Выбрать главу

– Nowa – powiedział po rosyjsku z silnym obcym akcentem. – Witaj w domu, moja droga. Mogę ci podać coś do picia?

– Odpuść sobie flirty z kobitką – powiedział Sowin i przyciągnął do baru Jakowa, nagle zawstydzonego i zarumienionego. – To twój krewny. Przynajmniej tak gada. Zostawię was, żebyście się mogli czule przywitać, gdy tylko dasz mi piwo na koszt firmy.

David przyglądał się Jakowowi znad szkieł, nalewając do szklanki szczodrą miarkę bursztynowego piwa z butelki.

– W porządku – powiedział, gdy Sowin odszedł, powłócząc nogami, w kierunku jednego ze stołów, gdzie dwaj staruszkowie grali w warcaby. – A kim ty właściwie jesteś?

5 DAVID

– Twoim wnukiem – odparł Jakow. – Chyba. – Nie mógł się do końca pogodzić z myślą, że dwa pokolenia dzielą go od mężczyzny tylko trochę starszego od niego.

Brwi Davida wygięły się w łuki, twarz mu pobladła.

– No nie – szepnął. – Tania była w ciąży?

– Babcia Tania. – Słowa przywołały wspomnienie wysokiej tęgiej kobiety o silnym głosie nauczycielki i z wiecznym cierpieniem w oczach. – Była w ciąży. Gdy nie wróciłeś do domu, uznała, że zabrało cię NKWD. Tej samej nocy spakowała torbę i złapała pociąg do Sierpuchowa; miała tam krewnych.

David pokiwał głową.

– Mądrze. Jak się miewa?

Jakow nie był dobry w mówieniu ludziom, że ktoś, kto był im drogi, nie żyje. Z racji wykonywanego zawodu musiał przynosić złe wieści, ale niezależnie od tego, jak często to robił, wciąż się jąkał i odwracał oczy.

– Nie żyje – wymamrotał, studiując wzory na powierzchni baru. – Od dwudziestu lat. Ale ją pamiętam.

– Ja też – powiedział jego dziadek. – Tak mi przykro.

– Myślała, że nie żyjesz. Pisała do NKWD, ale nie chcieli jej nic powiedzieć. Wreszcie w latach sześćdziesiątych przysłali list z przeprosinami, standardowy formularz, jaki dostawały wszystkie rodziny represjonowanych. – Jakow przygryzł wargę, wspominając pismo, które babcia trzymała w małym pudełku po cygarach z wesołą Kubanką na wieczku. Fotografie i listy, niektóre pożółkłe, niektóre nowe. Zdjęcia maleńkiego Jakowa i jego mamy, zdjęcia paszportowe babci patrzącej w czarne oko aparatu z determinacją, jak w lufę pistoletu. Jedno zdjęcie dziadka, uśmiechniętego, robiącego głupią minę. Było żółte i kruche, nie pozwalała go dotykać, zwłaszcza że jego palce zwykle pokrywała lepka paćka takiego czy innego pochodzenia. Ale pozwalała mu patrzeć. I listy od wdzięcznych uczniów, kartki urodzinowe od krewnych z Sierpuchowa, dyplomy, suszone kwiaty i jeden list na rządowym papierze. Pośmiertnie oczyszczony ze wszystkich zarzutów. Rehabilitowany. Nawet teraz Jakow czuł na języku gorzki smak tego słowa. Zwłaszcza teraz, gdy człowiek rehabilitowany w liście stał przed nim, z roztargnieniem wycierając szklankę od piwa.

David pokiwał głową. Szklanka wyślizgnęła mu się z rąk i poturlała po szorstkim blacie, najwyraźniej wyciosanym z pnia blaskodrzewa. Chwycił ją i postawił.

– W porządku. Siądźmy i pogadajmy.

Jakow przepraszająco machnął dłonią do Galiny i Fiodora, którzy przysiedli się do Sowina i jego sędziwych przyjaciół. Pomachali do niego w odpowiedzi, pewnie radzi, że siedzą przy piwie i nie muszą się o nic martwić.

David zajął miejsce przy stoliku w głębi jednego z ramion karczmy, przy trójkątnym oknie, które wpuszczało trochę światła z drzew i z którego roztaczał się widok na rząd podwórek, zarośniętych bladym zielskiem. Przyniósł ze sobą dwie szklanki i butelkę, i nalał, gdy tylko Jakow usiadł.

