– Nikt nie będzie się do tego wtrącał – powiedział oschle. – Chłopcy muszą rozegrać to między sobą.
Kowboj wzruszył ramionami i oparł się o swój wóz. Detektywi, onieśmieleni zawziętością przybysza, tylko patrzyli. Chudy spojrzał na wszystkich i odwrócił się do Diega. Mniejszy chłopiec uniósł pięści i ruszył naprzód.
– Okay, prosisz się o to! – warknął Chudy i zszedł z krawężnika.
Dwaj chłopcy zmagali się na przestrzeni między małą ciężarówką a zaparkowanym dalej samochodem. W pewnej chwili Chudy skoczył w tył, żeby nabrać rozpędu do ostatecznego, miażdżącego ciosu.
– Uważaj! – krzyknęli równocześnie Bob i Pete.
Cofnąwszy się gwałtownie, Chudy znalazł się na wprost nadjeżdżającego samochodu! Nie spuszczał oczu z Diega i nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństwa, w jakim się znalazł.
Zapiszczały hamulce, ale samochód nie zatrzymał się w porę.
Diego rzucił się dziko ku Chudemu i z całym rozpędem uderzył go ramieniem, usiłując zepchnąć z linii nadjeżdżającego samochodu. Obaj potoczyli się na chodnik, podczas gdy samochód minął ich z poślizgiem i zatrzymał się parę metrów dalej.
Obaj chłopcy leżeli nieruchomo na chodniku. Pełni przerażenia wszyscy obserwujący walkę podbiegli do nich.
Diego poruszył się wreszcie i podniósł wolno, uśmiechnięty. Nie był nawet zadraśnięty! Chudemu też się nic nie stało. Natarcie Diega rzuciło go w bezpieczne miejsce, poza linię jazdy samochodu.
Bob i Pete z szerokim uśmiechem klepali Diega po plecach, a kierowca samochodu szedł do nich spiesznie.
– Co za błyskawiczna reakcja, synu! Nic ci się nie stało?
Diego potrząsnął przecząco głową. Kierowca podziękował mu, upewnił się, czy Chudy nie jest ranny, i odjechał. Chudy leżał ciągle na chodniku, blady i wstrząśnięty.
– Szczęście! Piekielne szczęście – mruczał kowboj, pomagając Chudemu się podnieść.
– Chy… chyba on mnie uratował – wystękał Chudy.
– No pewnie! – wykrzyknął Pete. – Podziękuj mu lepiej.
Chudy skinął niechętnie głową.
– Dzięki, Alvaro.
– Dzięki? To wszystko? – powiedział Diego.
– Co? – nie pojmował Chudy.
– Nie słyszałem, żebyś przeprosił – powiedział Diego spokojnie.
Chudy patrzył w osłupieniu na szczupłego chłopca.
– Odwołaj, co powiedziałeś – zażądał Diego.
Chudy poczerwieniał.
– Dobra, odwołuję, jeśli to tyle dla ciebie znaczy. Ja…
– To mnie satysfakcjonuje – oświadczył Diego. Odwrócił się i odszedł.
– Hej, ty… – zaczął Chudy, ale zobaczył szerokie uśmiechy Boba, Pete’a i Jupitera. Jego wąska twarz zapłonęła ze złości. Ruszył szybko do pikapa.
– Cody! – krzyknął do kowboja. – Zabieramy się stąd.
Kowboj popatrzył na Diega i srogiego nieznajomego, który stał teraz obok chłopca.
– Wy dwaj narobiliście sobie właśnie masę kłopotów – powiedział.
Wsiadł do swego wozu i odjechał wraz z Chudym.
Rozdział 2. Duma Alvarów
Podczas gdy pogróżka Cody’ego wciąż pobrzmiewała w uszach Trzech Detektywów, Diego z trwogą patrzył za odjeżdżającą półciężarówką.
– Moja głupia duma! – zawołał. – To nas zrujnuje!
– Nie, Diego! – odezwał się nieznajomy. – Postąpiłeś słusznie. Alvarowie zawsze stawiają na pierwszym miejscu dumę i honor.
Diego odwrócił się do chłopców.
– To mój brat Pico. Jest głową rodziny. Bracie, to moi przyjaciele: Jupiter Jones, Pete Crenshaw i Bob Andrews.
Poważny i ceremonialny Pico skłonił się chłopcom. Mógł mieć nie więcej niż dwadzieścia pięć lat, ale sprawiał wrażenie starego szlachcica hiszpańskiego, mimo wytartych dżinsów i znoszonej koszuli.
– Senores. To zaszczyt was poznać.
– De nada – powiedział Jupiter z ukłonem.
