Ale tutaj jest się czym przejmować, pomyślała Galina. Czekała, żeby Jakow coś powiedział – z ich trojga wydawał się najbardziej zrównoważony, najbardziej normalny. Może dlatego wciąż stał jak sparaliżowany, z paniką w oczach.
– Mówiłaś, że on wie coś o zniknięciach.
– Nie sądzisz, że ta kałuża ma coś wspólnego z przemianą ludzi w ptaki? – Zapytała.
– Ludzie nie przemieniają się w ptaki – odparł Jakow. – To była tylko iluzja, złudzenie optyczne… Wiał silny wiatr.
– Widziałeś. Ty też to widziałeś.
Jakow nie odpowiedział. Galina spojrzała na odwrócone drzwi w kałuży. Wciąż zamknięte, spostrzegła ze ściśniętym sercem. Czuła podobne ukłucie zawodu, gdy siedziała godzinami na stacji metra, obserwując czarną dziurę tunelu, czekając, aż coś się wydarzy. Nie wiedziała, co czyni kolej podziemną takim magicznym miejscem – może tylko fakt, że tunele są wyryte w mrocznym, wilgotnym sercu Ziemi. Ona jednak wierzyła, że stanowią wejście do ukrytego świata, do którego mogłaby uciec.
Może za mało się starała, może czekała za krótko – wychodziła ze stacji, gdy zamykano metro, zamiast się ukryć i zostać na całą noc. Wracała prosto do domu, zamiast wędrować po nocnym mieście, dopóki niebo nie poróżowieje i długie nieruchome chmury nie zrobią się przejrzyste. Nie pragnęła tego dostatecznie mocno.
Pragnienie osłabło z czasem, od jednego szpitala do następnego, od jednej diagnozy do drugiej, aż w końcu, przekonana o własnym obłędzie, przestała wierzyć, że ucieczka jest możliwa. Nagle odebrano jej szaleństwo, które wreszcie zaczęło nieść pociechę i ukojenie, a wówczas powróciły dawne marzenia o ucieczce, straszne i kuszące.
– Lepiej chodźmy – powiedział Jakow.
Uśmiechnęła się.
– Tak prowadzisz dochodzenia? „Dobra, idziemy"? Nic dziwnego, że tyle zabójstw nie zostało wyjaśnionych.
Jakow wzruszył ramionami i odwrócił wzrok. Przytyk musiał zaboleć, i Galinie natychmiast zrobiło się go żal.
– Nie chciałam, żeby tak wypadło. Przepraszam, ale moja siostra zniknęła i pomyślałam sobie, że może powinniśmy się temu przyjrzeć.
– Czemu przyjrzeć? – Parsknął nerwowym śmiechem. – Ludziom przemieniającym się w ptaki? Drzwiom do kałuży? Wariatom? – Ruchem głowy wskazał Fiodora. – Co w związku z tym mielibyśmy zrobić?
– Moglibyśmy spróbować przejść przez drzwi.
Jakow pokręcił głową.
– To tylko odbicie.
– Twój ptak miałby odmienne zdanie. Zostawisz go tak po prostu?
– Jest dziki – odparł. – Poza tym chyba masz rację. Co, do cholery, może być za tymi drzwiami?
Galina rozmyślała przez chwilę. Dziecięce wyobrażenia jednorożców i wróżek wydawały się naciągane – co jednorożce i wróżki miałyby robić pod tym mrocznym miastem, które piętrzy się wysoko, otacza ze wszystkich stron dławiącym kamieniem i metalem? Co dobrego mogło się pod nim ukrywać?
– Nie wiem – odparła. – Ale jestem pewna, że odkrycie rzuci trochę światła na zniknięcie Maszy.
Jakow poderwał ręce w powietrze i okrążył kałużę.
– Skąd możesz wiedzieć, że to ma coś wspólnego z twoją siostrą? Bo ten wariat tak ci powiedział?
– Nie jestem wariatem – zaoponował Fiodor.
Galina nie zwróciła na niego uwagi.
– Dwie dziwne rzeczy zdarzają się w tym samym czasie. Nie sądzisz, że muszą być jakoś powiązane?
– To możliwe – odparł Jakow. – Ale…
Przerwał mu cichy świst, który dobiegł ze wszystkich stron naraz. Sekundę później wielka chmura ptaków wpadła na podwórze, ich skrzydła biły gęste nocne powietrze. Galina zakryła twarz i skuliła ramiona – wspomnienie ptaków na dachu było zbyt świeże.
Ptaki, nie zwracając na nią uwagi, wpadły prosto w kałużę i zniknęły bez śladu; tylko parę wron wciąż krążyło w powietrzu, kracząc chrapliwie.
