Wszyscy ponownie przeczytali list. Pico i Diego oryginał, detektywi zapisane przez Boba tłumaczenie.
– Jeśli tu jest jakiś szyfr, to ja go na pewno nie widzę – powiedział Pete.
Pico potrząsnął głową.
– To zwykły list, Jupiterze. Po hiszpańsku też nie znajduję niczego, co mogłoby być poszlaką czy szyfrem.
– Może poza tą wzmianką, że wszystko jest bezpieczne – dodał Diego.
– Jupe? – Bob nagle coś zauważył. – Nagłówek u góry, nad datą. Zamek Kondora. Co to jest? Wiesz może, Pico?
– Nie – Pico był zaintrygowany. – Myślę, że miejscowość. W tamtych czasach, a nawet dzisiaj, ludzie często umieszczają na początku listu miejsce, z którego piszą. Miasto, hacjendę, dom.
– Ale don Sebastian pisał list w domu Cabrilla – powiedział Bob.
– A jego własnym domem była wasza hacjenda – dodał Jupiter. – Czy kiedykolwiek nazywano ją Zamkiem Kondora?
– Nie, to była zawsze hacjenda Alvarów – odparł Pico.
– Więc dlaczego napisał Zamek Kondora?! – wykrzyknął Pete. – Bo to może być jakieś specjalne miejsce, o którym wiedział Jose! Poszlaka!
Jupiter rozłożył swą mapę. Wszyscy pochylili się nad nią. W końcu Jupiter westchnął i usiadł.
– Nie ma Zamku Kondora – powiedział smętnie. Wtem zerwał się. – Czekajcie! To jest współczesna mapa! W 1846 roku…
– Ja mam starą mapę – odezwał się Emiliano Paz. Staruszek wyszedł z chaty. Wszyscy czekali niecierpliwie. Wreszcie wrócił ze starą, pożółkłą mapą. Pochodziła z 1844 roku i miała napisy hiszpańskie i angielskie. Pico z Jupiterem odczytywali ją uważnie.
– Nic. Nie ma Zamku Kondora – powiedział Pico.
– Nie – przyznał Jupiter.
Pico był przygnębiony i zły.
– Mówiłem, że to głupoty! Nie ocalimy naszego rancza, karmiąc się złudzeniami. Nie, musimy znaleźć lepsze…
Emiliano Paz odezwał się smutno:
– Być może nie masz innego wyjścia, Pico. Przykro mi, ale przyszedłem ze złymi wiadomościami. Opóźniasz się ze spłatą długu hipotecznego. Dla mnie to dużo pieniędzy, a wkrótce muszę spłacić własne długi. Pożyczyłem ci moje całe pieniądze, a teraz, kiedy wszystko, co masz, to spalona hacjenda, nie będziesz mógł mi ich oddać. Pan Norris zaproponował mi wykupienie twojej hipoteki. Przyszedłem ci powiedzieć, że niedługo będę musiał mu ją sprzedać.
– To o tym mówił wczoraj Chudy – szepnął Pete.
– Dziękuję, że przyszedł pan do mnie, don Emiliano – powiedział Pico. – Co ma być, to będzie. Pan ma własną rodzinę na głowie.
– Tak mi przykro. Czy zaszczycisz mnie i zostaniesz tutaj?
– Oczywiście, don Emiliano. Jesteśmy przecież przyjaciółmi – odparł Pico.
Stary mężczyzna skinął głową i wyszedł wolno. Pochylony szedł w deszczu przez błotniste podwórze. Pico spoglądał za nim przez chwilę, po czym także opuścił chatę. Chłopcy usłyszeli, że wziął się do rąbania drzewa.
– Już po wszystkim – powiedział Diego bezradnie.
– Nie, nie jest po wszystkim! Znajdziemy miecz Cortesa! – Jupiter powiedział to z pełnym przekonaniem.
– Znajdziemy! – zawtórował mu Bob.
– Mogę się założyć, że znajdziemy! – zawołał Pete radośnie. – My… my… Rany, Jupe, co zrobimy?
– Jutro dotrzemy do wszystkich możliwych starych map – oświadczył pulchny przywódca zespołu. – Zamek Kondora to zapewne hasło, które pomoże nam rozwiązać zagadkę. Jeśli będzie trzeba, przestudiujemy wszystkie stare mapy w Rocky Beach!
– A ja wam pomogę! – zawołał Diego.
Czterej chłopcy uśmiechnęli się do siebie.
Rozdział 7. Stara mapa
W niedzielę rano deszcz przeszedł w mżawkę. Diego pożyczył rower i płaszcz nieprzemakalny od Pazów i przyjechał do miasta. Koło południa spotkali się z Jupiterem przed Towarzystwem Historycznym.
