Wciąż patrzył, podczas gdy Galina i Jakow wyszli z chaty i wmieszali się w tłum. Oksana trąciła go łokciem.
– Chcesz do nich pójść?
– Po co? Co mogę zrobić?
– To nie ma znaczenia – powiedziała. – Nie rozumiesz? Potrzebują kogoś, kto im powie, że wszystko będzie dobrze.
Fiodor zszedł za nią po schodkach chaty, która jakby pojawiła się ponownie w jeszcze przyćmionym świetle, rysując się na tle szarzejącego nieba. Obiecał sobie, że nigdy tu nie wróci, że będzie unikać wszelkich wspomnień o Piotrze Wielkim i jego cholernej chałupie, która zawierała więcej, niż był gotów udźwignąć. Zastanowił się, czy można po prostu zapomnieć o takich sprawach, i uśmiechnął się do siebie krzywo – wódka załatwi sprawę, po co komu wątroba.
Oksana podeszła do starszej kobiety w chustce w krzykliwe czerwone róże, ściskającej kurczowo szeroko otwartą torbę. Szepnęła do niej i musiało to być coś kojącego, bo ramiona staruszki odprężyły się, a zakrzywione palce straciły desperacką kościaną biel.
Fiodor rozglądał się, aż napotkał spojrzenie kobiety w średnim wieku. W trakcie trudnych przejść rozmazał się jej makijaż i teraz wyglądała jak nawiedzona i poturbowana. Podszedł bliżej, zauważając świeżo naprawione rozdarcie na szwie lekkiego płaszcza, a także niemodne buty z kwadratowymi noskami i obcasami, które nadawały im ortopedyczny wygląd, kojarzony zazwyczaj ze znacznie starszymi kobietami.
– Jestem Fiodor – przedstawił się. – Nic ci nie jest?
– Nie jestem pewna. Co się stało? Szłam do pracy i…
– Gdzie pracujesz?
– W Biriulewie. W zakładach mięsnych. Gdzie jesteśmy?
– W Kołomienskoje. Będziesz musiała wrócić metrem.
– I autobusem – powiedziała, patrząc przez niego na przestrzał nieobecnym wzrokiem. Mimo to miał wrażenie, że rozmowa o zwyczajnych sprawach pomaga jej odzyskać grunt pod nogami.
– Linia sto sześćdziesiąt dwa?
Skinęła głową.
– Jest też parę nowych. Co ja tu robię?
– Nic nie pamiętasz?
– Pamiętam mężczyznę – odparła. – Mężczyznę, który szedł za mną do zakładu. A potem… – Przeciągnęła ręką po twarzy. – Miałam dziwne sny, śniłam o locie przez wodę, przez czarną rzekę, i o obserwujących mnie białych, bladych twarzach… Pamiętam też dachy miasta, jakbym patrzyła na nie z powietrza.
– Wygląda to na całkiem przyjemny sen. Czy ktoś czeka na ciebie w domu?
– Tylko córka, Daria – odparła kobieta i uśmiechnęła się lekko. – Dobra dziewczynka, bardzo mądra. Mówi, że zostanie matematykiem. Chcesz zobaczyć jej zdjęcie?
– Jasne – odparł Fiodor.
Czekał, gdy kobieta przetrząsała pojemną torbę, przerzucając grzebienie, puderniczki, portmonetki, plastikowe torebki, pachnące chusteczki i wszelakie inne tajemne przedmioty, jakie zawierają damskie torebki tej wielkości. Był zaskoczony spokojem otaczających go ludzi – nikt nie histeryzował ani nie rozpaczał, podobnie jak stojąca przed nim kobieta. Jej ruchy wydawały się niemrawe, jakby właśnie zbudziła się z głębokiego snu (przypuszczał, że tak było), albo jakby świadomie unikała wszelkich myśli, które mogłyby wywołać panikę. Pomyślał również, że przebywanie w tłumie ludzi musi podnosić ją na duchu, jeśli nawet nie pamięta, jak się tu znalazła. Kątem oka zobaczył, że kilka byłych ptaków ruszyło ścieżką do wyjścia, i odetchnął z ulgą. Wrócą do domu i znajdą jakiś sposób, żeby wytłumaczyć sobie sny i brakujący czas.
Kobieta wreszcie wyłowiła małe czarno-białe zdjęcie na tekturce, osłonięte przejrzystą folią, oklejone taśmą na brzegach. Dziewczyna na zdjęciu była kompletnie nijaka, ale Fiodor pokiwał głową i mruknął z zachwytem.
