Выбрать главу

– Ale po co chciał, żebyśmy myśleli, że to taki, a nie inny typ bomby? – zapytał Sellitto.

Rhyme zobaczył, że Sachs domyśliła się w tej samej chwili co on.

– O, nie! – krzyknęła.

Sellitto nadal nie rozumiał.

– Co?

– Bo w samolocie Percey oddział saperów szukał bomby zegarowej – powiedziała. – Nasłuchiwali tykania.

– Czyli – wykrztusił Rhyme – Percey i Bell też mają na pokładzie bombę wysokościową.

– Prędkość schodzenia tysiąc dwieście stóp na minutę – oznajmił Brad.

Percey pociągnęła lekko wolant steru, zwalniając opadanie. Zeszli już na pięć i pół tysiąca stóp.

Wtedy usłyszała ten dźwięk.

Dziwne ćwierkanie. Nigdy nie słyszała takiego odgłosu w learze 35A. Przypominał jakiś brzęczyk ostrzegawczy, ale dość daleki. Percey zerknęła na wskaźniki, lecz nie zobaczyła żadnej czerwonej lampki.

– Pięć tysięcy trzysta stóp – powiedział Brad. – Co to za hałas?

Nagle dźwięk ustał.

Percey wzruszyła ramionami.

Chwilę później usłyszała obok siebie krzyk:

– W górę! Ciągnij go w górę! Natychmiast!

Poczuła na policzku gorący oddech Rolanda Bella, który kucnął obok jej fotela, wymachując telefonem komórkowym.

– Co?

– Mamy bombę na pokładzie! Wysokościową. Wybuchnie, jeśli będziemy na wysokości pięciu tysięcy stóp.

– Ale jesteśmy nad…

– Wiem! Ciągnij w górę! W górę!

– Ciąg dziewięćdziesiąt osiem procent! – krzyknęła Percey. – Podaj wysokość.

Bez chwili wahania Brad pchnął dźwignie ciągu. Percey obróciła leara o dziesięć stopni. Bell poleciał do tyłu i wylądował z hukiem na podłodze.

– Pięć tysięcy dwie, pięć sto pięćdziesiąt – mówił Brad -…pięć dwieście, pięć trzysta, pięć czterysta… pięć osiemset. Sześć tysięcy stóp.

W ciągu lat spędzonych w powietrzu Percey Clay nigdy nie ogłosiła alarmu. Raz tylko zgłosiła sytuację awaryjną, kiedy pechowe stado pelikanów postanowiło popełnić samobójstwo w silniku numer dwa, blokując na dodatek pilota. Teraz jednak, po raz pierwszy powiedziała:

– SOS, SOS, lear sześć dziewięć pięć „Foxtrot Bravo”.

– Mów, „Foxtrot Bravo”.

– Kontrola, zawiadamiam, że mamy zgłoszenie o bombie na pokładzie. Proszę o natychmiastową zgodę na wejście na dziesięć tysięcy stóp i przejście w tryb oczekiwania nad obszarem niezamieszkanym.

– Zrozumiałem, dziewięć pięć „Foxtrot Bravo” – powiedział spokojnie kontroler. – Utrzymuj obecny kurs dwieście czterdzieści. Zezwolenie na dziesięć tysięcy stóp. Podamy odpowiednie kursy innym samolotom… Zmień kod na siedem siedem zero zero i skrzecz.

Brad spojrzał niepewnie na Percey, ustawiając w transponderze kod, który automatycznie wysyłał sygnał ostrzegawczy do wszystkich urządzeń radarowych w pobliżu, że „Foxtrot Bravo” ma kłopoty. Skrzeczenie polegało na wysyłaniu sygnału z transpondera, by wszyscy w kontroli lotów i innych samolotach dokładnie wiedzieli, który punkt na ekranie radaru oznacza leara.

Percey usłyszała, jak Bell mówi do telefonu:

– Poza mną i Percey do samolotu zbliżał się tylko Ron Talbot, dyrektor firmy. Wiesz, nic do niego nie mam, ale moi chłopcy albo ja nie spuszczaliśmy z niego oka, kiedy pracował. Cały czas ktoś zaglądał mu przez ramię. Aha, przyjechał jeszcze ten człowiek z częściami. Z firmy dystrybucyjnej w Greenwich. Ale go sprawdziłem, był w porządku. Wziąłem od niego nawet numer do domu i rozmawiałem z jego żoną, żeby potwierdzić tożsamość. – Bell słuchał przez chwilę, po czym wyłączył telefon. – Odezwą się.

Percey spojrzała na Brada, potem na Bella i wróciła do pilotowania samolotu.

– Paliwo? – spytała drugiego pilota. – Na ile wystarczy?

– Jesteśmy poniżej normy. Mieliśmy dobry wiatr. – Obliczył szybko. – Zostało na sto pięć minut lotu.