– Bob szuka w bibliotece, a Pete’owi tato załatwił zezwolenie na wgląd w mapy w Urzędzie Miejskim – wyjaśnił Jupiter.
– Znajdziemy Zamek Kondora. Czuję to! – powiedział Diego.
Weszli spiesznie do środka. W cichych, wyłożonych książkami pokojach siedzieli przy stołach ludzie, czytając i studiując, dyżurny historyk był zajęty. Skierował jednak chłopców do pokoju map, mówiąc:
– Był tu ktoś jeszcze przejrzeć papiery Alvarów. Wysoki, szczupły chłopiec. Interesowało go, z których dokumentów zrobiłeś odbitki, Jupiterze. Oczywiście nie powiedziałem mu!
– Chudy! – wykrzyknął Jupiter, gdy znaleźli się z Diegiem poza zasięgiem słuchu innych. – Doprawdy, niepokoi go, co też robimy.
– Ponieważ wie o waszych dotychczasowych sukcesach, boi się, że i dla nas znajdziecie skarb – powiedział Diego.
– Mam nadzieję, że znajdziemy. Ale nie mamy dużo czasu.
Chłopcy byli sami w pokoju map. Odszukali niemal pięćdziesiąt map z okresu około roku 1846, niektóre całego stanu, inne tylko Rocky Beach i okolic. Nie znaleźli Zamku Kondora.
– To jest mapa samego rancza Alvarów – powiedział Jupiter.
– Popatrz, jakie wtedy było duże – zauważył Diego ze smutkiem.
– Ale Zamku Kondora nie ma.
– I to już wszystkie mapy z czasów don Sebastiana.
– W porządku, przejrzymy każdą mapę Rocky Beach, niezależnie od czasów, z jakich pochodzi – Jupiter nie dawał za wygraną.
Było niewiele współczesnych map i tylko kilka sprzed 1840 roku. Na żadnej z nich nie zaznaczono Zamku Kondora. Nie pozostawało im nic innego, jak zaniechać poszukiwań i wrócić do Kwatery Głównej w składzie złomu.
– Może Bob albo Pete coś znajdą – powiedział Jupiter z nadzieją.
Poprowadził Diega do Kwatery głównym wejściem, czyli przez wielką rurę, biegnącą pod olbrzymią stertą złomu, aż pod klapę w podłodze przyczepy kempingowej.
– Nazywamy to Tunelem Drugim – wyjaśnił, gdy czołgali się z Diegiem przez rurę. – Mamy także inne wejścia, ale z tego korzystamy najczęściej. Tamte przydają się na czarną godzinę.
– Rany! – wykrzyknął Diego z podziwem, gdy wgramolił się do przyczepy. Obejrzał wszystko uważnie: biurko, telefon, maszynę do pisania, akta, urządzenia elektroniczne, ciemnię, klatki dla ptaków, gipsowe statuetki i wszystkie inne pamiątki i narzędzia, które chłopcy zgromadzili w czasie swej pracy.
– To wspaniałe!
– Myślę, że jesteśmy odpowiednio wyekwipowani – powiedział Jupiter z małą przechwałką. – Wszystko to sami zebraliśmy lub zmajstrowaliśmy.
– Nic dziwnego, że z taką łatwością wyświetlacie zawiłe tajemnice!
– Nie zawsze z łatwością. Sam widzisz, jak trudno nam rozwiązać zagadkę miecza Cortesa – powiedział Jupiter zasępiony.
– Pewnie Bob albo Pete coś znajdą – pocieszył go Diego.
Czekali niecierpliwie, a Diego krążył po wnętrzu Kwatery, oglądając dokładnie każdą rzecz. Nie mógł wyjrzeć na zewnątrz, ponieważ małe okna były zawalone złomem, skrywającym przyczepę. Jupiter siedział ze zmarszczonym czołem, a wyraz jego okrągłej twarzy niewiele się różnił od ponurego popiersia Alfreda Hitchcocka, stojącego za nim na szafce. Wreszcie klapa w podłodze podniosła się i wszedł Bob.
– Nic! – oświadczył odpowiedzialny za dokumentację i analizy i opadł na krzesło, z równie jak Jupiter posępną miną. – W bibliotece przejrzałem każdą książkę o tym rejonie.
Gdy wreszcie Pete wychynął spod klapy, pozostałym wystarczyło jedynie spojrzeć na wyraz jego twarzy.
– Jeśli “Zamek Kondora” w ogóle coś znaczy, to tylko don Sebastian i Jose wiedzieli co – powiedział.
– Jesteśmy w ślepym zaułku – podsumował Bob.