Выбрать главу

Pierwszą wizytę miał złożyć w sercu tego beznadziejnie przygnębiającego labiryntu. Wyobrażał sobie, że jest Tezeuszem w policyjnym mundurze, choć bez nici i Ariadny. Pot spłynął mu po karku i ochłodził skórę między łopatkami, gdy wyobraził sobie czekającego nań Minotaura – straszne stworzenie zrodzone przez zaburzony porządek świata, powstałe z chaosu, który władał krajem, i z żałosnych marzeń o nowych Rosjanach – zdeformowane ucieleśnienie bezprawia i rozpaczy.

Chuligani obijający się przy budynku popatrzyli na niego z ukosa, ale nie zaczepili. Był za to wdzięczny – za to, że obyło się bez wyzwisk. Dał nura w wejście i pobiegł po schodach na piętro, na pierwsze spotkanie.

Zadzwonił i czekał. W końcu pchnął drzwi, które otworzyły się bezgłośnie, wpuszczając go do zagraconej kawalerki, gdzie duma maskowała ubóstwo bibelotami i meblami z imitacji drewna. Zobaczył czmychającego tchórzliwie karalucha i zawołał w pustkę:

– Jest tu kto?!

– Tutaj – dobiegło z kuchni.

Dziewczyna, może siedemnastoletnia, siedziała przy kuchennym stole z rękami złożonymi na kolanach. Nawet nie spojrzała na niego, wbijając wzrok w okno.

– Gdy się tu przeprowadziliśmy – powiedziała – tam rosły sady jabłoniowe. Nasz dom zbudowali jako pierwszy w tej dzielnicy, i wokół były tylko ogrody i las za torami. Żyły tam sowy, co noc słyszałam ich pohukiwanie. Pociągi gwizdały, a sowy hukały, tak to pamiętam. Zwłaszcza latem.

– Jestem z policji. Dostaliśmy zgłoszenie o zaginięciu osoby.

– Moja mama. – Dziewczyna uparcie patrzyła w okno. Głos jej się lekko załamał i Jakow z bólem w sercu zrozumiał, że dziewczyna płacze.

Nigdy nie wiedział, co mówić płaczącym ludziom, szczególnie młodszym. Płacz budził w nim panikę i zmuszał do składania pustych obietnic, byle położyć kres łzom i rozdzierającemu smutkowi.

– Nie płacz, proszę – powiedział. – Znajdziemy twoją mamę. Ale będziesz musiała mi pomóc, zgoda?

Dziewczyna ze złością przetarła twarz ręką i obrzuciła go pełnym urazy spojrzeniem, wściekła, że widzi ją w takim stanie, z czerwonymi oczami i zasmarkanym nosem. Współczuł jej z powodu rozpaczy, pospolitej twarzy i ostrego nosa, cienkich mysich ogonków, wyraźnego zakłopotania.

– Kiedy widziałaś ją ostatni raz? – Zapytał i usiadł przy stole, choć go nie zaprosiła.

– W piątek rano. Poszła do pracy, ale nie wróciła.

– Gdzie pracuje?

– W przetwórni mięsa za torami. – Dziewczyna pokazała ręką. – Tam, gdzie rósł las. Mówią, że w piątek nie przyszła do pracy.

Zapisał.

– Masz krewnych, u których mogłabyś tymczasem zamieszkać?

– Nie. – Spojrzała na niego ponuro oczami zaczerwienionymi od niedawnych łez. – Sama potrafię o siebie zadbać.

Skinął głową.

– Zadzwonimy, gdy się czegoś dowiemy. Nazywasz się…

– Daria. A pan?

– Jakow. Jeśli zadzwonisz na miejscowy posterunek, zapytaj o mnie, dobrze?

– Dobrze – odparła i odwróciła się do okna.

Jakow ruszył do drzwi. Usłyszał krzyk, zawrócił i wbiegł do kuchni, wyobrażając sobie, że dziewczynę spotkało coś strasznego. Była cała i zdrowa, tylko blada. Wskazywała coś za oknem. Spojrzał na stado ptaków lecących w stronę budynku, z początku nie rozumiejąc. A potem zobaczył.

To były sowy, mrużyły oczy w jasnym świetle dnia, lecz nie przerywały lotu.

– Skąd one się wzięły? – Mruknął, patrząc na rozległe przestrzenie asfaltu i nowej budowy.

Sowy też wyglądały na zdezorientowane. Leciały w ciszy, bez krzyku, bezszelestnie poruszając miękkimi jak puch skrzydłami. To zjawy, nie ptaki z krwi i kości, pomyślał. Nie są prawdziwe, bo nie powinno ich tu być, nie miały prawa istnieć, nie miały powodu latać za dnia. A jednak Daria też widziała ptaki i machała ręką, przepędzając je lub zapraszając bliżej – Jakow nie miał pewności.

