Kupował potrzebne rzeczy i wracał, z nikim nie rozmawiając. Zawsze przynosił czerstwy chleb dla szczurów. Czekały na niego, ich oczy mrugały w cieniach.
Nigdy nie słuchał swoich odbiorników radiowych, ale szczury sprawiały wrażenie zadowolonych z szumów, głosów i przebijającej się od czasu do czasu ponurej muzyki, porozstawiał więc małe radia pod ścianami magazynu i w kątach swojej izby. Przypuszczał, że dlatego szczury dały mu prezent.
Pracowały w sekrecie i dowiedział się o wszystkim dopiero wtedy, gdy tak postanowiły. Odepchnęły arkusz blachy falistej i pokazały mu przegryzioną tylną ścianę magazynu. Przez dziurę o poszarpanych brzegach zobaczył dalekie nikłe gwiazdy migoczące na czarnej przestrzeni zamarzniętego nieba. Stał przez chwilę, patrząc na śnieżną równinę, słuchając cichego poszczekiwania psów i śmiechu, który wiatr niósł skądś z daleka, ze świata, który znał, ale do którego nie należał. Szczury zebrały się razem i popchnęły go.
Zrobił krok i zrozumiał, że dziura wcale nie wyprowadziła go na pusty plac – znalazł pod stopami suchą ścieżkę, przyprószoną kruszącymi się liśćmi, i poczuł wyraźny zapach jesieni i dymu. Szczury skupiły się za nim, popiskując z podnieceniem. Sowin westchnął. „Możemy uciec razem", powiedział szczurom. „Nikt za nami nie zatęskni, jesteśmy niekochanymi dziećmi świata. Jesteśmy kątami, do których nie zagląda płynący czas, więc tylko gromadzimy kurz i bezużyteczne wspomnienia".
Szczury dały do zrozumienia, że taki był zamysł, ich zamysł od samego początku. Niepewny, co czeka za poszarpaną dziurą, Sowin cofnął się i wrócił do chaty. Zapakował do worka termos z mocną słodką herbatą i tyle jedzenia, żeby wystarczyło dla niego i szczurzej armii. A potem odeszli, on na czele, szczury tuż za nim. Nie obejrzał się, ale wyczuwał, że szczury idą w trop, ich lekko fosforyzujące oczy podskakiwały w fali brązowej sierści i ostrych pazurów, ich długie żółte zęby szczerzyły się w radosnych uśmiechach.
Fiodor zasnął, a gdy się zbudził długo przed świtem, zobaczył, że wielki szczur siedzi mu na piersi, obserwując jego twarz ze skupioną, nieprzeniknioną miną.
– Cześć – powiedział. Przypuszczał, że gryzoń jest jednym z tych, które pokazały Sowinowi drogę do podziemia, i uśmiechnął się do niego. – Wciąż nad nim czuwacie?
Szczur poruszył nosem i obnażył długie groźne siekacze.
– Wszystko w porządku – zapewnił go Fiodor. – Jesteśmy przyjaciółmi.
Szczur powęszył, trzęsąc wąsikami, i podreptał po jego piersi na różowych nerwowych łapkach. Usiadł, wyciągając palce, zaskakująco podobne do ludzkich, ku jego szyi.
Fiodor zamarł, teraz przestraszony, ale nieskłonny zrobić czegoś, co zdenerwowałoby Sowina albo jego ulubieńców.
Szczur chwycił łańcuszek i wyciągnął go spod koszulki. Wytarta moneta zwisła z pazurków, chwytając światło z blaskodrzew za oknem., Szczur przyglądał się krążkowi, podczas gdy Fiodor czekał ze wstrzymanym oddechem. Wreszcie gryzoń zaspokoił ciekawość, zeskoczył z jego piersi, smyrgnął po podłodze i zniknął w szczelinie w ścianie.
Fiodor odetchnął, zdarzenie zaniepokoiło go bardziej niż skok w okna jadącego pociągu i lądowanie w podziemnym świecie. Może Galina ma rację, pomyślał, może umarliśmy w czasie skoku i to jest życie pozagrobowe. Musnął palcami monetę, ciepłą od jego ciała. Może ta moneta miała obciążyć mu powieki, a może szczur sprawdzał, czy będzie miał czym zapłacić przewoźnikowi.
Ciche pukanie do drzwi przerwało mu tok myśli.
– Kto tam? – Wyszeptał.
– To ja. – Drzwi się otworzyły i do pokoju zajrzała Galina. – Nie mogłam zasnąć.
– Szczury?
– Nie, nie widziałam szczurów. – Weszła na palcach i zamknęła drzwi. – Jakow śpi jak kamień.
