– Gdzie jest odbicie? – Zapytał Jakow. – Myślałem, że potrzebujemy odbicia.
– Pociąg nadjeżdża. – Fiodor zgasił papierosa na jednej z kolumn. W zimnym fluorescencyjnym świetle jego twarz z ostrymi cieniami pod szczęką, ze szczeciniastym zarostem, brwiami ściągniętymi nad czerwonymi oczyma, wydawała się jeszcze bardziej kanciasta i dzika. Zrobił parę kroków, zatrzymał się pośrodku jednego z łuków łączących stację z peronem i przywołał ich ruchem ręki. Gdy w milczeniu stanęli z obu stron, naprężył ramiona. Nic dziwnego, pomyślała Galina, ona też nie lubiła takiego osaczenia przez udawaną życzliwość.
Pociąg wjechał na stację, jego smukła sylwetka zatrzymała się z sykiem. Drzwi się otworzyły, wypuszczając i wpuszczając pasażerów.
– Wsiadamy? – Zapytała.
Fiodor pokręcił głową.
– Patrzcie na szkło.
Drzwi zasunęły się z westchnieniem i pociąg ruszył. W oknach i drzwiach, które przesuwały się coraz szybciej, Galina zobaczyła odbicia łuków i swoją twarz o wielkich oczach, zniekształconą przez smugi światła i cienia, przez wklęsłe szkło. Patrzyła w łuk – gdy pociąg przyśpieszał, odbicie rozmyło się i zestaliło, niemal płynnie prześlizgując z jednej szyby na drugą. Patrzyła, jak twarze ludzi wewnątrz zacierają się i znikają, wchłonięte przez narastającą ciemność pomiędzy białymi filarami z marmuru.
– Nic się nie dzieje – usłyszała i poczuła silne szarpnięcie za ramię.
Młócąc rękoma powietrze, straciła równowagę i poleciała do przodu, kuląc się przed zderzeniem z pędzącym pociągiem albo upadkiem na trzecią szynę, ale nie odrywając oczu od chybotliwego białego łuku. Chłodne powietrze uderzyło ją w twarz i w końcu wylądowała na rękach i kolanach, czując pod palcami coś ciepłego i wilgotnego.
– Nic ci się nie stało? – Zapytał Jakow. Kucał obok niej, białka jego oczu połyskiwały w półmroku.
– Nie. – Wilgoć sączyła się przez tkaninę dżinsów. Wstała, czując słabość w kolanach i mdłości w żołądku.
Fiodor chwycił ją za łokieć, pomógł utrzymać równowagę.
– Pocałowałaś glebę.
Mężczyźni skakali koło niej, jakby chcieli opóźnić chwilę, gdy będą musieli spojrzeć dokoła, a wtedy zobaczą biały łuk nad głowami, a przed sobą niewyraźną drogę. Przez chwilę fantazjowała, że wpadli do nieczynnego tunelu, do tajemnej hali stacji metra, i parsknęła śmiechem.
– Naprawdę tu jesteśmy – powiedziała swoim towarzyszom, którzy popatrzyli na nią ze zmartwieniem. – To naprawdę istnieje.
– Gdybyśmy tylko wiedzieli, gdzie jest to „tu" – mruknął Jakow.
– Pod ziemią – odparł Fiodor. – Czy to nie oczywiste?
Droga, na której stali, biegła w dal, wąska, gruntowa, głęboko poorana bliźniaczymi koleinami. Obrzeżały ją namioty, drewniane chałupy, porzucone szopy na siano, tu stłoczone, ówdzie samotne, wtulone w kępy czarnych krzaków z poskręcanymi długimi gałęziami.
– Wygląda jak moja rodzinna wioska – powiedział Fiodor.
Jakow się zaśmiał.
– Bez obrazy, ale gratuluję, że się stamtąd wyrwałeś.
Wzrok Fiodora błądził po drodze, gdy leniwy uśmiech rozciągnął mu wargi, czarne w mrocznym podziemiu.
– Dzięki. I wzajemnie, limitczik. Co, myślałeś, że nikt nie zauważył?
Twarz Jakowa pociemniała, a jego pięści zrobiły się wielkie i ciężkie.
– Nie mów tak do mnie, kurwa, bo cię aresztuję.
– Aha, glina. – Fiodor parsknął. – Co, myślisz, że jak będziesz szczekał głośniej od innych i chronił ich dupy, to będą traktować cię jak człowieka, a nie jak psa? Marz sobie dalej, durny kundlu.
Galina ściągnęła brwi.
– O czym wy mówicie? O kim?
