Выбрать главу

Podszedł drugi bandyta, nieśpiesznie, jakby zamierzał przez dłuższy czas rozkoszować się biciem intruza. Fiodor stwierdził, że go rozumie – jak często ten człowiek miał okazję tłuc kogoś w spokoju, w śnieżnym lesie o zachodzie słońca, bez ryzyka, że ktoś mu przeszkodzi? Ale przynajmniej odciągnął ich uwagę od Oksany. Nawet Sława schował lugera i przyglądał się widowisku.

Padł kolejny cios. Kątem podbitego oka Fiodor zobaczył smugę ruchu, ciemną plamę na tle niebieskiego zmierzchu, i pojął, że Oksana rzuciła się na Sławę. Pchnęła go, wytrącając z równowagi, i oboje wpadli do chaty. Fiodor zdążył zobaczyć, że Sława jedną ręką odpycha Oksanę, a drugą sięga w zanadrze.

Chciał do nich pobiec, ale drogę zaszło mu dwóch bandytów, nieskłonnych rezygnować z zakazanej rozrywki; był dla nich tym, czym importowany skórzany but dla buldoga. Jeden chwycił go za kurtkę na piersi, a drugi powoli, metodycznie bił po twarzy i mostku, zamierzając zadać jak najwięcej bólu, by pożałował, że zadarł ze zbirami Sławy.

Nagle bicie ustało. Fiodor otworzył jedyne sprawne oko, czekając na nieuchronny krzyk Oksany i strzał z pistoletu. Zamiast tego usłyszał łopot skrzydeł i ptaki wlały się w ciemne powietrze – z okna i drzwi chaty, spomiędzy chmur, nawet spośród szczurów, które biegały po śniegu.

Bandyta puścił kurtkę. Fiodor się zachwiał, ugięły się pod nim kolana, ale nie upadł. Powietrze kłębiło się wokół niego, czarne od skrzydeł, oczu i dziobów. Gadzie szponiaste stopy dotykały jego głowy i rąk, mięciutkie pióra sów muskały posiniaczoną, opuchniętą twarz. Szczury wspinały się po jego spodniach i rękawach, szukając ochrony przed powietrzem, które nagle stało się wirem drapieżników.

Ani wrony, ani sowy nie okazały większego zainteresowania szczurami – lądowały na drzewach, na ścieżce, na dachu chaty. Były ich setki, i bandyci patrzyli na nie z otwartymi ustami, jeszcze niepewni, czy to ich sądny dzień – czy wszyscy ludzie, których przemienili w ptaki swoimi bezmyślnymi, okrutnymi czarami, wrócili, żeby wywrzeć zemstę.

Fiodor skorzystał z ich konsternacji i pobiegł do chaty, mamrocząc: „Boże, błagam, pozwól jej żyć" pokaleczonymi, krwawiącymi ustami, które szczypało zimne powietrze. W chacie było ciemno i nie mógł nic zobaczyć; wpadł do środka na oślep i natychmiast nastąpił na coś miękkiego, a łokciem uderzył w coś twardego.

– Oksana?! – Zawołał w ciemność.

– Tutaj – odparła zaskakująco spokojnym głosem. – Zaczekaj chwilkę, zaraz oczy przywykną do mroku.

Wnętrze chaty ukazywało się powoli, jak fotografia w kuwecie z wywoływaczem, czarne i szare w ciemności. Dostrzegł Oksanę – całą i zdrową, dzięki Bogu – stojącą pod ścianą. Tym czymś miękkim pod jego nogą był Sława, żywy, ale leżący plackiem na ziemi, z lufą strzelby przyciśniętą do karku; strzelbę trzymała Elena. Posłała Fiodorowi przyjazny uśmiech, który błysnął bielą w ciemności.

– Cześć – szepnęła. – Ilu jest na zewnątrz?

– Tylko dwóch. I od cholery ptaków.

Spojrzał w głąb chaty i gdy oczy przystosowały się do mroku, zrozumiał, że czwartą ścianę tworzy szara mgła sięgająca gdzieś daleko, w niewyobrażalne wymiary. Wirujące opary przerzedzały się i gęstniały, pozwalając mu ujrzeć w przelocie skryte w nich zacienione postacie.

Wpatrywał się w mgłę jak w kryształową kulę – lęk przed bandytami i pytania związane z niespodziewanym przybyciem Eleny topniały, zostawiając zauroczenie rozgrywającym się przed nim widowiskiem. Postacie we mgle wydawały się zniekształcone, jakby patrzył przez bańkę mydlaną, ale rozpoznał długie szare płaszcze i czerwone gwiazdy na czapkach, wojskowe buty zgodnie uderzające o ziemię – legendarna pierwsza kawaleria, w równych częściach będąca tworem propagandy i folkloru; żołnierze przechodzili przez bąbel, twarz każdego z nich na chwilę powiększała się i wykrzywiała, i znowu znikali we mgle.

