– Owszem, Niezwyciężony – mruknął Mar. – Ale gdzie my się właściwie znajdujemy?
Rozejrzeli się wokół. W dalszym ciągu mieli przed sobą skały, ale one się pewnie niedługo skończą, a w oddali majaczyła droga, którą widzieli już przedtem. Wiła się w górę po dość stromym zboczu, wyglądającym na bardzo nieprzystępne, nagie, jakby wysmagane wichrem, tylko tu i ówdzie widać było kamienne bloki. Pojawiły się jakieś pojedyncze formacje skalne, również nagie. Generalnie jednak wzgórze było ogołocone ze wszystkiego i jakoś dziwnie otwarte jak na tutejszą okolicę.
Oko Nocy zastanawiał się, co też może być po drugiej stronie. Cień nie zdołał niczego zobaczyć.
Wolno i dość niechętnie ruszyli przed siebie. Jakby chcieli się przygotować na kolejne zaskoczenia. Widzieli, że droga nie była często używana, wyglądała jak wytyczona bardzo dawno temu, mech porastał ją gęsto i czynił prawie niewidoczną.
– Musiałam chyba kompletnie zedrzeć podeszwy u butów – powiedziała Shira bardzo cicho, jakby się bała, że ktoś ją usłyszy, choć przecież nikogo nigdzie nie widzieli. – Ten twardy mech mnie kłuje.
– Ja nawet nie mam odwagi obejrzeć swoich mokasynów – uśmiechnął się Oko Nocy.
– Kiedy już przejdziemy przez wszystkie próby, będziemy znacznie dotkliwiej okaleczeni – rzekł Marco.
– Dziękuję, potrafisz podnieść człowieka na duchu! – roześmiał się Mar.
Nagle wszyscy stanęli jak wryci. Zza skały wyszła ogromna postać, poruszająca się jakoś dziwnie, jakby składała się z samych tylko kości. Ale to nieprawda. Owe kości pokrywała osobliwa, ciemna skóra.
– Niezwyciężony – syknął Marco przez zęby. – Teraz rozumiem, skąd ta nazwa.
– Ja także – potwierdził Oko Nocy pobladły. – To przecież Śmierć we własnej postaci!
7
Faron, Indra i Freki dotarli do odległej doliny, gdzie, zdaniem wilka, mogła się znajdować grota, w której przebywali więźniowie. Czyli, jak się wyraził, miejsce chronienia. Miejsce chronienia czego?
Czy jednak więźniowie się w tym miejscu znajdowali i kim mogliby oni być, wilk nie wiedział.
– Jeśli ktoś tam jest – powiedział Freki – to musiałby to być ktoś bardzo umiejętnie opierający się Łowcy Niewolników.
– I prawdopodobnie również temu tak zwanemu Niezwyciężonemu – dodał Faron. – Co to za typ? Ale to daje nam pewną nadzieję, prawda? Powiedzcie mi, czy to nie jakiś dom, tam w oddali?
Znajdowali się teraz w małej, bardzo ładnej dolinie, tyle że położonej na uboczu i tak bardzo zamkniętej, że trudno ją było znaleźć. Mniej więcej pośrodku doliny połyskiwało jeziorko, ale już z daleka było widać, że woda jest mętna i martwa. Nic nie mogłoby w niej żyć.
– Gdzie? – zapytała Indra. – Chodzi ci o wyspę?
– No właśnie. To może być jakiś wielki głaz, ale może też być dach budynku.
– Chyba masz rację – potwierdził Freki. – To dach. Tylko jak się tam dostaniemy?
Wytrzeszczali oczy, by objąć wzrokiem całą niewielką dolinę. Nigdzie jednak nie dostrzegali niczego, co mogłoby przypominać czyjeś siedziby. Wszyscy mimo to nabrali pewności, że na wyspie znajduje się jakiś budynek.
– Wygląda na to, że woda jest raczej płytka – stwierdziła Indra. – W braku łodzi możemy chyba dojść do wyspy brodząc.
Faron spojrzał na skraj swego pięknego, sięgającego do kostek stroju Obcych, uszytego z materiału o naturalnej barwie. A potem popatrzył na przypominającą raczej szlam niż wodę powierzchnię jeziorka.
– Utkniemy w tym na dobre.
– A masz lepszą propozycję?
– Nie.
Wszyscy razem zeszli na brzeg.
– O rany – jęknęła Indra. – To tak, jakby brodzić w szambie.
– Na dodatek bez powodu – dodał Faron.
– Freki, może mogłabym pojechać na twoim grzbiecie? – zapytała Indra.
– O, nie! – zawołał natychmiast Faron. – Żadnych niezasłużonych przywilejów, proszę!
