Выбрать главу

– Nie wiem – odparła. – Trzeba wyłączyć numer dwa. Dopływ paliwa zamknięty, system automatycznej regulacji odłączony.

– Zamknięty, odłączony – powtórzył jak echo Brad.

– Pompy paliwowe wyłączone, zapłon wyłączony.

– Pompy wyłączone, zapłon wyłączony.

Poczuła lekki skręt samolotu, gdy ustał ciąg z lewej. Percey wyrównała przechył lekkim wychyleniem steru pionowego. Niespecjalnie to jednak odczuli. Ponieważ silniki były zamontowane z tyłu kadłuba, a nie na skrzydłach, utrata jednego z nich nie wpływała poważnie na stabilność samolotu.

– Co teraz mamy robić? – zapytał Brad.

– Ja zamierzam napić się kawy – powiedziała Percey, zeskakując z fotela jak chłopczyca ze swego domku na drzewie. – Hej, Roland, masz ochotę?

W pokoju Rhyme’a przez czterdzieści pełnych męki minut panowała cisza. Nie zadzwonił żaden telefon. Nie nadszedł żaden faks. Głos komputera nie zameldował: „Masz wiadomość”.

Wreszcie zabrzęczał telefon Dellraya. Agent kiwał głową, słuchając, ale Rhyme widział, że wieści nie są pomyślne. Dellray wyłączył aparat.

– Z Cumberland?

Dellray skinął głową.

– Zupełny klops. Kall nie był tam od lat. Miejscowi ciągle wspominają chłopaka, który przywiązał ojczyma do drzewa, żeby zjadły go robaki. Taka lokalna legenda. Nie ma tam żadnej rodziny. Nikt nic nie wie. Albo nie chce powiedzieć.

Po chwili zaćwierkał telefon Sellitta. Detektyw otworzył klapkę i powiedział:

– Tak?

Rhyme modlił się, żeby to był trop. Spojrzał na nalaną, stoicką twarz Sellitta. Gliniarz zatrzasnął telefon.

– To Roland Bell – powiedział. – Chciał, żebyśmy wiedzieli. Skończyło im się paliwo.

Rozdział trzydziesty czwarty

45 godzin – godzina trzydziesta ósma

Trzy różne sygnały ostrzegawcze rozległy się równocześnie.

Niski poziom paliwa, niski poziom oleju, niska temperatura silnika.

Percey próbowała zmienić nieznacznie położenie samolotu, by sprawdzić, czy nie uda się jej wciągnąć do przewodów jeszcze trochę paliwa, lecz zbiorniki były suche jak pieprz.

Silnik numer jeden kaszlnął, stuknął cicho i zamilkł.

Kabinę zalała nieprzenikniona ciemność.

O, nie…

Percey nie widziała żadnego przyrządu, ani jednej dźwigni czy gałki. Jedynym jasnym elementem, dzięki któremu nie straciła orientacji, była ledwie widoczna linia świateł Denver daleko przed nimi.

– Co jest? – spytał Brad.

– Jezu, zapomniałam o alternatorach.

Alternatory były napędzane przez silniki. Bez silników nie mieli prądu.

– Opuść turbinę naporową – poleciła.

Brad znalazł po omacku odpowiednią dźwignię i pociągnął. Z dołu samolotu wysunęła się turbina powietrza naporowego.

Było to niewielkie śmigło połączone z alternatorem. Napędzał je strumień powietrza naporowego podczas lotu, a obrót turbiny zasilał alternator. Wystarczało to na wytworzenie prądu do przyrządów i oświetlenia. Ale nie do klap, podwozia, hamulców aerodynamicznych.

Chwilę później rozbłysły niektóre światła.

Percey patrzyła na wskaźnik prędkości pionowej. Pokazywał, że schodzą z prędkością trzech i pół tysiąca stóp na minutę.

O wiele szybciej, niż zakładali. Prawie pięćdziesiąt mil na godzinę.

Dlaczego? – zastanawiała się. Czyżby pomylili się w obliczeniach?

Z powodu rozrzedzonego powietrza! Obliczała prędkość opadania w gęstej atmosferze. Myśląc o tym teraz, przypomniała sobie, że powietrze w okolicach Denver jest rzadsze również na mniejszych wysokościach. Nigdy nie latała szybowcem wyżej niż milę.

Pociągnęła ster, by zmniejszyć prędkość spadku. Po chwili schodzili dwa tysiące sto stóp na minutę. Ale równocześnie zmniejszyła się prędkość pozioma. W tym rzadkim powietrzu prędkość przeciągnięcia wynosiła około trzystu węzłów. Drążek steru zaczął wibrować, a przyrządy stały się bezwładne. W takim samolocie nie będzie wyjścia z bezwładnego lotu.

