Выбрать главу

– To sygnał! Biegiem przez tamę do tamtych drzew!

Psy pędziły w stronę tamy, z otwartymi paszczami, ukazując obnażone kły i czerwone jęzory. Chłopcy gnali przez tamę i dalej, przez kamienisty grunt ku odległym o około pięćdziesiąt metrów starym dębom.

– To… za… daleko! – dyszał Bob.

– Nie… zda… żymy! – sapał Diego.

– Szybciej, chłopaki! – ponaglał Pete.

Diego obejrzał się.

– Pete! One płyną!

W dzikim pościgu za zdobyczą, cztery psy skoczyły do rezerwuaru, zamiast okrążyć go i pobiec krótszą drogą przez tamę! Płynęły szybko i wkrótce wypadły z wody i podjęły pościg za uciekającymi chłopcami. Zwłoka była jednak wystarczająca!

Chłopcy dopadli rzędu starych, poskręcanych dębów, wdrapali się czym prędzej na drzewa i siedzieli na grubych gałęziach, patrząc z góry na skaczące i ujadające psy.

Znaleźli się w pułapce!

Rozdział 9. Aresztowanie

Rozległ się ponowny ostry gwizd. Psy przestały warczeć i skakać i położyły się pod drzewami.

– Patrzcie! – zawołał Bob. – Chudy i ten rządca Cody!

Przez tamę szli spiesznie ich szczupły nieprzyjaciel i gruby kowboj. Chudy szczerzył zęby uradowany widokiem chłopców siedzących wysoko na drzewach. Zbliżyli się i Cody zawołał ostro na psy. Położyły się u jego stóp, czujne i drżące, gdy patrzył w górę na chłopców. Jego małe oczka błyszczały i uśmiechał się złośliwie.

– Zdaje się, żeśmy przyłapali intruzów. Te drzewa rosną na gruncie Norrisa.

– Twoje psy nas tu zagnały i ty wiesz o tym! – krzyknął Diego.

– A co wy i wasze psy robiliście na ziemi Alvarów?! – zawołał Pete zaczepnie.

Cody uśmiechnął się:

– Jak zamierzasz to udowodnić, chłopcze?

– Widzę tylko trzech intruzów na drzewach, na ziemi mojego taty – powiedział Chudy z niewinną miną.

– Kłopoty z intruzami, tak jak mówiłem szeryfowi. – Cody z uśmiechem skinął głową w stronę bitej drogi biegnącej przez ziemie należące do Norrisa, którą nadjechał samochód szeryfa. – Chyba teraz nam uwierzy.

Samochód szeryfa zatrzymał się. Szeryf i jego zastępca wysiedli i podeszli wolno do Cody’ego i Chudego.

– Co się tu dzieje? – zapytał szeryf.

– Mamy trzech intruzów, szeryfie – odpowiedział Cody. – Dzieciak Alvarów z kolegami. Mówiłem panu, że Alvarowie zachowują się, jakby to wszystko wciąż było ich ziemią! Pędzą na nasz grunt swoje konie, łamią płoty i rozpalają niedozwolone ogniska. Wie pan, jak niebezpieczne jest tu teraz ognisko.

Szeryf spojrzał w górę na chłopców.

– Dobrze, chłopcy, zejdźcie z drzew. Cody, trzymaj te psy.

Chłopcy zeszli, a Gody uspokajał warczące psy. Szeryf przyglądał się dwóm detektywom.

– Was dwóch znam, prawda? Pete Crenshaw i Bob Andrews z zespołu detektywistycznego! Wedle tego, co mi o was mówił komendant Reynolds, powinniście się lepiej zachowywać. Wchodzenie bez zezwolenia na cudzą posiadłość to poważna sprawa.

– Nie zrobiliśmy tego umyślnie, proszę pana – powiedział Bob spokojnie. – Byliśmy na ziemi Alvarów, a te psy nas tu zagoniły.

– O, pewnie – prychnął Chudy. – Kłamią, szeryfie.

– Ty jesteś kłamcą, Chudy! – wybuchnął Pete.

