cztery mile nad ziemią.

– A… Dzięki za informację.

– Piloci mawiają – rzekła Percey – że święty Piotr nie liczy godzin spędzonych w powietrzu, a godziny spędzone na ziemi liczy podwójnie.

– Bardzo śmieszne – powiedział Bell. – Mój wujek też mówił coś takiego. Tylko że wspominał coś o chodzeniu na ryby. Nie obraź się, ale wolę jego wersję.

Rozdział trzydziesty pierwszy

45 godzin – godzina trzydziesta trzecia

Robaki…

Spocony Stephen Kall stał w obskurnej łazience na zapleczu kubańsko-chińskiej restauracji.

Szorował dłonie, by zbawić duszę.

Robaki wżerały się w skórę, kłębiły, szarpały…

Zmyć je… Zmyć je!!!

Żołnierzu…

Melduję, że jestem zajęty.

Żoł…

Szoruj, szoruj, szoruj.

Lincoln Robak mnie szuka.

Wszędzie, gdzie patrzy Lincoln Robak, pojawiają się robaki.

Precz!!!

Szczotka migała tam i z powrotem, aż skórki wokół paznokci zaczęły krwawić.

Żołnierzu, ta krew może być dowodem. Nie wolno ci…

Precz!!!

Wytarł ręce, a potem złapał futerał po gitarze i torbę i zawrócił do sali restauracyjnej.

Żołnierzu, rękawiczki…

Zaniepokojeni goście przyglądali się jego zakrwawionym dłoniom i nieprzytomnej minie.

– Robaki – wyjaśnił całej restauracji. – Pieprzone robaki – po czym wypadł na ulicę.

Biegnąc chodnikiem, powoli się uspokajał. Myślał o tym, co musi zrobić. Oczywiście zabić Jodiego. Musi go zabić, musi zabić, musi… Nie dlatego, że zdradził, ale że wyjawił tyle informacji o nim…

Po co to robisz, żołnierzu?

…temu człowiekowi. I musi zabić Lincolna Robaka, bo… bo robaki go wykończą, jeśli tego nie zrobi.

Muszę zabić, muszę zabić, muszę…

Słuchasz mnie, żołnierzu? Słuchasz?

Tylko tyle trzeba zrobić.

Potem wyjedzie z tego miasta. Z powrotem do Wirginii Zachodniej. Na wzgórza.

Lincoln, trup.

Jodie, trup.

Muszę zabić, muszę, muszę, muszę…

Nic więcej go tu nie zatrzyma.

A Żona – spojrzał na zegarek. Minęła właśnie siódma. Powinna już nie żyć.

– Kuloodporna.

– Ale czy odporna na te kule? – spytał Jodie. – Mówiliście, że one eksplodują!

Dellray zapewnił go, że kamizelka wytrzyma. Składała się z grubej warstwy kevlaru i stalowej płyty pod spodem. Ważyła czterdzieści dwa funty. Rhyme nie znał żadnego gliniarza w mieście, który kiedykolwiek nosił taki pancerz.

– A jak strzeli mi w głowę?

– O wiele bardziej zależy mu na mojej głowie – powiedział Rhyme.

– Skąd będzie wiedział, że tu jestem?

– A jak myślisz, durniu? – warknął Dellray. – Powiem mu.

Agent docisnął paski kamizelki na drobnym ciele Jodiego i rzucił mu kurtkę. Mimo protestów bezdomny został wykąpany i przebrany w czyste ubranie. Duża granatowa kurtka zakrywająca kamizelkę kuloodporną leżała trochę krzywo, ale nadawała mu wygląd muskularnego mężczyzny. Jodie przejrzał się w lustrze i na widok swego nowego ja – wyszorowanego i wystrojonego – uśmiechnął się po raz pierwszy, odkąd tu trafił.

– Dobra – powiedział Sellitto do dwóch tajniaków. – Zabierajcie go do miasta.

Gliniarze wyprowadzili Jodiego z domu.

Dellray spojrzał na Rhyme’a, który nieznacznie skinął głową. Wysoki Murzyn westchnął, sięgnął po swój telefon i zadzwonił do biura Hudson Air Charters, gdzie przy telefonie dyżurował inny agent. Grupa techniczna FBI w jednej ze skrzynek przekaźnikowych niedaleko lotniska znalazła urządzenie podsłuchowe podłączone do linii Hudson Air. Jednak agenci nie usunęli podsłuchu; Rhyme nalegał, żeby tylko sprawdzili, czy działa i wymienili baterie. Chciał wykorzystać urządzenie do nowej zasadzki.

W głośniku zabrzmiało kilka dzwonków, potem trzask.

– Agent Mondale – odezwał się głęboki głos. Nie był to żaden Mondale, a rozmowa przebiegała według ułożonego wcześniej scenariusza.