Trumienny próg…

Wolant w przód. Opadali szybciej, ale nabierali przy tym prędkości. Bawiła się tak przez pięćdziesiąt mil. Kontrola lotów powiedziała im, gdzie wieją najsilniejsze wiatry przeciwne i Percey próbowała znaleźć odpowiednią kombinację wysokości i toru lotu – wiatru, który by uniósł leara na dostateczną wysokość, ale nie za szybko, żeby zbytnio nie wytracili prędkości.

W końcu Percey – z obolałymi mięśniami od siłowego sterowania samolotem – otarła spocone czoło i powiedziała:

– Połącz się z nimi, Brad.

– Centrum Denver, tu lear sześć dziewięć pięć „Foxtrot Bravo” na dziewiętnastu tysiącach stóp. Jesteśmy dwadzieścia jeden mil od lotniska. Prędkość dwieście dwadzieścia węzłów. Nie działają silniki. Prosimy o skierowanie na najdłuższy pas zgodny z naszym kursem dwa pięć zero.

– Zrozumiałem, „Foxtrot Bravo”. Czekaliśmy na was. Ciśnienie trzydzieści koma dziewięć pięć. Kurs w lewo dwa cztery zero. Pas lewo dwadzieścia osiem. Będziecie mieli jedenaście tysięcy stóp do dyspozycji.

– Zrozumiałem, Denver.

Coś nie dawało jej spokoju. Znów czuła ten paskudny ucisk w żołądku. Jak wówczas, gdy zobaczyła czarną furgonetkę.

Co to było? Tylko przesąd?

Wypadki chodzą parami…

– Dziewiętnaście mil do lądowania – powiedział Brad. – Szesnaście tysięcy stóp.

– „Foxtrot Bravo”, skontaktuj się z kontrolą podejścia do lądowania. – Kontroler z centrum podał im częstotliwość i dorzucił: – Zostali poinformowani o waszej sytuacji. Powodzenia. Wszyscy o was myślimy.

– Dobranoc, Denver, Dzięki.

Brad przełączył radio na nową częstotliwość.

Co się dzieje? – zastanawiała się Percey. Musiałam o czymś zapomnieć. Ale o czym?

– Kontrola lądowania Denver, tu lear sześć dziewięć pięć „Foxtrot Bravo”. Na trzynastu tysiącach stóp, trzynaście mil przed lądowaniem.

– Mamy cię, „Foxtrot Bravo”. Kurs dwa pięć zero. Podobno nie macie ciągu, zgadza się?

– Jesteśmy największym szybowcem, jaki latał nad Denver.

– Działają klapy i podwozie?

– Klapy nie. Podwozie spuścimy ręcznie.

– Zrozumiałem. Chcecie wozy ratownicze na płycie?

– Zdaje się, że mamy na pokładzie bombę. Chcemy wszystko, co macie pod ręką.

Wtedy z dreszczem przerażenia uświadomiła sobie: ciśnienie atmosferyczne!

– Kontrola Denver – powiedziała. – Podajcie ciśnienie.

– Hm, mamy trzydzieści koma dziewięćdziesiąt sześć, „Foxtrot Bravo”.

Podskoczyło o jedną setną cala w ciągu ostatniej minuty.

– Rośnie?

– Tak, „Foxtrot Bravo”. Idzie szeroki front wysokiego ciśnienia.

Nie! Wzrośnie temperatura otoczenia wokół bomby, balon się skurczy, jak gdyby byli dużo niżej niż w rzeczywistości.

– Wdepnęliśmy w niezłe gówno – mruknęła.

Brad spojrzał na nią.

– Ile było na Mamaroneck? – spytała go.

Zajrzał do rejestru lotu.

– Dwadzieścia dziewięć koma sześć.

– Oblicz pięć tysięcy stóp wysokości przy tym ciśnieniu i porównaj z ciśnieniem trzydzieści jeden koma zero.

– Trzydzieści jeden? Cholernie dużo.

– Właśnie w takie coś się pakujemy.

Wlepił w nią oczy.

– Przecież bomba…

Percey skinęła głową.

– Oblicz.

Młody człowiek pewną ręką wstukał cyfry do kalkulatora.

Westchnął, co było u niego pierwszą widoczną oznaką emocji.

– Pięć tysięcy stóp w Mamaroneck przekłada się na cztery osiemset pięćdziesiąt tutaj.

Percey przywołała do siebie Bella.