– O co pani chodzi, panno Ross? – David tracił cierpliwość.
– Ma pan za mało pracowników. Koniecznie trzeba zatrudnić jeszcze kilka osób. A teraz muszę pana prosić, bym mogła zaraz wyjść. Jest pilna sprawa do załatwienia na mieście.
Spojrzał na nią groźnie.
– Panno Ross, mam tutaj gości z Niemiec. Pani zaraz będzie mi bardzo potrzebna. Nie mogę dać pani pozwolenia na wyjście z biura.
Posłała Davidowi spojrzenie zranionej ptaszyny. Poprawiła włosy.
– Szefie! – Chwyciła głęboki wdech.
Przeszła dookoła stołu i stanęła tuż przed Davidem. Oparła ręce na biodrach.
– Mam ważną sprawę do załatwienia. Muszę wyjść.
– Panno Ross, będę potrzebował pani tutaj.
Do tej pory wszystko szło po jej myśli. To było fascynujące. Wszyscy patrzyli wyłącznie na nią, David przestał być najważniejszą osobą na sali. Miała nadzieję, że zawyżone dane dotyczące kontraktu z Sutherlandem przedstawiła głośno i wyraźnie.
– Już mówiłam, że zatrudnia pan za mało pracowników.
Skierowała się do drzwi. David zerwał się z fotela.
– Panno Ross!
Miała wielką ochotę powiedzieć: – Proszę zostać, szefie. Szkoda pańskiego gadania i szkoda mojego czasu. Praca stanowi najwyższą wartość, więc proszę się na niej skoncentrować. Jak to ustaliliśmy dzisiaj rano. – Ale nie powiedziała tego. Jeszcze raz poprawiła włosy i odwróciła się, by odmaszerować.
Istniała jedna, ostatnia rzecz, jaką mogła zrobić. I wreszcie skończyć tę farsę. Odeszła jakieś trzy kroki, po czym odwróciła się i skierowała wzrok na szefa niemieckiej delegacji, inżyniera Schmidta. Był on potężnie zbudowanym mężczyzną, o inteligentnym, a może tylko przebiegłym wyrazie szarych oczu i o twarzy pokerzysty, nie odzwierciedlającej żadnych uczuć.
– Nie ma żadnych usterek w naszych wyrobach – powiedziała do niego z czarującym uśmiechem. – Szukając dziury w całym, tylko marnuje pan swój cenny czas. Pan Hartley jest zbyt uprzejmy, żeby panu o tym powiedzieć. Poza tym nasza konkurencja dysponuje głównie patentami skradzionymi naszej firmie, więc nie ma sensu, żeby zawracał pan sobie głowę rozmawianiem z nimi, zamiast z nami.
Nie była pewna, co może z tego wyniknąć.
Jeszcze raz uroczo uśmiechnęła się do inżyniera Schmidta, jakby przepraszając, że teraz już naprawdę musi wyjść z pokoju obrad.
Pięć par oczu spoglądało za nią i nikt nie miał dość odwagi, by przerwać milczenie.
Wygrana albo przegrana. Caitlin nie przejmowała się już tym więcej. Miała nadzieję, iż w ten niekonwencjonalny sposób pomogła Davidowi i że będzie umiał z tego skorzystać. Tak czy owak, taniec z demonami należał już do przeszłości. Zamknęła za sobą drzwi świadoma, że zakończył się w jej życiu jakiś mimo wszystko szczęśliwy okres.
Teraz musiała wyjść z biura jak najszybciej. Na nic nie czekać. Wiedziała, że już nigdy w życiu nie zobaczy Davida. Trudno. Tak trzeba.
Miała łzy w oczach. Podeszła do swojego biurka. Tak się ucieszyła z tych prezentów. Dlaczego to nie David jest jej świętym Walentym? Nie miała pojęcia, kto tak demonstracyjnie okazywał jej swoje zainteresowanie. Przy Davidzie i tak nie miałby żadnych szans. Szkoda człowieka, tracił pieniądze na róże dla niej i na prezenty, a i tak nic na tym nie mógł zyskać… Tylko skąd ten mężczyzna miał wiedzieć, że ona i David… A może to była zwykła pomyłka? Prezenty mogły być przeznaczone dla kogoś innego. Przecież na załączonej pocztówce nie ma żadnego nazwiska. Ani nadawcy, ani odbiorcy. Nie wiadomo, kto komu chciał zrobić prezent. Być może jakaś inna kobieta martwi się, że nic nie dostała.