– Szeryfie – kontynuował Bob – jeśli byliśmy na ziemi Norrisa, kiedy te psy nas goniły, jak się stało, że są kompletnie mokre? Nie pada teraz.

– Mokre? – szeryf popatrzył na psy.

– Tak – powiedział Bob stanowczo. – Mokre, ponieważ przepłynęły rezerwuar goniąc nas, a rezerwuar i całe wzgórze nad tamą są na ziemi Alvarów!

Cody poczerwieniał i odezwał się gniewnie:

– Co ich pan słucha, szeryfie. Psy zmoczyły się przedtem i tyle!

Szeryf spojrzał na niego twardo.

– No, Cody, te mokre psy podają w wątpliwość twoje oskarżenie. Mam nadzieję, że dowód rzeczowy, dla którego mnie tu zaciągnąłeś, będzie poważniejszy.

– Jest pewny – mruknął Cody. – Mam go w swoim wozie, tam niżej, na drodze.

– Jaki dowód rzeczowy? – zapytał Bob, gdy szeryf odszedł z Codym.

– Chciałbyś wiedzieć, co?! – wykrzywił się Chudy.

Chłopcy i Chudy stali pod dębem, czekając na szeryfa, i rzucali sobie wściekłe spojrzenia. Szeryf wrócił sam piętnaście minut później, z wielką papierową torbą. Skinął ponuro głową w stronę Diega i detektywów.

– W porządku, możecie już iść, chłopcy. Nie wiem, kto tu mówi prawdę, ale ostrzegałem Cody’ego, żeby trzymał psy na własnej ziemi. Teraz was ostrzegam: nie wałęsajcie się po cudzym terenie.

Diego i Pete otworzyli usta, żeby zaprotestować, ale Bob ich ubiegł.

– Tak, proszę pana, zapamiętamy tę przestrogę – powiedział i dodał od niechcenia: – Może nam pan powiedzieć, co jest w tej torbie?

– Nie twoja sprawa – warknął szeryf. – A teraz, wynoście się!

Trzej chłopcy odeszli z ociąganiem. Ostrożnie okrążyli psy i poszli z powrotem do tamy, a przez nią na drogę do swych rowerów. Gdy jechali drogą Alvarów do ruin hacjendy, lunął znowu ulewny deszcz.

Mijając ruiny zobaczyli Pica. Chodził wolno po wypalonych pokojach, jakby w poszukiwaniu czegoś, co mogło ocaleć z płomieni.

– Znalazłeś coś? – zawołał Pete.

Pico podniósł głowę przestraszony, a potem zakłopotany.

– Szukam miecza Cortesa – wyznał. – Przyszło mi na myśl, że może don Sebastian ukrył go w hacjendzie. Teraz, kiedy dom spłonął, miecz mógł zostać odsłonięty. Ale nie ma go tu – rozejrzał się po ruinach i kopnął ze złością leżącą na podłodze dachówkę.

– Za to jest Zamek Kondora! Znaleźliśmy go! – wykrzyknął Diego.

Opowiedzieli pokrótce o odkryciu starej mapy, dotarciu do Zamku Kondora i o swych poszukiwaniach na wzgórzu w pobliżu tamy. Początkowo oczy Pica zapaliły się, ale w miarę jak słuchał, gasły powoli.

– Co nam przyjdzie ze znalezienia Zamku Kondora? Nic! Ani o cal nie posunęliście się naprzód.

– Nie, to nieprawda – zaprotestował Bob – zrobiliśmy bardzo ważne odkrycie.

– Jakie, Bob? – zapytał Pico.

– Że don Sebastian istotnie chciał ukryć miecz dla swego syna Josego! Zamek Kondora jest zaznaczony tylko na bardzo starej mapie. Nie ma nic wspólnego z miejscem, gdzie przebywał wtedy don Sebastian, a więc umieszczenie go w liście ma sens jedynie jako znak. Znak mówiący Josemu, gdzie ma czegoś szukać, a jedynym przedmiotem wartym tego całego zachodu był miecz Cortesa!