– Trofea łowieckie – mruknęła Indra. – Niczym głowy dzikich zwierząt, które lubiący zabijanie ludzie w dawnym świecie wieszali sobie na ścianach.
Faron patrzył na nią zdumiony.
– Ludzie naprawdę chwalili się tym, że zabijają zwierzęta?
– Oczywiście! Dekorowali ściany domów spreparowanymi głowami, skórami wymierających gatunków…
– Wstrętne – powiedział Faron z obrzydzeniem. – Odpychające i tragiczne. Że też ludzie mogą być tacy bezmyślni!
– Może jednak kontynuujmy zwiedzanie – przerwał im Freki.
– Tak jest.
W miarę jak przechodzili obok kolejnych gondoli, Faron gorączkował się coraz bardziej.
– Patrzcie, co oni zrobili! Usunęli wszelkie wyposażenie elektroniczne. Zostawili tylko same skorupy! To wandale!
Korytarz się skończył jakimiś drzwiami. Weszli do dużego pokoju.
– No tak – prychnął Faron. – To tutaj trzymają całe wyposażenie. Porozrywane. Zniszczone. Przyjaciele, oni nie mają o tym wszystkim najmniejszego pojęcia!
– A oczekiwałeś, że będą mieli? – zapytała Indra. – Oni się posługują przede wszystkim czarną magią, czarami. Te małe, przeżarte złem móżdżki nie ogarniają współczesnej magii, takiej jak elektronika, komputery i inna zaawansowana technika.
– I bardzo dobrze, że tak jest. Możemy czerpać z tego korzyści. A oto jeszcze jedne drzwi, chodźmy dalej! Świetnie, że przypomniałeś sobie o tej kryjówce, Freki, to rozwiązuje nam wiele dawnych i bardzo nieprzyjemnych zagadek.
Otworzył drzwi i wydał z siebie okrzyk grozy:
– O Święte Słońce!
Indra i Freki zaciekawieni zaglądali mu przez ramię. Blask bijący od Obcego oświetlał niewielki pokój.
– O rany… – szepnęła Indra.
Żadne nie miało najmniejszych wątpliwości. Oto znaleźli zaginionych uczestników dawnych ekspedycji.
8
Przez setki czy może raczej przez tysiące lat Królestwo Światła wysyłało ekspedycje do Gór Czarnych. Ani jedna z nich nie wróciła do domu. Owszem, wyprawa Hannagara była bliska powodzenia, jej członkowie jednak wracali pełni złych intencji i zostali zatrzymani przed murem.
Przy odrobinie dobrej woli można by uznać za ekspedycję ową nieodpowiedzialną wycieczkę Joriego i Tsi-Tsunggi na terytorium Gór Czarnych. W każdym razie chłopcy byli jedynymi wędrowcami, którzy wrócili do domu.
Wszyscy inni po prostu zniknęli.
I znajdowali się tutaj. A przynajmniej ich część. Ilu mogło być tych pozbawionych sił, wychudłych, leżących na podłodze, którym władcy złych Gór Śmierci nie okazali najmniejszego współczucia ani miłosierdzia? Pokój był absolutnie pusty, żadnych sprzętów, tylko cztery ściany, sufit i podłoga. Żadnych okien, żadnych ław czy prycz, w ogóle nic.
Oto skutki nienawiści do życia doprowadzonej do skrajnej postaci.
Przybysze naliczyli dwanaście wynędzniałych istot.
– Czy oni żyją? – zapytała szeptem wstrząśnięta Indra.
– Jeśli się nie mylę, to tak – mruknął Faron.
Ukląkł przy najbliższej, przypominającej raczej szkielet niż istotę ludzką postaci.
– Dor, czy to ty?
Istota, która wyglądała jak więzień obozu koncentracyjnego, odwróciła głowę. Dwoje matowych oczu Obcych, ukrytych głęboko w oczodołach, spojrzało na Farona. Ów ledwo dostrzegalny ruch głową zajął nieszczęśnikowi wiele sekund.
Z gardła mężczyzny nie wydobył się żaden dźwięk, twarz jednak świadczyła o głębokim wzburzeniu.
Faron odwrócił się.
– Indra, trochę wody! Ale naprawdę odrobinę.
Natychmiast wyjęła swoją butelkę z wodą. Faron zwilżył kilkoma kroplami wargi mężczyzny.
– Freki, dziękuję ci – powiedział. – Dziękuję, że pamiętałeś o tym miejscu.
– Siska też pamiętała – dodał wilk.
– Tak, i Siska. To ona naprowadziła nas na tę myśl. Och, kochani przyjaciele, jak mogliśmy o was zapomnieć?