– Urocze dziecko – powiedział. – Słuchaj, może powinnaś ruszyć do domu, powiedzieć jej, że nic ci nie jest? Musi być chora ze zmartwienia.
Kobieta rozejrzała się z konsternacją.
– Jest zima?
– Nie. Wciąż mamy październik. Tylko ostro popierdolony.
Usłyszał głos Galiny.
– Masza! Masza!
– Przepraszam – powiedział do kobiety. – Muszę zobaczyć, co się tam dzieje.
Skinęła głową, patrząc za ludźmi odchodzącymi ścieżką.
– Nie martw się o mnie. Metro już musi być czynne, więc lepiej pójdę. Zanim się zacznie szczyt. – Uśmiechnęła się. – Dzięki, że przystanąłeś, żeby ze mną pogadać.
– Cała przyjemność po mojej stronie – powiedział i odwrócił się, żeby znaleźć Galinę. Zobaczył, jak biega spanikowana od jednej grupy ludzi do drugiej. Patrzyła niespokojnie w twarze kobiet, łapała za rękawy. Jakow podążał za nią.
Fiodor zrównał się z nimi.
– Co się dzieje?
Galina wytarła rękawem załzawione oczy.
– Masza… – Szepnęła. Zgasł w niej cały ogień. – Moja siostra.
Nie ma jej tutaj.
19 MASZA
Milczący park ożył śpiewem ptaków, gdy pierwsze promienie słońca przeniknęły przez nagie czarne gałęzie drzewa, które rysowały się na tle nieba bladego jak akwarela. Galina słuchała z roztargnieniem dźwięków – były to małe zwyczajne ptaki, sikorki, kowaliki i strzyżyki. Słyszała płynące z dali krakanie wron, ale nie Maszę. Usiadła skulona na śniegu, w końcu wyczerpana, i przyciągnęła kolana do piersi. Wszystko na próżno. Przemiana ptaków w ludzi, setki ludzi, którzy poszli do domów, do swoich rodzin – przed chwilą, na jej oczach – nie miała znaczenia. Maszy tu nie było, wszystko straciło sens. Nie potrafiła sobie wyobrazić powrotu do domu. Myślała obojętnie, że może zamarznie na śmierć, umrze tutaj w śniegu, że taki koniec będzie równie dobry jak każdy inny.
Jakow usiadł obok. Serce jej zatrzepotało, gdy zobaczyła ptaka w jego ręce, i szybko zwolniło – ptak był zwyczajną wroną, która natarczywie krakała.
– Wyobraź sobie – zagadnął – ta wrona była jedynym prawdziwym ptakiem w całym stadzie. To mój Carl.
– Twój pupil – przypomniała sobie.
– Tak mi przykro – powiedział. – Elena mówi, że jeszcze raz przeszukają podziemie.
– Jaki w tym sens? Czar przepadł, a Ałkonost nie ma więcej piór.
– Kościej…
– Nie może nic zrobić bez piór – dokończyła, zdecydowana pogrążyć się w rozpaczy z determinacją, na jaką było ją stać w tej chwili przygnębienia. – I skąd wiesz, że nie ma jej gdzieś po tej stronie?
Jakow milczał, jego palce z roztargnieniem pieściły lśniącą czarną głowę ptaka.
– Przykro mi. Wiem, jak się czujesz, ale naprawdę nie powinnaś siedzieć na śniegu, zamarzniesz.
– I dobrze – mruknęła ponuro. Poczuła się śmieszna i mała, i nieproszone łzy znów zaszczypały ją w oczy.
– Chodź – powiedział Jakow i pomógł jej wstać. – W chacie jest cieplej.
Galina westchnęła i weszła za nim do środka. Elena powitała ją uśmiechem, który zgasł, gdy tylko zobaczyła jej twarz. Uścisnęła ją ciepło.
– Szkoda, że nie mamy tu herbaty. Galina skinęła głową.
– Byłoby miło.
Oksana, Jakow, Fiodor i Kościej przyglądali się im, więc Elena objęła ramiona Galiny i odwróciła ją twarzą do okna, plecami do pozostałych.
– Nie zwracaj na nich uwagi – szepnęła. – Chcą dobrze, ale nie wiedzą co powiedzieć. Szczerze mówiąc, ja też nie wiem.
– Gdzie jest Zemuna? – Zapytała Galina. – I Timur-bej?
Elena machnęła ręką.
– Pod ziemią. Możesz ze mną wrócić, jeśli chcesz. Tam nie jest źle i możesz zapomnieć o tym, o czym nie chcesz pamiętać. Jeśli coś ci szczególnie doskwiera, zawsze możesz to dać wioślarzowi.