Fiodora ścisnęło w gardle, gdy zrozumiał, że widzi nie prawdziwych ludzi, ale całą epokę odchodzącą do królestw nieznanych – wszyscy jego dziecięcy bohaterowie, wszyscy rewolucyjni żołnierze, których w dzieciństwie był przyuczony podziwiać, stracili znaczenie i rozpłynęli się we mgle. Nie patrzyli na niego, przechodząc – może go nie widzieli – maszerowali ze wzrokiem wbitym prosto przed siebie. Za nimi szły konie, stukając podkutymi kopytami, nisko opuszczając głowy, z melancholią w oczach, wszystkie gniade z białymi gwiazdkami na czole.

Wizja przeminęła i mgła znowu zawirowała.

– Co to było? – Zapytał szeptem Elenę.

Wzruszyła ramionami, pewnie trzymając kolbę strzelby.

– Kolejna era odeszła pod ziemię.

– Ale oni nie byli prawdziwymi żywymi ludźmi.

– Oczywiście, że nie. Są symbolami. A teraz, jeśli skończyłeś już z nieistotnymi pytaniami, pomożesz mi?

Pokręcił głową i skrzywił się – każdy ruch przyprawiał go o ostry ból w czaszce.

– Co mam zrobić?

– Ci dwaj na zewnątrz – przypomniała mu. – Zobacz, czy ptaki z nimi skończyły.

Wyjrzał przez drzwi. Było już zupełnie ciemno, ale na śniegu zobaczył dwie duże ciemne plamy, nieruchome i bezwładne jak wyrzucone na brzeg wieloryby.

– Tak.

– Dobrze. – Elena odsunęła strzelbę od karku Sławy, kazała mu wstać i podejść pod ścianę. – Zakończmy to.

Ściany chaty wokół nich rozmyły się w żółtawej jasności – Fiodor miał wrażenie, że stoją we czworo na scenie, z widownią ukrytą w ciemnościach za blaskiem świateł rampy. Ale czuł obecność widzów w jednolitym blasku, słyszał oddechy i głosy.

– Droga wolna! – Zawołała Elena w światło. – Chodźcie.

Kościej pojawił się pierwszy, zaciskając wargi w typowym dla siebie cierpkim grymasie ogólnego niezadowolenia ze stanu rzeczy. W kościstych rękach trzymał dwa pióra – czarne i białe – stojąc w pozie magika na scenie.

– Przyprowadź Jednookie Licho – powiedziała do niego Elena. – Nie chcę go mieć pod ziemią.

– Jestem pewien, że na powierzchni też go nie chcą – odparł Kościej.

Elena wzruszyła mlecznobiałymi ramionami, przeciętymi przez czarne ramiączka aksamitnej sukni.

– A co mnie to obchodzi?

Oksana dotknęła rękawa Fiodora.

– Jednookie Licho – szepnęła tytułem wyjaśnienia. – Było tu, rozmawiało z nim. – Wskazała na Sławę. – Gdy mnie zobaczyło, uciekło przez ścianę, ale jak sądzę zostało złapane.

Kościej pozwolił, by uśmiech zadowolenia rozjaśnił jego zapadnięte policzki.

– Doskonale się złożyło. Licho ukradło szczęście waszym przyjaciołom, rozumiecie? A co jest większym nieszczęściem niż wpadnięcie na Licho? Praktycznie są skazani na przyciąganie pecha. Mają garbate szczęście.

– Gdzie oni są? Galina i Jakow? – Zapytał Fiodor.

– Idą. Poza utratą szczęścia nie spotkało ich nic złego.

Licho wyłoniło się z jasności jako następne – śliniące się dzikie stworzenie, które łypało jedynym głodnym okiem. Fiodor cofnął się mimo woli, gdy warknęło na niego głosem niepodobnym do suchego skrzeczenia, jakie słyszał wcześniej. Prężyło się i szamotało, próbując uwolnić ze sznura na karku, ale kilka rusałek trzymało je mocno.

Jakow i Galina zjawili się zaraz za nim. Oboje uśmiechnęli się i skinęli głowami do Fiodora, a on odpowiedział tym samym, niepewny protokołu. Czy byli jego przyjaciółmi? Czy miał wziąć ich w objęcia albo przynajmniej uścisnąć im ręce? Postanowił zachować dystans i trzymał się z tyłu, słuchając, jak Elena wyjaśnia sytuację nowo przybyłym i przedstawia im Sławę. Biały gawron, który siedział na ramieniu Tatara-Mongoła, zaskrzeczał z oburzeniem.