– A teraz co myślisz? – Galina się wyprostowała.
– No dobrze – mruknął Jakow. – Wydarzenia są powiązane. Ale nie możemy tam wejść. Gdy sięgnęłaś ręką w kałużę, nic się nie stało, pamiętasz? To tylko kałuża.
– Właśnie – powiedział Fiodor. – Sięgnęłaś do kałuży. Widziałaś kałużę, nie drzwi. Ale tak czy siak, te byłyby dla nas za małe.
Galina popatrzyła na odbicie.
– Gdzie znajdziemy większe?
– Znam pewne miejsce. Są wielkie. Tylko że nigdy nie widziałem, by ktoś z nich korzystał.
– Gdzie to jest? – Zapytał Jakow.
– Niedaleko. Na stacji metra, chyba Arbatskaja. A może Smolenskaja. Kto, kurwa, zna różnicę.
– Na linii ciemnoniebieskiej czy jasnoniebieskiej? – Zapytała Galina.
Fiodor tylko wzruszył ramionami i wyszedł z podwórza, pod łukiem i garbiąc plecy na wietrze.
Metro, pomyślała Galina. Zawsze wiedziała, że to będzie metro, i znów zaczęła ubolewać nad swoim brakiem wytrwałości. Przez cały czas myślała, że żyje złudzeniami, podczas gdy w rzeczywistości złudzenia okazały się zbyt słabe, żeby podtrzymać nadzieję.
Jakow zrównał z nią krok, jego torba rozdziawiała się jakby z rozpaczy.
– Znalazłem zwyczajną wronę – powiedział. – Nie domowego pupilka.
– A kałuża była zwyczajną kałużą – odparła. – Czy ty zawsze się tak wycofujesz? Za każdym razem, gdy spotyka cię coś znaczącego, po prostu wmawiasz sobie, że to nie jest ważne?
Pomyślał nad tym chwilę.
– Tak – przyznał. – W ten sposób jest łatwiej.
Galina pokiwała głową.
– Fakt. Czasami sama tak robię. Przepraszam.
– Jestem tutaj w środku nocy, prawda?
Zaskoczył ją jego obronny ton. Uważała policjantów za brutalnych egzekutorów prawa, przynajmniej w dawnych czasach. Teraz wydawali się niepotrzebni i bezradni, bez większego powodzenia walcząc z tą samą falą, z którą zmagali się wszyscy inni. Jak świat mógł się tak zmienić? Jak mógł z dnia na dzień stanąć na głowie? Obiecali im przyszłość i zabieranie jej sprzed nosa po prostu nie było uczciwe.
A teraz to. Szli po bruku Nowego Arbatu, różowy blask latarni wydawał się zbyt różowy, zbyt chorobliwy. Z bocznych ulic płynęły głosy, pijackie i chuligańskie, i Galina odruchowo przyśpieszyła kroku. W tej części miasta nie było aromatu liści, tylko drapiący w gardle smród dymu i benzyny. Różowe światło malowało długie brzydkie smugi na fasadach, a podmuch wiatru niósł słabą woń z restauracji McDonalds, którą niedawno otworzono w centrum. Był to zapach śmierci znanego jej świata. Galina zmarszczyła brwi.
Gdy się zbliżyli do stacji metra, rozpoznała budynek Ministerstwa Obrony, w który była wbudowana stacja; a zatem Arbatskaja. Fiodor wprowadził ich do środka, zwinnie przeskakując nad kołowrotem. Galina i Jakow wymienili spojrzenia, ale zapłacili. Przeszli pod wielkim kolistym żyrandolem, wiszącym pod sufitem niczym podziemne słońce, i ruszyli ku ruchomym schodom. Galina przystanęła, porażona nagłym światłem, odbijającym się od wnętrza kopuły z białego marmuru, i weszła na schody z drżeniem pływaka, który się zbliża do wodospadu. Przez ułamek sekundy trwali w najwyższym punkcie, a potem rozpoczęli oniryczny, pełen dostojeństwa lot w dół.
Podziemna część stacji przywitała ich niskim stropem, chłodem i wystrojem godnym sarkofagu. Kolumny, odchylające się od torów, spotykały się z sufitem w łagodnych łukach, jak wręgi przewróconej do góry dnem pogrzebowej barki. Galina odchyliła głowę, żeby lepiej widzieć stację, która łagodnie się wokół niej zamykała. W tunelu ryknął zbliżający się pociąg; kilkoro pasażerów wstało z ławek i podeszło do torów, jakby z obawy, że pociąg ich nie zobaczy i przejedzie bez zatrzymania.