– Weź wszystkie! – Gamajun szamotała się dziko w łańcuchach, aż krew spływała z jej kostek i nadgarstków. – Weź moją klątwę, weź moją nienawiść, weź wszystko, co mamy, ale połóż kres temu poniżeniu. – Gdy przestała się miotać i zwisła bez siły w okowach, z głową zwieszoną na piersi, Siergiej zobaczył czarną smugę pióra na jej karku.
Zabrał trzy pióra i przystanął przed drzwiami. Nie chciał ich tak zostawiać.
– Wrócę po was – powiedział. – Obiecuję.
Trzy kobiety-ptaki milczały. Po chwili Ałkonost zaczęła śpiewać dziecięcą kołysankę, którą Siergiej słyszał zbyt dawno temu, żeby pamiętać słowa, ale melodia wzbudziła w jego sercu nieznaną mu tęsknotę za szczęśliwymi czasami bez odpowiedzialności, za czasami, gdy mógł się skulić pod grubym pikowanym kocem, bezpieczny od wszelkich zmartwień. Przełknął żółć podchodzącą do gardła i przecisnął się przez szczelinę pod drzwiami. Czuł się jakiś lżejszy, bardziej pusty.
Poruszył skrzydłami, próbując im to wyjaśnić.
– Tak to jest, widzicie – powiedział. – Już nic nigdy nie będzie takie samo. Jakby moje życie pękło na pół. Wiecie, o co mi chodzi?
Jakow pokiwał głową. Znał różnicę przed i po, czuł pęknięcie dzielące jego życie na dwie odrębne, niemożliwe do pogodzenia części, niemające ze sobą nic wspólnego; był teraz innym człowiekiem. Miał ochotę rzucić się na zimną podłogę swojego więzienia, płakać i bić pięściami w deski, gdy pomyślał, że ta rysa, ta przyczyna rozdziału – to wspomnienie – została wyrwana z jego duszy kościstymi widmowymi palcami wioślarza.
– Gdzie są pióra? – Zapytała Galina.
Siergiej uśmiechnął się, zadowolony z siebie, i podniósł skrzydła. Tam, wśród jego własnych brudnobiałych piór, tkwiło jedno połyskliwie białe piórko, jedno szare i jedno czarne, z dudkami bezpiecznie wplątanymi w puch.
Jakow wyjął je niezdarnymi krótkimi palcami i przyjrzał się im uważnie.
– Co z nimi zrobimy?
– Czar, urok i klątwa – powiedziała Galina.
Jakow westchnął i zamknął dłoń.
– Co to znaczy? Wszyscy tutaj mówią głupimi zagadkami, jakby rzucanie zlepków słów mogło im nadać znaczenie. Cóż, ja się do tego nie nadaję, dla mnie to jeden bełkot. Więc nawet nie próbuj mówić tak, jakbyś wiedziała, co się dzieje.
– Nie mów mi, co mam robić i mówić – burknęła. – Za kogo ty się uważasz? Nie jestem twoją żoną, więc nie warcz na mnie za każdym razem, gdy coś idzie źle.
Wzruszył ramionami i podał jej pióra.
– W takim razie sama to rozgryź.
Galina przyjrzała się piórom na dłoni, przechylając je na boki, żeby pochwycić światło z okna na końcu korytarza. Jej mina zdradzała konsternację równą tej, jaką odczuwał on. Jakow stłumił uśmieszek satysfakcji.
– Urok albo klątwa? – Szepnęła z zadumą. – Czy któryś z was pamięta jakieś bajki z piórami?
– Tylko z płatkami kwiatu – odparł Siergiej. – Pamiętacie tę o siedmiobarwnym kwiecie?
Galina uśmiechnęła się szeroko.
– Jasne. „Leć, mały płatku, ze wschodu na zachód, z północy na południe, i wróć, spełnij moje życzenie, kiedy dotkniesz ziemi".
– To ta – zaskrzeczał Siergiej, zadowolony. – Myślisz, że zadziała?
– Nie słowa. Ale zobaczmy, co się stanie, kiedy dotkną ziemi. – Otworzyła dłoń i wszyscy troje patrzyli, jak pióra spływają na podłogę, ich delikatne jedwabiste promienie falują w łagodnym przeciągu z okna na końcu korytarza.
Czekali, patrząc na leżące nieruchomo pióra.
– Pieprzyć to – burknął Jakow. – Chodźmy stąd, poszukajmy Kościeja. Może on będzie wiedział, o co tu chodzi.
– Nie możemy odejść – przypomniała mu Galina i wskazała drzwi. Jakby był głupi.
– Siergiej, dosięgniesz do zamka? – Zapytał.