Dziękowała Bogu albo losowi, albo własnej intuicji, że postanowiła nie tankować w Chicago, ale nalać tyle, żeby starczyło do Saint Louis, plus wymagana nadwyżka na dodatkowe czterdzieści pięć minut lotu.

Znów zadzwonił telefon Bella.

Słuchał, potem westchnął i spytał Percey:

– Ta sama firma dostarczyła butlę gaśniczą?

– Cholera, włożył to do gaśnicy? – spytała z goryczą.

– Na to wygląda. Samochód dostawczy złapał gumę zaraz po wyjeździe z magazynu. Kierowca zmieniał koło przez jakieś dwadzieścia minut. Gliniarz z Connecticut właśnie znalazł coś, co przypomina pianę z gaśnicy śniegowej; w krzakach przy drodze niedaleko miejsca, gdzie to się zdarzyło.

– Niech to szlag! – Percey odruchowo spojrzała w kierunku silnika. – I sama zainstalowałam to cholerstwo.

– Rhyme pyta o temperaturę – rzekł Bell. – Czy pod wpływem ciepła bomba nie wybuchnie?

– Niektóre części silnika są gorące, inne nie. Przy gaśnicy nie jest aż tak gorąco.

Bell przekazał informację Rhyme’owi, po czym powiedział:

– Chce z tobą porozmawiać.

Chwilę później Percey usłyszała w radiu odgłos łączenia z telefonem.

Odezwał się Lincoln Rhyme.

– Percey, słyszysz mnie?

– Głośno i wyraźnie. Kutas wykręcił nam numer, co?

– Na to wygląda. Jak długo możecie jeszcze lecieć?

– Godzinę czterdzieści pięć minut. Mniej więcej.

– Dobra. – Po chwili milczenia Rhyme zapytał: – Możesz się jakoś dostać do silnika od wewnątrz?

– Nie.

Znów cisza.

– A mogłabyś odłączyć cały silnik? Odkręcić, czy coś? Żeby odpadł?

– Od wewnątrz nie.

– Nie ma sposobu, żebyś zatankowała w powietrzu?

– Zatankować? Tego samolotu nie.

– A mogłabyś wznieść się na tyle, żeby zamrozić mechanizm bomby? – spytał Rhyme.

Zdumiało ją tempo jego myśli. Żaden z tych pomysłów jej nie przyszedłby do głowy.

– Być może. Ale nawet przy awaryjnym schodzeniu – mówię o locie nurkującym – wylądowalibyśmy dopiero po ośmiu, dziewięciu minutach. Nie sądzę, żeby części bomby mogły być tak długo zamrożone. Poza tym taka prędkość rozerwałaby nas na kawałki.

– Dobra, a gdybyście zostawili samolot i skoczyli ze spadochronami? – ciągnął Rhyme.

W pierwszym odruchu pomyślała, że nigdy by nie porzuciła swojego samolotu. Lecz realistyczna odpowiedź – a taką dała Rhyme’owi – była taka, że zważywszy na prędkość leara 35A i układ drzwi, skrzydeł i silników, raczej nikt by nie przeżył skoku z samolotu.

Rhyme znów na chwilę zamilkł. Brad przełknął ślinę i otarł dłonie w nienagannie wyprasowane spodnie.

– Kurczę.

Roland Bell kiwał się w przód i w tył.

Beznadzieja, myślała, wpatrując się w zapadający zmierzch.

– Lincoln? – odezwała się Percey. – Jesteś tam?

Usłyszała jego głos. Wołał do kogoś w laboratorium – albo w sypialni. Rozdrażnionym tonem mówił:

– Nie tę mapę. Wiesz, o którą mi chodzi. Po co mi ta? Nie, nie…

Cisza.

Och, Ed, pomyślała Percey. Nasze życie zawsze biegło tym samym torem. Może nasza śmierć też będzie podobna. Najbardziej jednak martwiła się o Rolanda Bella. Nie mogła znieść myśli, że mógłby osierocić dzieci.

Usłyszała, jak Rhyme pyta:

– Jak daleko możesz dolecieć na paliwie, które ci zostało?

– Przy najbardziej ekonomicznym ciągu… – Spojrzała na Brada, który stukał w klawisze kalkulatora.

– Jeśli nabierzemy wysokości, powiedzmy, osiemset mil.

– Mam pomysł – rzekł Rhyme. – Czy moglibyście polecieć do Denver?

Rozdział trzydziesty trzeci

45 godzin – godzina trzydziesta szósta

– Lotnisko jest położone na wysokości pięciu tysięcy stu osiemdziesięciu stóp – powiedział Brad, wertując „Przewodnik lotniczy Denver”. – Na podobnej wysokości byliśmy nad Chicago i bomba nie wybuchła.