– To nie jego wina. Potrzebuje pieniędzy, a teraz Pico jest w więzieniu, więc nieprędko będziemy mogli zwrócić dług. Poza tym Pico musi mieć pieniądze na kaucję i na swoją obronę. Pico sam powiedział don Emilianowi, żeby teraz sprzedał hipotekę.
– Tak mi przykro, Diego – powiedział cicho Bob.
– Rzeczywiście, to wygląda beznadziejnie – odezwał się Pete. – Nie możemy odnaleźć miecza bez dalszych poszukiwań, a teraz zostało na nie niewiele czasu. Myślisz, że jak długo…
Za płytą, od strony Czerwonej Furtki Korsarza, rozległo się nagle dudnienie i szuranie. Jupiter wpadł do środka, mokry i zdyszany.
– Chudy biegł za mną! – wysapał. – Ale zmyliłem go i nie widział, jak się przekradałem przez Czerwoną Furtkę Korsarza.
– Dlaczego cię gonił? – zdziwił się Diego.
– Nie zatrzymałem się, żeby go o to zapytać – odpowiedział Jupiter bezmyślnie. – Może chciał tylko pogadać, ale ja wolałem dostać się tutaj bez tracenia czasu na gadanie z Chudym! Chłopaki, znalazłem…
Przerwał mu głośny łomot, jakby coś ciężkiego spadało na złom wokół przyczepy. Potem huknęło w innym miejscu składu, gdzieś w pobliżu. Z zewnątrz, wśród deszczu, dobiegł ich głos Chudego:
– Wiem, że jesteś tu gdzieś, Tłuściochu! Założę się, że wszyscy tu jesteście! Nie myślcie, że jesteście tacy mądrzy!
Znowu trzask! Chudy stał na zalanym deszczem placu i rzucał ciężkimi przedmiotami w sterty złomu. Wiedział, że detektywi są gdzieś ukryci, ale nie był pewien gdzie.
– Wcale nie jesteście tacy mądrzy, jak wam się wydaje, słyszycie?! – wrzeszczał. – Dobraliśmy się teraz do waszych meksykańskich kumpli, mądrale! W sobotę zabieramy ich ranczo, słyszycie?!
Czterej chłopcy w przyczepie patrzyli na siebie. Tylko Jupiter był zdziwiony. Nie powiedzieli mu jeszcze, że don Emiliano sprzedał hipotekę.
– W sobotę koniec! – wydzierał się Chudy. – Nie ma sposobu, żebyście teraz pomogli tym przybłędom! Wszystko jedno, co tam teraz knujecie! Przegraliście tym razem, wielkie asy! – roześmiał się wrednie. – Miłych snów, tępaki! Miłych snów!
Przez jakiś czas jeszcze słyszeli oddalający się z wolna śmiech Chudego. Wreszcie jedynie deszcz bębnił o dach przyczepy.
Jupiter sapał ze złości.
– Ach, ten Chudy ze swoją nadętą pyszałkowatością! Chce, żebyśmy myśleli…
– Nie. Tym razem ma rację, Jupiterze – i Diego opowiedział Pierwszemu Detektywowi o sprzedaży hipoteki panu Norrisowi.
– W sobotę wypada nasza spłata – mówił smutno. – Don Emiliano zgodziłby się na spłacenie części pożyczki, ale jeśli panu Norrisowi nie oddamy wszystkiego, może przejąć ranczo.
– Ano wydaje się, że pan Norris wygrał – powiedział Jupiter.
– Jupe! – wykrzyknął Bob.
– Nie zamierzasz chyba po prostu zrezygnować! – wybuchnął Pete.
– Nie… nie winię cię – wyjąkał Diego.
Jupiterowi błyszczały oczy.
– Powiedziałem, że wydaje się, że pan Norris wygrał! To może znaczyć, że nikt już nie będzie się starał nam przeszkodzić. Musimy maksymalnie wykorzystać czas, który nam został, a nie zostało go dużo.
– Nie mamy czasu i nie mamy żadnych informacji – mruknął Pete.