– Zaczekaj – odparł gawron i przecisnął się na zewnątrz przez szczelinę pod drzwiami. Usłyszeli skrobanie i posapywanie przerywane łoskotem, który oznaczał upadek. – Nie mogę dosięgnąć. – Siergiej wetknął głowę przez otwór. – Gdybyś mógł mnie podsadzić… Ale jeśli nawet, nie wiem, czy jestem dość silny.
– Ja jestem – odparł Jakow i położył się na podłodze. Wcisnął rękę w otwór i czekał, aż gawron stanie na otwartej dłoni. Gdy szponiaste zimne ptasie palce zacisnęły się na jego kciuku, przekręcił się na prawy bok, wyciągając rękę w górę.
– Jeszcze kawałek – poinstruował Siergiej. – Jest. Dotykam dziobem. – Rozległo się zgrzytanie i pobrzękiwanie metalu. – Nie dam rady, zamek jest za mocny.
– Przyłóż dziób do zapadki – polecił Jakow. – Idzie w prawo czy w lewo?
– W lewo. Tylko bądź ostrożny.
Jakow chwycił ptasie nogi i wytężył siły, żeby przesunąć wewnętrzną zapadkę. Pracował po omacku, jego ciężki oddech mącił ciszę w celi. Siergiej był żołnierzem – Jakow czuł, jak gawron się pręży, próbując usztywnić ciało i pozostać bez ruchu.
Zaskoczył go ostry trzask – w pierwszej chwili pomyślał, że skręcił kark Siergiejowi. Galina skoczyła do drzwi i pchnęła. Drzwi się otworzyły. Jakow uwolnił ptaka, podniósł magiczne pióra i wstał z podłogi.
– Nic ci nie jest? – Zapytał Siergieja.
– W porządku – odparł z korytarza gawron. – Jestem tylko trochę obolały. Chodźcie, pokażę wam drogę.
Jakow nie lubił używać przemocy, a gdy już musiał, starał się zachować stoickie podejście, ani nie czerpiąc przyjemności, ani nie czując niesmaku. Próbował zachować ten sam dystans, gdy skręcili za róg i natknęli się na jednego z żołnierzy napoleońskich; ten był Francuzem. Patrzył na Jakowa bardzo okrągłymi, bardzo wyblakłymi oczami, jego usta naśladowały ich kształt. Sięgnął po muszkiet, ale nie zdążył wycelować, bo Jakow posłał go na ziemię jednym ekonomicznym ciosem.
– Co z nim zrobimy? – Zapytała Galina, patrząc na żołnierza ze zmartwioną, niemal współczującą miną. – Nie zostawimy go tak po prostu, prawda?
Jakow wzruszył ramionami.
– A co innego można zrobić? Ja go nie będę dźwigać. – Spojrzał na woskową twarz żołnierza, na zapadnięte powieki porysowane niebieskimi żyłkami, delikatnymi jak pęknięcia na porcelanowym kubku. – Nic mu nie będzie. – Prawdę mówiąc, żołnierz nie wyglądał najlepiej, podobnie zresztą jak ci, których widział wcześniej. Wydawało się, że nie mogą być bardziej martwi, i to wytrącało go z równowagi. Wszyscy inni tutaj byli żywi, a przynajmniej myśleli, że żyją. A jeśli było inaczej? A jeśli on też był martwy?
Jakow pokręcił z uśmiechem głową i ruszył za gawronem, który tańczył i podskakiwał niecierpliwie, w głąb drewnianego korytarza. Nie był martwy; to nie była jedna z tych głupich historyjek, które opowiadali sobie w dzieciństwie przy ognisku, podczas granatowych, niekończących się nocy na letnim obozie. Wciąż je pamiętał, niemądre i nielogiczne, o meblach zjadających ludzi i groźnych, ale beznadziejnie tępych seryjnych zabójcach. I o martwych ludziach, którzy nie wiedzieli, że nie żyją, dopóki ktoś im tego nie powiedział, i wtedy rozpadali się w proch. Nawet jako dorosły pamiętał lodowate ciarki na karku, wywołane nie tyle przez same opowieści, ile przez ciemność i ogólny nastrój radosnej konspiracji, wzajemnego straszenia się i udawania strachu, aż stawał się prawdziwy.
– Tutaj. – Siergiej przystanął przed drzwiami. Jakow obejrzał się ze zdziwieniem. Tylko zakręt i kawałek korytarza, który prawdopodobnie biegł wokół pałacu, oddzielał ich loch od celi Zemuny i Kościeja.
– Przez cały czas wiedziałeś, że tu są? – Zapytała Galina. – Dlaczego nie dałeś im piór?
Siergiej nadął ptasią pierś.