Mężczyźni gwałtownie odwrócili się w jej stronę.
– O was – odparli jednocześnie.
– Macie coś przeciwko moskwianom? – Spytała zaskoczona. I zaśmiała się, zanim zdążyli odpowiedzieć. – I dlaczego rozmawiacie o tym teraz?
– Pora dobra jak każda inna – odparł Jakow. – Ale nie jesteśmy w Moskwie, więc na razie możemy to zostawić.
Fiodor pokręcił głową.
– Jesteś pewien, że nie jesteśmy pod jakimś lochem KGB? Ta droga pewnie wiedzie do Łubianki albo jakiegoś tajnego więzienia.
– Myślałam, że obwiniasz Cyganów – powiedziała Galina. Fiodor zapalił następnego papierosa.
– Winię wszystkich.
Galina zapobiegła kolejnej sprzeczce, ruszając drogą.
– Zastanawiam się, czy prowadzi do rzeki. Takiej jak Styks.
Jakow zrównał się z nią, umyślnie zostawiając Fiodora, żeby zamykał tyły.
– Spodziewałbym się prędzej czegoś w rodzaju chatki na kurzej nóżce – powiedział. – Wiesz, jak w bajkach dla dzieci.
– Nie wiem. Wszystkie moje książki w dzieciństwie były tłumaczeniami. Angielskie historie, o Jacku, który pokonał olbrzyma, i inne, których nie pamiętam.
– Ha – mruknął. – To dziwne. Ja też miałem mnóstwo angielskich książek w dzieciństwie, po dziadku. Mama je wyrzuciła, gdy wyjeżdżaliśmy z Sierpuchowa.
Szopy i namioty ustąpiły drzewom, swoistemu parkowi. Drzewa były wysokie i nagie, ich szkieletowe gałęzie fosforyzowały, emanując blade światło. Z obu stron napierały na drogę, ich gałęzie spotykały się nad nią, tworząc koronkowy baldachim na czarnym tle nieistniejącego nieba.
– Zdecydowanie terytorium Baby Jagi – stwierdził Fiodor. – Chciałbym zobaczyć, jak próbujesz ją zaaresztować.
– Zwyczajnie. Obywatelko Jaga, jesteście aresztowana – odparł Jakow i wszyscy troje zaśmiali się nerwowo.
Kręta droga prawie zniknęła, zwężając się do ledwo widocznych kolein w gęstej białej trawie, której widok przepełniał Galinę irracjonalną odrazą. Białe ptaki – szpaki i gawrony – pstrzyły drzewa jak pryszcze. Zastanawiała się, czy są zupełnie inne niż te na powierzchni, czy może zwyczajne ptaki stopniowo zmieniają kolor pod ziemią, zrzucając ciemne pióra i zastępując je nowymi, białymi jak całun.
Cichy dźwięk, który narastał od jakiegoś czasu, wreszcie dotarł do jej świadomości. Zaczęła nasłuchiwać cichego, ale potężnego dudnienia. Brzmiało tak, jakby płynęło z daleka, i domyślała się, że z bliska musi być ogłuszającym rykiem. Jak wodospad, pomyślała, wodospad ruchomych schodów, które zwiozły ją do przewróconej barki pogrzebowej – stacja metra zapowiadała to, co kryło się w dole, i musiała się zastanowić, czy efekt był zamierzony.
Ludzie na zewnątrz, ludzie, którzy rządzili za czasów jej odległego pionierskiego dzieciństwa i, jak się zdaje, nie stracili władzy, musieli maczać palce w tworzeniu identycznego projektu nad i pod ziemią. Nagle słowa Fiodora o lochach KGB przestały brzmieć śmiesznie, nabrały sensu. Komuniści znaleźli i okiełznali rzekę Styks, może odwrócili jej bieg i zbudowali na niej hydroelektrownię, przycupniętą na brzegu jak szpetna betonowa ropucha, zanieczyszczającą zimną czarną wodę. Charon nie żył, zgnił w obozie pracy ileś lat temu, a jego barka, wyniesiona na powierzchnię, została cynicznie wykorzystana jako szkielet stacji metra, i nikt o tym nie wiedział. Ale prawdopodobnie wciąż brali opłatę za przeprawę. Galina sięgnęła do kieszeni.
– Czego szukasz? – Zapytał Jakow.
– Monet – odparła. – Na wypadek, gdybyśmy musieli zapłacić za przeprawę przez Styks.
– Już zapłaciłem – powiedział Fiodor z tyłu. – Nie martw się o monety. Ale czemu tak się uczepiłaś Styksu?