– Pozwól więc – zaczął David – że opowiem ci swoją wersję historii.

***

David urodził się w Lancashire pod Manchesterem, w mieście niezbyt się różniącym od tego podziemnego – niewiele światła, pył węglowy wiszący w powietrzu, nadający wszystkiemu zakurzony, czarno-szary wygląd. Gdy padało, czarne łzy spływały po szybach w przędzalni bawełny, gdzie pracowała jego matka. Sam zaczął tam pracować, gdy miał dziesięć lat, a jako piętnastolatek wstąpił do związku zawodowego.

Dwa lata później, gdy angielski przemysł bawełniany przeniósł się za morza, David wyjechał z Lancashire za chlebem. Pracował jako robotnik w dokach i na plantacjach chmielu, a nocami czytał. Wciąż bratał się ze związkami zawodowymi i w wieku dwudziestu jeden lat miał w pełni wykształcone poczucie sprawiedliwości społecznej, powiązane z duchem przygody.

Wybrał się do Melbourne – niezupełnie dobrowolnie, jak zasugerował. Tam wstąpił do rodzącej się Komunistycznej Partii Australii i założył socjalistyczną gazetę, która błyskawicznie przyciągnęła uwagę władz, w przeciwieństwie do odbiorców, do których była skierowana. Jego powiązania z nielegalną organizacją Robotników Przemysłowych Świata doprowadziły do oskarżeń o działalność przestępczą.

– Musisz zrozumieć – powiedział Jakowowi i dotknął jego ręki z nieśmiałą, ciepłą poufałością. – W tamtych czasach trzeba było mocno się starać, żeby zostać osobą niepożądaną w Australii.

Naprawdę mocno. A ja tylko chciałem, żeby moja działalność polityczna wyszła komuś na dobre, pomimo wszystkich kłopotów, jakie mi sprawiła. – Westchnął. – Pomimo wszystko.

Przez gazetę socjalistyczną trafił do więzienia, a gdy wyszedł, był persona non grata w wielkiej części świata anglojęzycznego.

– Więc to cię sprowadziło do Moskwy? – Zapytał Jakow.

– Postanowiłem udać się do źródła. Do miejsca, gdzie naprawdę istniał nowy porządek. Chciałem go poznać, lepiej zrozumieć, żeby móc wytłumaczyć ludziom – słuchaj, widziałem, wiem. Myślałem, że gdy na własne oczy zobaczę socjalizm, gdy zyskam wiedzę z pierwszej ręki, będę mógł lepiej ich przekonywać. I że gdy będę w tym dobry, obalenie kapitalizmu w Brytanii stanie się tylko kwestią czasu.

– Brzmi… Naiwnie.

David pokiwał głową.

– Tak wszyscy tu mówili. Kawki mają więcej rozumu niż ja. Nawet cholerne baśniowe stwory naśmiewają się ze mnie. Niech im będzie. Może jestem głupi. Ale gdybym nie był, nie poznałbym twojej babci. Co na to powiesz?

Jakow nie miał nic do powiedzenia, więc David podjął opowieść.

Tania, powiedział, była jedyną kobietą, jedyną osobą, która interesowała go bardziej niż lektura Das Kapital. Po raz pierwszy zobaczył ją w autobusie, którym codziennie dojeżdżał do pracy, i zaczął zabiegać o jej względy z determinacją, jaka zawsze wpędzała go w kłopoty. Na ironię, po raz pierwszy w dorosłym życiu trzymał się z dala od polityki, ale polityka nie chciała zostawić go w spokoju.

Nie przeszkadzało mu ubóstwo w tym nowym kraju; przywykł do biedy i stwierdził, że wydaje się bardziej dotkliwa, gdy idzie w parze z bogactwem nielicznych. Jednakże bariera językowa stanowiła poważne wyzwanie. Znalazł pracę w przetwórni mięsa – nie musiał wiele mówić, a wysiłek fizyczny pomagał mu myśleć. Nocami czytał jak zwykle, dla odmiany rosyjskie podręczniki. I wyczekiwał poranków, żeby wsiąść do autobusu i obserwować dziewczynę o poważnych oczach, z włosami związanymi w koński ogon, dopóki nie wysiądzie parę przystanków dalej, przy szkole. Zwykle czytała podręczniki, więc przypuszczał, że jest nauczycielką; pewnego dnia zebrał się na odwagę, by usiąść obok niej i zapytać o wymowę słowa z książki do gramatyki, którą zabrał ze sobą.