– Domyślam się.
Galina usiadła na podłodze przy prowizorycznym posłaniu.
– Słyszałeś, co powiedział David? O Berendeju?
Fiodor skinął głową.
– Las Berendeja. Pamiętam, był taki film czy coś.
– Też go widziałam, kiedy byłam mała. Jak może być prawdziwy?
– Pewnie nie jest – odparł Fiodor. – Albo przynajmniej jest inny. Myślisz, że cokolwiek tutaj jest prawdziwe?
– Takie sprawia wrażenie. Na czym oprócz zmysłów możemy polegać?
Fiodor musiał się z tym zgodzić – gdy ktoś raz zacznie wątpić we własne zmysły, późniejsze rozumowanie prowadzi prosto do mózgu w słoju.
– Na niczym. Jest prawdziwe. Sowin na pewno.
Galina się roześmiała, zakrywając usta dłonią.
– Tak. Ja nie mogłabym go wyśnić. – Spoważniała. – Mogę cię o coś spytać?
– Jasne – odparł Fiodor i podparł się na łokciu.
– Skąd wiedziałeś, że można skoczyć przez odbicie? Skąd wiedziałeś, że się uda?
– Nie wiedziałem. Skoczyłem w ciemno, dosłownie.
Przyjrzała mu się z rezerwą.
– Ale nas pociągnąłeś.
– Musiałem. Gdybym był sam, zwątpiłbym. Biorąc na sumienie dwa żywoty, musiałem uwierzyć. W przeciwnym razie…
Galina potrząsnęła głową, jakby przepędzała wątpliwości czy ostre słowa.
– Udało się, i tylko to ma znaczenie. Jak myślisz, Berendej pokaże się jutro czy może będziemy musieli znowu przesiadywać w karczmie?
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Ale jeśli chcesz wiedzieć, nie mam nic przeciwko karczmie. Zaglądają tam interesujący ludzie.
– Tak. – Galina westchnęła.
– Wiem, że chcesz odnaleźć siostrę – powiedział Fiodor. – Ale czasami po prostu trzeba czekać.
Skinęła głową.
– Miejmy nadzieję, że nie będę musiała czekać zbyt długo. Dzięki za rozmowę. Spij. – Podniosła się i wyszła równie cicho jak się zjawiła.
Fiodor nie spał. Czuł się tak, jakby tylko on był tu turystą, bez szczególnego rozkładu dnia, bez bolesnego przeżycia czy tragedii, przed którą musiałby uciekać. Poczuł się podle i pomyślał o głośnych cudzoziemcach stłoczonych na Nowym Arbacie, targujących się o masowo produkowane matrioszki z rumianymi policzkami, odrażające w swoich przesadnie radosnych kolorach. Kupowali lalki z myślą, że jest w nich jakiś autentyzm, i wierzyli, że zabierając do domu małe drewniane okropieństwa, lepiej zrozumieją przygnębione dusze pijanych tubylców.
Fiodor zastanowił się, czy cierpienia, jakie znalazł pod ziemią, są takie same, nieco obsceniczne, masowo produkowane przez okrutny system, z głębią równą tej, z jaką rzemieślnik pryska farbą i lakierem na jasne brzozowe skorupy; może jego ciekawość miała tę samą wstrętną cechę, może była iluzją zrozumienia. Jego ignorancja w sprawach prawdziwego życia była teraz połatana obrazami zarośniętej, zapadniętej twarzy Sowina, ciemnej jak bizantyjska ikona; wciąż pozostawała ignorancją, choć teraz opancerzoną w arogancję iluzji.
Przez całą noc miał oko na szczury, ale już się nie pojawiły. Nie spał, gdy wstał ranek – światło pod ziemią zmieniło się niepostrzeżenie, blaskodrzewa zapłonęły jaśniej i w stęchłym powietrzu zamigotał złoty kurz, jakby miliony motyli w locie zrzuciły łuski ze skrzydełek.
Sowin zapukał do drzwi i zawołał, że pora wstawać na śniadanie. Fiodor podniósł się i otrzepał dżinsy z siana. Galina i Jakow już czekali przy stole, gdzie na szorstkich deskach wśród wyszczerbionych kubków i cukiernicy królował staroświecki miedziany samowar. Sowin garbił się nad piecem, smażąc placki.
– Przepraszam – mruknął – nie spodziewałem się gości, więc nie mam sera ani mięsa.
Zapewnili go, że nic nie szkodzi, i podziękowali za gościnę.
– W każdym razie możecie zostać jak długo będzie trzeba – powiedział. – W końcu dostaniecie własne domy. Są dość prymitywne, ale przynajmniej ziemi tu nie brakuje.