– Stephen się bał – ciągnął Trumniarz. – A kiedy zaczynasz się bać, to koniec. Myślał, że szuka go robak. Lincoln Robak. Słyszałem, jak kilka razy szeptał do siebie coś takiego. Czuł przed tobą prawdziwy strach.
– Ale ty nie.
– Ja nie – powiedział Trumniarz. – Nigdy się nie boję. – Nieoczekiwanie pokiwał głową, jak gdyby wreszcie się domyślił, co jest nie tak. – Ach, uważnie mnie słuchasz, co? Chcesz ustalić mój akcent.
Rzeczywiście, Rhyme chciał ustalić pochodzenie Trumniarza.
– Widzisz, można go łatwo zmienić. Montana… Connecticut… Południe, równiny i bagna… Missouri, Kentucky. Po co mnie właściwie przesłuchujesz? Jesteś od kryminalistyki. Złapaliście mnie. Pa, pa, dobranoc. Koniec i bomba. Powiedzmy, że lubię szachy. Uwielbiam szachy. Grałeś kiedyś, Lincoln?
Kiedyś nawet lubił szachy. Grywał dość często z Claire Tripper. Thom zachęcał go, żeby zaczął grać z komputerem, i kupił mu całkiem dobry program, ale Rhyme nigdy go nie uruchomił.
– Dawno już nie grałem.
– Powinniśmy kiedyś zagrać partyjkę. Byłbyś niezłym przeciwnikiem… Chcesz wiedzieć, jaki błąd popełniają niektórzy gracze?
– Jaki? – Rhyme czuł na sobie jego spojrzenie. Nagle ogarnął go niepokój.
– Zaczynają za bardzo interesować się przeciwnikiem. Próbują dowiedzieć się różnych rzeczy o jego życiu. Rzeczy zupełnie bezużytecznych. Skąd jest, gdzie się urodził, kim jest jego rodzeństwo.
– Co w tym złego?
– Zaspokajają zachciankę, ale mogą się zagubić. To niebezpieczne. Widzisz, gra toczy się na szachownicy, Lincoln. Tylko na szachownicy. – Krzywy uśmiech. – Nie możesz się pogodzić z tym, że nic o mnie nie wiesz, prawda?
Zgadza się, pomyślał Rhyme. Nie mogę.
– Czego właściwie chcesz? – ciągnął Trumniarz. – Adresu? Klasowego zdjęcia z matury? Może chcesz, bym podał jakieś naprowadzające hasło? Proszę bardzo: „Pączek róży” *. Dziwię ci się, Lincoln. Jesteś najlepszym ekspertem kryminalistycznym, jakiego znam. A teraz podejmujesz jakąś żałosną podróż sentymentalną. Kim jestem? Jeźdźcem bez głowy. Belzebubem. Królową Mab. To o mnie mówi się w ostrzeżeniu: „Uważaj, przyjdą po ciebie”. Nie jestem koszmarem, bo koszmary są urojeniem, a ja jestem rzeczywisty, bardziej, niż się niektórym wydaje. Jestem rzemieślnikiem i biznesmenem. Nie poznasz mojego nazwiska, stopnia ani numeru seryjnego. Nie działam zgodnie z konwencją genewską.
Rhyme nie potrafił nic odpowiedzieć.
Rozległo się pukanie.
Przybyła eskorta.
– Możecie mi zdjąć łańcuchy z nóg? – żałosnym tonem zapytał Trumniarz dwóch funkcjonariuszy. Jego zdrowe oko napełniło się łzami. – Proszę. Okropnie boli. I tak trudno chodzić.
Jeden ze strażników spojrzał na niego ze współczuciem, potem zerknął na Rhyme’a, który rzucił od niechcenia:
– Jeżeli poluzujecie choć jedną klamrę, stracicie robotę i nigdy nie będziecie mogli pracować w tym mieście.
Gliniarz patrzył chwilę na Rhyme’a, po czym skinął głową do partnera. Trumniarz roześmiał się.
– To nie problem – powiedział z okiem wlepionym w Rhyme’a. – Tylko czynnik.
Strażnicy złapali go za zdrowe ramię i postawili na nogi. Między rosłymi mężczyznami wydawał się bardzo mały. Odwrócił się.
– Lincoln?
– Tak?
– Będzie ci mnie brakowało. Beze mnie będziesz się nudził. – W jego oku pojawił się dziwny blask. – Beze mnie umrzesz.
Godzinę później ciężkie kroki obwieściły nadejście Lona Sellitta. Towarzyszyli mu Sachs i Dellray.
Rhyme od razu wiedział, że ich przybycie oznacza kłopoty. Przemknęło mu przez myśl, że może Trumniarz uciekł.
Lecz nie o to chodziło.
Sachs westchnęła.