– Przeciwnie – oświadczył Jupiter. – Mamy dużo informacji, a raczej poszlak. Po prostu nie interpretowaliśmy ich dotąd właściwie. Znalazłem właśnie nowy dowód na to, że nasze spekulacje są słuszne – i wyjął z kieszeni papier. – Bob miał rację sugerując, że don Sebastian mógł myśleć równie dobrze o ukryciu siebie, jak swego miecza. Planował to i to zrobił. – Wręczył papier Diegowi.
– Jest po hiszpańsku, Diego, i nie jestem pewien, czy zrozumiałem dokładnie. Przetłumacz nam to na angielski.
Diego skinął głową.
– Przypuszczam, że to z pamiętnika. Datowane: 15 września 1846 roku. Tej nocy do naszej małej grupy patriotów nadeszła wieść, że orzeł znalazł gniazdo. Musimy zaplanować, jak zaopiekować się naszym najszlachetniejszym ptakiem. Drapieżniki są wszędzie, to nie będzie proste, ale może teraz jest coś do zrobienia! – Diego podniósł wzrok. – Myślisz Jupe, że orzeł to don Sebastian? Czy ten zapis świadczy, że miejscowi patrioci umknęli i chcieli mu dopomóc w ukrywaniu się?
– Jestem tego pewien – odparł Jupiter. – Pamiętnik należał do ówczesnego burmistrza tego miasta. Był Hiszpanem, przyjacielem Alvarów. A czytając pamiętnik dowiedziałem się, że w młodości nazywano don Sebastiana “Orłem”.
– Ale co nam z tego przyjdzie? – zapytał Bob, oglądając hiszpański tekst. – Być może miałem rację i don Sebastian ukrył się tak, jak Cluny Mac Pherson, ale ten zapis nie mówi, gdzie się ukrył. Co jest dalej w pamiętniku burmistrza, Jupe? Może z tego coś dla nas wyniknie?
– Ten zapis był na ostatniej stronie pamiętnika. I nic więcej burmistrz nie napisał. Został zabity w walce z najeźdźcą parę tygodni później.
– No, a jeśli don Sebastian ukrył się na wzgórzach, to co się z nim stało? – powiedział Pete. – Może jego przyjaciele pomogli mu stąd uciec, zabrał ze sobą miecz i nigdy już tu nie wrócił!?
– To możliwe – przyznał Jupiter. – Mogło tak być, ale nie sądzę, żeby to się zdarzyło. Gdyby tak było, znaleźlibyśmy o tym jakieś wzmianki w pamiętnikach i wspomnieniach, które czytaliśmy. Nie, chłopaki, nie myślę, żeby don Sebastian uciekł na dobre. Myślę, że coś mu się stało tu, w górach, ale nie wiem co i nie sądzę, by ktokolwiek wiedział w tamtych czasach. Myślę, że to, co się stało z don Sebastianem, jest kluczem do całej tajemnicy.
– Jeśli nie wiedziano tego w tamtych czasach, to jak my się mamy dziś tego dowiedzieć? – zapytał Pete.
– My się dowiemy, ponieważ wiemy, gdzie miał zamiar się ukryć! – powiedział Jupiter. – Powiedział to nam, umieszczając Zamek Kondora w nagłówku swego listu. Jestem przekonany, że odpowiedź znajduje się gdzieś w pobliżu wielkiej skały. Jest tam coś, co przeoczyliśmy, i jutro po szkole pojedziemy i znajdziemy to!
Rozdział 15. Kryjówka
W czwartek, kiedy chłopcy wyszli ze szkoły, deszcz zelżał trochę i w krótkim czasie dojechali do spalonej hacjendy. Zachowywali czujność i rozglądali się wokół uważnie, czy nie pokażą się gdzieś trzej kowboje-włóczędzy.
Po całotygodniowym deszczu, bita droga w góry była jednym wielkim trzęsawiskiem. Zostawili więc rowery pod wątpliwą osłoną zwęglonych desek. Bob zabrał torbę rowerową z narzędziami i latarką elektryczną. Odpiął ją z roweru i umocował u paska spodni. Ruszyli w stronę tamy i wielkiej skały Zamku Kondora.