W grupie panowało lekko sarkastyczne poczucie humoru. To ironiczne spojrzenie na świat Indry kształtowało nastrój, któremu Faron i Freki poddawali się bez protestów. Pozwalał im bowiem zachować równowagę ducha, a momentami w ogóle przetrwać.
Kiedy wkroczyli w udające wodę obrzydlistwo, stopy natychmiast zanurzyły się w śliskiej mazi, ale wędrowcy nie zapadli się tak głęboko, jak przypuszczali. Z poruszonego szlamu unosił się odór zgnilizny.
– Mogłabym się założyć, że Oko Nocy & Co. nie męczą się bardziej niż my – jęknęła Indra.
– Zapewniam cię, że chyba jednak bardziej – rzekł Freki. – Przeklęte błocko, kompletnie oblepi moje futro! Już chyba nigdy się nie domyję!
– Ptaki! – wrzasnął Faron. – Kryć się!
– Tutaj? Żaden diabeł nie zmusi mnie, żebym tutaj próbowała się kryć – syknęła Indra. – A poza tym one i tak nas nie widzą, jesteśmy przecież niewidzialni.
– Masz rację, zapomniałem.
Obrzydliwe czarne ptaszyska nawet nie spojrzały w ich stronę, ale dla wszelkiej pewności wszyscy troje stali bez ruchu, żeby kręgi na wodzie ich nie zdradziły.
– Taką czapkę-niewidkę chętnie pożyczałabym sobie częściej – oznajmiła Indra zadowolona. – Pomyślcie, jakie to praktyczne, kiedy chce się kogoś szpiegować! Chociaż nie, nie mam zamiaru nikogo szpiegować, to wstrętne!
Początkowo rzeczywiście woda w jeziorku była płytka, kiedy jednak pokonali mniej więcej połowę drogi do wyspy, dno zaczęło się nagle gwałtownie obniżać.
– Jeśli będziemy musieli pływać w tym czymś, to ja pasuję – zapowiedział Indra. – Nie mam nawet odwagi unieść ręki, żeby zobaczyć, co się do niej przyczepiło.
– Zdaje mi się, że narzekasz, Indro – rzekł Faron rozbawiony.
– Ja? Nic podobnego, czuję się wspaniale! Będziemy musieli coś takiego zrobić jeszcze raz, chłopcy!
– Obiecuję ci, powtórzymy wszystko w drodze powrotnej – powiedział Faron.
– Już się zaczynam cieszyć – bąknęła Indra, ale ostatnie słowa zabrzmiały jak bul-bul-bul, bo ona sama zniknęła pod powierzchnią wody.
Faron w ostatniej chwili złapał ją za włosy.
– Teraz wyglądasz wspaniale – oświadczył. – Jak tam było w szambie?
Indra zanosiła się kaszlem, próbowała odnaleźć grunt pod stopami. W jej oczach widzieli przerażenie.
– Kto powiedział, że jeziorko jest martwe?
– O co ci chodzi?
– Widziałam tam jakieś stwory. Wielkie, paskudne ryby.
– Niemożliwe!
– Owszem. Były…
Więcej nie zdążyła powiedzieć, bo nagle powierzchnia wody została zmącona, podniósł się jeszcze większy smród odchodów i nasi wędrowcy usłyszeli straszny chlupot. Z mazi wyłonił się wielki łeb bez szyi, a za nim długie cielsko bez kończyn. Gdyby dostrzegli jakieś oko, byliby pewni, że potwór się na nich gapi. Oczu jednak chyba nie miał.
Freki odskoczył jak mógł najdalej w tył, Indra wrzeszczała, jakby kompletnie straciła panowanie nad sobą, tylko Faron zachował zimną krew.
Nauczył się od Marca, że małe, niegroźne stworzenia w Górach Czarnych stają się wielkie i złe.
Trzeba więc tylko jak najszybciej ustalić, od czego czy od kogo pochodzą te poczwary.
Myśli krążyły gorączkowo w mózgu Farona. Głowa? Czy można tu mówić o głowie?
Przez chwilę pomyślał o śmiertelnie niebezpiecznej murenie, ale to stworzenie nie było do niej podobne.
Pysk przystosowany do ssania z trzema obrzydliwymi zębami? Długi, czarny i pokryty śluzem korpus z czerwonawymi plamami, zresztą nie, nie długi, bo teraz skurczył się, zrobił krótki i gruby. Kątem oka Faron dostrzegał, że Indra i Freki zostali zaatakowani przez inne osobniki tego samego rodzaju wystawiające łby spod wody. Indra wrzeszczała, wilk warczał i oboje walczyli zaciekle.