– Ach – Pico uśmiechnął się. – Mówisz po hiszpańsku, Jupiterze?
– Czytam, ale naprawdę mówić nie potrafię – odpowiedział Jupiter trochę zawstydzony. – W każdym razie nie tak, jak po angielsku.
– Nie masz potrzeby mówić dwoma językami – powiedział Pico uprzejmie. – Co do nas, jesteśmy dumni z naszego dziedzictwa, więc mówimy także po hiszpańsku. Ale jesteśmy Amerykanami, jak wy, i również angielski jest naszym językiem.
Nim Jupe zdążył odpowiedzieć, Pete wtrącił niecierpliwie:
– Co ten facet Cody miał na myśli, mówiąc, że narobiliście sobie masę kłopotów?
– Takie tam pogróżki bez znaczenia – powiedział wzgardliwie Pico.
– Nie wiem, Pico – odezwał się Diego z niepokojem. – Pan Norris…
– Nie zawracaj innym głowy naszymi kłopotami, Diego.
– Macie więc jakieś kłopoty? Z Codym i Chudym Norrisem? – zapytał Jupiter.
– Drobnostki – odpowiedział Pico.
– Nie nazwałbym kradzieży rancza drobnostką! – wybuchnął Diego. Bob i Pete byli zaskoczeni.
– Wasze ranczo? Jak…?
– Uspokój się, Diego. Kradzież to mocne słowo – powiedział Pico.
– A jakie słowo byłoby właściwe? – zapytał Jupiter.
Pico namyślał się chwilę.
– Parę miesięcy temu pan Norris kupił ranczo sąsiadujące z naszym. Planuje kupienie innych w pobliżu, myślę, że traktuje to jako inwestycję. Chciał nabyć też nasze ranczo, ale to wszystko, co posiadamy, i choć oferował dobrą cenę, odmówiliśmy. To go dość rozgniewało.
– Wściekł się jak ogier na uwięzi – wtrącił z uśmiechem Diego.
– Widzicie – kontynuował Pico – na naszej ziemi jest stara tama na rzece Santa Inez i rezerwuar wodny. Panu Norrisowi potrzeba wody dla dużego rancza. Gdy odmówiliśmy sprzedaży, oferował więcej pieniędzy. Kiedy wciąż odmawialiśmy, starał się dowieść, że nasza stara, hiszpańska koncesja gruntowa jest nieprawomocna. Ona jednak jest prawomocna. To jest nasza ziemia.
– Nawet kazał Cody’emu, żeby doniósł szeryfowi, że nasze ranczo stanowi zagrożenie pożarowe, bo nie mamy dość pracowników – dodał z gniewem Diego.
– Kim jest Cody? – zapytał Bob.
– Zarządza ranczem Norrisa. Pan Norris jest biznesmenem. Nie zna się na prowadzeniu rancza – wyjaśnił Pico.
– Ale szeryf nie uwierzył słowom Cody’ego? Nic więc wam nie zagraża? – upewniał się Pete.
Pico westchnął.
– Utrzymujemy się sami, ale mamy niewiele pieniędzy. Zalegaliśmy z podatkami. Pan Norris dowiedział się o tym i robił starania, żeby zarząd ziemski przejął ranczo. Wtedy mógłby je od nich kupić. Musieliśmy szybko zapłacić podatki, więc…
– Zaciągnęliście dług hipoteczny – domyślił się Jupiter.
Pete zmarszczył czoło.
– Co to jest, Jupe, dług hipoteczny?
– Pożyczka pod zastaw domu lub ziemi, albo jedno i drugie – wyjaśnił Jupiter. – Jeśli nie spłacisz pożyczki, bank przejmuje dom lub ziemię.
– To znaczy, że wzięliście pożyczkę, by zapłacić podatki, żeby zarząd nie przejął rancza, ale musicie spłacić pożyczkę, żeby bank nie zabrał wam domu albo ziemi! – powiedział Pete. – Dla mnie to jak uciec z deszczu pod rynnę.
– Nie – powiedział Jupiter. – Podatki trzeba zapłacić od razu, a pożyczkę spłaca się w małych ratach. Pożyczka jest kosztowniejsza, bo musisz płacić procenty od sumy, ale zyskujesz czas i łatwiej dokonywać małych spłat.
– Z tym, że Meksyko-Amerykanie, którzy mają więcej ziemi niż pieniędzy, nie zawsze uzyskują w Kalifornii pożyczkę bankową – zauważył gniewnie Pico.
– Pożyczki hipotecznej udzielił nam stary przyjaciel i sąsiad, Emiliano Paz. Teraz nie możemy jej spłacić i dlatego zwracamy się do ciebie, Jupiterze.