Chętnie by to zobaczyli. Dyskutowali, jakby to można urządzić, ale na razie nie doszli do żadnych konkretnych ustaleń.
Wszyscy się po prostu straszliwie bali Niezwyciężonego, czyli Śmierci we własnej osobie.
Wysoko w górach czworo wybranych stało bez ruchu.
W tych minutach miał się zdecydować los ich wyprawy.
– No, chyba źle z nami – powiedział Oko Nocy matowym głosem, obserwując zbliżającą się straszliwą postać. Nie odczuwał teraz górskiego chłodu, nic nie widział, jego wzrok był jak przyklejony do tego, który szedł im na spotkanie. – Nikt nie jest w stanie zwalczyć ani pokonać Śmierci.
– Jesteś pewien? – zapytał Marco z przekąsem.
Bardzo się jednak martwił losem młodego Indianina. Mar i Shira są duchami, zmarli wiele wieków temu. Ona była wybraną w swoim rodzie, on został obciążony przekleństwem Ludzi Lodu, dzięki czemu po śmierci czekała ich dalsza egzystencja w postaci „żywych duchów”. Oni nie mogą zostać pokonani przez Śmierć. Sam Marco też da sobie radę, ale co z Okiem Nocy? Królestwo Światła nie może go utracić. Tylko on bowiem może dotrzeć do źródła jasnej wody, nie mówiąc już o tym, że nikt z nich nie chciał stracić wiernego przyjaciela i towarzysza wyprawy. Gra toczy się o najważniejszą misję Królestwa Światła, o ratunek dla świata, o nieszczęsną planetę Tellus.
To nie byle co. A oto zbliża się do nich największa przeszkoda.
Marco przeklinał władców tych opuszczonych górskich okolic. Takie miejsca powinny być piękne i czyste, a tymczasem…
Makabryczna postać zdawała się wiedzieć, o co chodzi, bo kierowała się wprost na Oko Nocy, jedynego z czwórki, któremu można było wyrządzić krzywdę.
Indianin nie poruszał się. Tylko Marco zauważył, że z trudem przełyka ślinę.
I wtedy wydarzyło się coś nieoczekiwanego.
Rozległ się pełen zaskoczenia, radosny okrzyk Shiry:
– Shama!
I zaraz potem, niczym echo, taki sam radosny krzyk Mara.
Marco myślał intensywnie. Shama? Taran-gai…
W wierzeniach tamtejszego ludu duch kamieni. Kamieni i nieoczekiwanej śmierci.
W tym samym momencie wiatr zamarł. Jękliwy, śpiewny ton wypełnił kosmiczną przestrzeń; Marco i Oko Nocy zastygli w pół ruchu niczym posągi w parku.
Czas się zatrzymał.
Shira jednak nie chciała, żeby tak było.
– Nie, Shamo! To są nasi przyjaciele! – zawołała pospiesznie. – Pozwól im być z nami, nie zamykaj ich poza naszym kręgiem!
Do tej chwili Shama nie widział Shiry ani Mara, całą uwagę skupiał na ludziach, którzy wkroczyli na teren oddany jego władzy.
Kto ma odwagę przemawiać do Shamy w ten sposób? I gdzie już kiedyś słyszał ten głos?
W boleśnie odległych, minionych czasach na powierzchni Ziemi. Jego ostatnie spotkanie z…
Potężny skierował swoje niezwykłe, czarne oczy, w których tańczyły zielone płomienie, w stronę Shiry.
Cofał się w czasie, przenosząc spojrzenie z niej na Mara i z powrotem.
Z wolna na jego groteskowej twarzy rozkwitał uśmiech. Uczynił ruch dłonią i dwie zastygłe postacie poruszyły się.
Ale on nie patrzył na nie, widział tylko Mara i Shirę.
– To wy, moi przyjaciele? Moi najdrożsi, jedyni przyjaciele? Więc jednak istniejecie? Och, nareszcie! Żebyście wiedzieli, jak ja was szukałem! Chodźcie, podejdźcie bliżej, niech poczuję, że naprawdę was odnalazłem.
Shira i Mar podeszli, a on chwycił ich w ramiona. Ciężkie łzy potoczyły się po policzkach bóstwa.
– Wiedziałem, że gdzieś jesteście, bo w przeciwnym razie przestałbym istnieć, zostałbym unicestwiony. Ale tam, na powierzchni globu, nigdzie nie mogłem was znaleźć.
Shira tłumaczyła wzruszona:
– Byliśmy duchami, więc nie mogłeś nas widzieć, choć wyczuwałeś, że jesteśmy. A teraz, od bardzo dawna, znajdujemy się w Królestwie Światła, tym bardziej więc byliśmy dla ciebie niedostępni. Nie, Marco i Oko Nocy, nie denerwujcie się, rozmawiając z Shamą nie tracimy czasu. Znajdujemy się teraz w przestrzeni między jedną chwilą a drugą. Powiedz nam jednak, Shamo, co ty tu robisz?