– Nikt nie sądził, że oni nadal żyją – westchnęła Indra.
Postać leżąca nieco dalej wydała z siebie cichutki jęk. Faron zwrócił się w tamtą stronę.
– Tinko? Tinko, mój drogi, ja myślałem, że jesteś stracony na zawsze.
Indra widziała, że ten też jest Obcym. A raczej kiedyś nim był.
Zadbała, by wszyscy nieszczęśnicy dostali trochę wody. Chętnie podzieliłaby też między nich swój prowiant, ale Faron był nieustępliwy. Jedzenie może im zaszkodzić, trzeba działać bardzo ostrożnie.
Indra czuła się niczym Florence Nightingale, kiedy pochylała się nad spragnionymi, by dać im odrobinę ukojenia. Brakowało tylko polowej latarki.
– Jest was tu niewielu – zwrócił się Faron do Tinko. – A co z resztą?
– Kilkoro ludzi… i Lemuryjczyków… przeszło na stronę zła… – wykrztusił tamten z olbrzymim wysiłkiem. – Reszta ludzi… padła… tutaj… albo w drodze tutaj. Ale… – Musiał zrobić dłuższą pauzę, żeby móc mówić dalej. – Nie wydostaniemy się stąd. W jeziorze aż się roi od… wysysających krew… potworów.
– Dostaliśmy się do was, to również wyjdziemy – zapewnił go Faron spokojnie. – Natychmiast rozpoczynamy ewakuację. Freki, obrócisz kilka razy, prawda?
– Jasne – odparł wilk, choć nie wyglądał na specjalnie zachwyconego.
– Ja mogę wziąć jednego na plecy – ofiarowała się Indra. – Żeby tylko był w stanie się mnie trzymać.
– No właśnie, to jest największy problem. Ja też wezmę jednego. A Freki z pewnością…
– Trzech – przerwał mu wilk.
– No to będzie pięcioro za jednym razem. A potem wrócimy.
– Nie, zaczekajcie – wtrąciła Indra. – To nieracjonalne, Faron. Czy nie lepiej wziąć gondolę, albo i dwie?
To genialna propozycja, Faron nie omieszkał pochwalić Indry, co ona przyjęła z wielkim zadowoleniem.
Ostrożnie, jakby byli z porcelany, wszyscy Obcy i Lemuryjczycy zostali przeniesieni na brzeg, gdzie ułożono ich w szeregu. Wyglądali makabrycznie.
Freki przyciągnął jako tako użyteczną gondolę, Faron z Indrą wspólnymi siłami przytaszczyli drugą. Złożono po sześciu w każdej. Jeńcy nie posiadali właściwie niczego. Dobrze było zabrać wszystkich za jednym razem i nie musieć wielokrotnie przedzierać się przez mazisty szlam. Nawet jedno przejście przez to jezioro przypominające szambo było wystarczająco obrzydliwe.
– So far, so good – powiedziała Indra, kiedy już wszyscy znaleźli się na drugiej stronie. – Ale co teraz? Jak zamierzasz przetransportować ich przez góry i doliny do J2?
Faron westchnął. Przyglądał się gondolom pozbawionym wszelkiego wyposażenia.
– No właśnie. Przejrzałem leżące luzem części aparatury, ale wszystko zostało nieodwracalnie zniszczone przez tych prostaków z Gór Czarnych.
– Powiedz to głośno Nardagusowi albo „najpiękniejszemu”!
– Z przyjemnością, jeśli tylko znajdę się z nimi twarzą w twarz. Freki, czy byłbyś w stanie ciągnąć gondolę? Z nimi na pokładzie.
– Po ziemi?
– Gdybyśmy my z Indrą pchali?
– Nie mam pojęcia. A poza tym, czy będzie miejsce dla wszystkich w jednej gondoli? Jest ich dwunastu. To by zabrało mnóstwo czasu.
– Nie, ja nadam podróży tempo, użyję mego sposobu.
– Ciągnąc gondolę?
– Owszem. Wolałbym nie wzywać pomocy z J2, bo to by nam ściągnęło na kark tę czerwonooką hordę. Poza tym J2 jest potrzebny tam, żeby przyjąć Marca i jego grupę. Jeśli oni wrócą – dodał cicho.
Mimo wszystko wezwał Rama i zdał mu sprawę z sytuacji. Indra słyszała, że wymienia mnóstwo imion, i pojęła, że Ram jest wstrząśnięty. Żadnej pomocy nie mógł im jednak zaofiarować. Musieli zatem zaufać Frekiemu, gondoli i własnemu, dobrze przecież zasłużonemu szczęściu.