Sellitto spojrzał wymownie na Dellraya. Szczupłą twarz agenta wykrzywił grymas.
– No, dobra, słucham – przerwał milczenie Rhyme.
– FBI obejrzało zawartość worków – poinformowała go Sachs.
– Zgadnij, co było w środku – powiedział Sellitto.
Rhyme westchnął zmęczony; nie był w nastroju do zgadywanek.
– Zapalniki, pluton i ciało Jimmy’ego Hoffy.
– Parę książek telefonicznych okręgu Westchester i pięć funtów kamieni – rzekła Sachs.
– Co?!
– Nic tam nie było, Lincoln. Zero.
– Jesteście pewni, że to książki telefoniczne, a nie zaszyfrowane zapisy transakcji?
– Kryptolodzy dobrze się im przyjrzeli – powiedział Dellray. – Zwykłe pieprzone książki telefoniczne. A kamienie były tylko po to, żeby worki utonęły.
– Wypuszczą to bydlę, Hansena – mruknął ponuro Sellitto. – Właśnie przygotowują dokumenty. Nawet nie będą przedstawiać ich sądowi przysięgłych. Wszyscy zginęli na darmo.
– Powiedz mu resztę – wtrąciła Sachs.
– Zaraz tu będzie Eliopolos – rzekł Sellitto. – Ma papier.
– Nakaz? – spytał krótko Rhyme. – Jaki?
– Tak jak ci powiedział. Nakaz aresztowania. Ciebie.
Rozdział czterdziesty
W drzwiach stanął Reginald Eliopolos z obstawą dwóch rosłych agentów.
Rhyme wcześniej sądził, że prokurator jest człowiekiem w średnim wieku. W świetle dnia zobaczył jednak, że Eliopolos ma niewiele ponad trzydziestkę. Agenci też byli młodzi; ubrani równie nienagannie jak prokurator, ale Rhyme’owi przywodzili na myśl raczej wkurzonych dokerów.
Do czego mu właściwie byli potrzebni? Do obezwładnienia unieruchomionego człowieka?
– Lincoln, chyba mi nie wierzyłeś, kiedy ci mówiłem, że będą reperkusje. Mhm. Nie wierzyłeś.
– O czym ty pieprzysz, Reggie? – odezwał się Sellitto. – Przecież go złapaliśmy.
– Mhm… mhm. Powiem wam, o czym… – uniósł dłonie, rysując w powietrzu cudzysłów -…pieprzę. Sprawa przeciw Hansenowi kaput. W workach nie ma żadnych dowodów.
– To nie nasza wina – powiedziała Sachs. – Ochroniliśmy świadka. I złapaliśmy wynajętego przez Hansena mordercę.
– Ale jest coś jeszcze, prawda, Reggie? – rzekł Rhyme.
Zastępca prokuratora zmierzył go zimnym spojrzeniem.
– Widzisz, Sachs – ciągnął Rhyme. – Jodie, czyli Trumniarz – to teraz jedyny punkt zaczepienia w sprawie przeciw Hansenowi. Tak w każdym razie myśli Reggie. Ale Trumniarz nigdy by nie wsypał klienta.
– Czyżby? Nie znasz go więc tak dobrze, jak ci się wydaje. Właśnie odbyłem z nim długą rozmowę. Bardziej niż chętnie potwierdzi udział Hansena w sprawie. Tylko że teraz opiera się przed współpracą. Przez ciebie.
– Przeze mnie? – spytał Rhyme.
– Powiedział, że mu groziłeś. W trakcie krótkiego, nielegalnego spotkania, jakie odbyliście parę godzin temu. Mhm. Przez to polecą głowy. Bądź pewien.
– Na litość boską. – Rhyme roześmiał się z goryczą. – Nie rozumiesz, co on robi? Niech zgadnę… powiedziałeś mu, że chcesz mnie aresztować, prawda? Zgodził się zeznawać pod warunkiem, że to zrobisz.
Nieznaczne drgnienie oczu Eliopolosa powiedziało Rhyme’owi, że trafił.
– Nie rozumiesz?
Lecz Eliopolos niczego nie rozumiał.
– Nie sądzisz, że miałby ochotę mnie stuknąć, kiedy będę w areszcie, może kilkadziesiąt stóp od miejsca, gdzie będziecie go trzymać? – ciągnął Rhyme.
– Rhyme – powiedziała Sachs, marszcząc brwi.
– O czym ty mówisz? – spytał prokurator.
– On chce mnie zabić, Reggie. O to chodzi. Jestem jedynym człowiekiem, któremu udało się uniemożliwić mu wykonanie zadania. Nie mógłby wrócić do swojego zajęcia, wiedząc, że pozostałem przy życiu.
– Przecież on nie wróci do swojej roboty. Nigdzie już nie wróci.