Jedna sowa oderwała się od stada i skierowała prosto ku oknu. Jej oczy, wielkie, okrągłe i żółte, osadzone w białej trójkątnej twarzy, podchwyciły jego spojrzenie. Ptak zaskrzeczał i uderzył w szybę, nakrapiane pióra wystrzeliły we wszystkie strony wskutek zderzenia i spadły na asfalt, o parę sekund wyprzedzając martwe ciało sowy. Daria krzyknęła.

***

Było ciemno, gdy przybył pod ostatni adres, niezbyt daleko od posterunku – zrobił to umyślnie. Drzwi otworzyła starsza kobieta o znękanych oczach. Poplamiona, wilgotna podomka oblepiała jej chude nogi, a ponieważ brakowało paru guzików, widział pożółkłą halkę pod spodem. Kobieta zaprosiła go ruchem ręki. Usłyszał szum wody napuszczanej do wanny i płacz niemowlęcia.

– Robię pranie – wyjaśniła kobieta. – Moja córka zaginęła. To jej dziecko.

– Mogę trochę zaczekać.

Kobieta skinęła głową i zniknęła w korytarzu, mrucząc do siebie i wzdychając. Jakow współczuł jej, obarczonej podwójnym brzemieniem w postaci zaginionego dziecka i troski o wnuka. Nie śmiał wejść głębiej do mieszkania i czekał przy drzwiach. Opierał się plecami o gładką powierzchnię, gdy szczęknął zamek i drzwi pchnęły go w głąb korytarza.

– Przepraszam – powiedziała kobieta i spojrzała na niego podejrzliwie. Była wyższa niż on, mniej więcej w jego wieku. Trzymała torby z zakupami. – Pan z policji?

– Tak – odparł, powstrzymując się od sarkazmu. – Przepraszam, że zjawiłem się tak późno, ale dzisiaj odwiedziłem wiele rodzin. Wygląda na to, że zaginęło mnóstwo osób. Rozmawiałem z pani matką?

Kobieta pokiwała głową.

– Moja siostra zniknęła dwa dni temu.

– Gdzie pracowała?

– Studiowała w Instytucie Pedagogicznym. Zaczęła ostatni rok. Dopiero co urodziła dziecko.

– Chłopiec czy dziewczynka?

Kobieta spojrzała na niego z dziwnym wyrazem w ciemnych oczach.

– Nie wiem – odparła. – Byłam tak wstrząśnięta, że nie przyszło mi na myśl zapytać.

Pojawiła się jej matka, wycierając ręce w podomkę.

– To chłopiec – powiedziała do Jakowa, ostentacyjnie ignorując kobietę z torbami. – Wejdź, synku. Wszystko ci powiem.

Zaprowadziła go do pokoju, gdzie usiadł na zapadniętej kanapie. Sprężyna uwierała go w udo, gdy zadawał pytania. Jak wszyscy pozostali, zaginiona dziewczyna nie miała powiązań przestępczych i wiodła zadziwiająco zwyczajne życie. Jedyną niezwykłą rzeczą były okoliczności zaginięcia – urodziła w łazience, a potem rozpłynęła się w powietrzu.

– Niczego pani nie słyszała ani nie widziała? – Zapytał. – I jest pani pewna, że drzwi łazienki były zamknięte na klucz?

– Jestem pewna. I w domu nie było nikogo poza mną i Galiną.

– I kawką – dodała od drzwi wysoka kobieta. Najwyraźniej stała w nich od jakiegoś czasu.

Człowiek. Skrzydła. Terier szkocki. Matka pokręciła z irytacją głową.

– Proszę jej wybaczyć – powiedziała do Jakowa. – Ona nie jest… Całkiem normalna.

Kobieta sprawiała najnormalniejsze wrażenie, z tym wyjątkiem, że po słowach matki skuliła się i wycofała na korytarz.

– Proszę zaczekać! – Zawołał za nią. – Mówiła pani, kawka?

Znów zajrzała do pokoju.

– Tak. Inne ptaki też. I chyba znam kogoś, kto może pomóc panu w poszukiwaniach. Tylko…

– Przestań – burknęła starsza kobieta. – Wstyd mi za ciebie.

Galina zniknęła z pola widzenia, roztapiając się w ciemności mieszkania. Pojawiła się, gdy Jakow wychodził, i wcisnęła mu w rękę zmiętą karteczkę.

– Niech pan zadzwoni do mnie do pracy. Pewien uliczny artysta coś wie – szepnęła i uciekła, przepędzona miażdżącym spojrzeniem matki.