Caitlin usiadła, włączyła komputer, wybrała program zawierający wzory listów służbowych. Westchnęła i szybko zaczęła pisać wymówienie. Nie będzie już tu pracować. Nigdy więcej nie zobaczy Davida. Trudno. Zostawi pismo na swoim biurku i po prostu wyjdzie.
Matka niewątpliwie potrzebowała jej. Ktoś musiał odszukać ojca. Dla jej rodziny dzień świętego Walentego był w tym roku wyjątkowo pechowy. Caitlin miała nadzieję, że uda jej się lepiej załatwić sprawy rodziców niż swoje własne. W końcu rodzice już od trzydziestu lat byli małżeństwem, podczas gdy ona dopiero przez cztery miesiące robiła za panienkę gotową na każde skinienie Davida uczynić wszystko, co zechciał. To była różnica.
Napisała ostatnie zdanie. Jeszcze raz spojrzała uważnie na monitor i z satysfakcją pokiwała głową. Włączyła drukarkę laserową. Zaraz pismo będzie gotowe.
Kiedy już wstawała od komputera, usłyszała, że ktoś otwiera drzwi gabinetu. Spojrzała i serce zabiło jej gwałtownie. To był David. Nie miała najmniejszej ochoty na jeszcze jedną nieprzyjemną rozmowę. Szybko sięgnęła po wydrukowane już wymówienie. Złożyła podpis na dokumencie. Teraz trzeba będzie jak najszybciej stąd wyjść.
– Caitlin?
– Dlaczego nie zajmujesz się teraz gośćmi? To niegrzecznie z twojej strony.
– Zrobiliśmy sobie dwudziestominutową przerwę – wyjaśnił.
Wiedziała, że nie planował żadnej przerwy. Czyżby odstąpił od swego pedantycznego rozkładu dnia? Niemożliwe. Jak to się stało?
Podszedł do niej blisko, potem jeszcze bliżej.
– Caitlin, byłaś naprawdę wspaniała.
Próbuje być miły, pomyślała. Za późno. Postanowiła być twarda.
Zadzwonił telefon. Odebrał David.
– Do ciebie – powiedział po chwili.
Caitlin wzięła słuchawkę, podając mu jednocześnie pismo ze swoją rezygnacją. Nie opuścił wzroku, by to przeczytać. Patrzył badawczo, starał się zrozumieć, co ona zamierza. Zignorowała go.
– Halo. Tu Caitlin Ross.
– Caitlin…
Rozpoznała głos ojca. To od razu przykuło jej uwagę. Ojciec sprawiał wrażenie zdenerwowanego. Cóż takiego się stało, że zdecydował się po trzydziestu latach małżeństwa opuścić matkę? Co się mogło wydarzyć?
– Och, tato… – nie wiedziała, co powiedzieć.
– Przykro mi, Caitlin, mam dla ciebie złe wieści.
– Powiedz – rzekła bardzo łagodnie. Musi wysłuchać obu stron, żeby potem jakoś temu zaradzić, żeby im pomóc. Im i sobie.
– To Dobbin, córeczko. Został bardzo ciężko zraniony.
– Och, nie! – krzyknęła.
Jej kochany kucyk. Zawsze w smutnych chwilach potrafił zastąpić jej ludzi. Przyjaciel od dzieciństwa.
– Jak to się stało? – zapytała.
– Ostatniej nocy – wyjaśnił ojciec złamanym głosem. – Przestraszył się burzy i wpadł w panikę. Skaleczył się o drut ogrodzenia.
– Czy on…?
– Przykro mi, Caitlin… – ojciec wiedział, ile znaczył dla niej ten stary kucyk. – Trzeba było oszczędzić mu cierpienia. Musiałem go dobić.
Nie potrafiła zdławić łkania. Wszystko w niej krzyczało o bezsensowności życia. Wszystko się zawaliło, sprawy, które znaczyły dla niej tak wiele… Zawiodły nadzieje, że David ją pokocha. Nie mogła pojechać i wypłakać się w sierść ukochanego kuca. Zawsze chodziła do stajni, kiedy było jej źle, rozmawiała z nim, gdy doskwierała jej samotność. A teraz, kiedy jest jej tak bardzo potrzebny, nie ma go. I małżeństwo rodziców, które uważała za rzecz niezniszczalną, trwałą na wieki, rozpada się właśnie teraz, kiedy ona potrzebuje ich obojga. Łzy płynęły jej z oczu. Nie mogła nawet być przy kucu, gdy umierał. Powinna była wziąć jego głowę na kolana, pogłaskać, powiedzieć: „żegnaj, stary przyjacielu”.