Wzruszenie odbierało Shamie głos.
– Ech, kiedy was dwojga zabrakło na Ziemi, byłem bliski końca. Wiecie przecież, nie zostało tam już nikogo, kto by we mnie wierzył, i wiecie także, że w takiej sytuacji my, nieszczęsne bóstwa, umieramy. Coś jednak mnie podtrzymywało. Później dowiedziałem się, że to wy, że wprawdzie pod postacią duchów, ale nadal istniejecie. Dzięki temu ja także mogłem trwać. Ale właśnie wtedy opuściliście powierzchnię Ziemi, więc i ja podążyłem za wami do jej środka. Niestety, pobłądziłem, trafiłem tutaj, do Gór Czarnych. A ponieważ jestem skazany na posłuszeństwo Złemu, to oni położyli na mnie łapę. Powitali mnie bardzo serdecznie, choć równocześnie śmiertelnie się mnie bali i po prostu nie wiedzieli, jak się ze mną obchodzić. Wiedzieli, że mogę zgasić ich egzystencję, gdybym tylko chciał. Ulokowali mnie więc tutaj, przy źródłach, żebym ich strzegł. Tym sposobem uwolnili się od mojej niebezpiecznej obecności.
Głośno wciągnął powietrze, co zabrzmiało jak szloch.
– Nieprzerwanie was szukałem, bohaterowie starego Taran-gai. Jedynie wy utrzymujecie mnie przy życiu. No i nareszcie odnaleźliśmy się, moi najdrożsi! Zrobię wszystko, o co poprosicie!
– To brzmi wspaniale! – ucieszył się Mar. – Bo akurat teraz potrzebujemy twojej pomocy jak nigdy przedtem. Ale najpierw pozwól sobie przedstawić: Marco z Ludzi Lodu, książę Czarnych Sal.
Shama skłonił się z wielkim szacunkiem. Marco odpowiedział tym samym. Byli sobie równi.
– Nie wiedziałem, kim jesteście, wasza wysokość – rzekł Shama. – Wyczuwałem tylko, że nie zdołałbym pokonać waszej wysokości, sprowadzić na was śmierci, a to bardzo rzadki przypadek.
– Rozumiem – uśmiechnął się Marco łagodnie. – Proszę jednak zwracać się do mnie per ty, jesteśmy przecież przyjaciółmi.
– To dla mnie wielki zaszczyt – skłonił się znowu Shama.
– To zaś jest Oko Nocy – mówił dalej Mar. – Młody, dzielny Indianin, który ma do wykonania takie samo zadanie jak niegdyś Shira.
Shama roześmiał się tak szczerze, że echo rozległo się pośród skał.
– Znowu szukacie źródła jasnej wody? Tak, tak, słyszałem, że wdarli się tutaj jacyś szaleńcy i że mam zrobić z nimi porządek. Jak widzę, nie dajecie za wygraną. – Jego przypominające śmierć oblicze znowu spoważniało. – W takim razie musisz być naprawdę odważny, mój młody przyjacielu, Oko Nocy. Odważny, głupi lub nieświadomy.
– Wolałbym, żeby to pierwsze określenie było prawdziwe – rzekł Oko Nocy z powściągliwym uśmiechem. – Bo do tego byłem przygotowywany od bardzo dawna, choć nie tak długo jak Shira. Opowiedziano mi zresztą, że moja droga nie będzie dokładnie taka sama jak jej, nikt jednak mi nie mówił, co tak naprawdę na niej spotkam.
– Słusznie, bo wędrówka Shiry miała miejsce w świecie ludzi. Tutaj nie ma takich prób duchowych, jakim ona była poddawana. Nikt po prostu nie przypuszczał, że jakiś przedstawiciel ludzkiego rodu zechce się wybrać aż tutaj, a tym bardziej że dotrze do źródeł. Twoja próba, mój młody, szaleńczo odważny przyjacielu, polegać będzie jedynie na tym, żebyś tam doszedł, niczego więcej się od ciebie nie oczekuje.
– To mi się wydaje zbyt proste.
– Ha! – uśmiechnął się Shama. – Jeśli tak uważasz…
– Nie, oczywiście, że się nie uskarżam. Jestem przygotowany na wszystko. Jak już mówiłem, byłem do tego przyzwyczajony od dawna, więc podjęcie działań będzie dla mnie ulgą. Powiedz mi jednak, ty mądry, ty, który tyle wiesz, czy wielu chodziło tą drogą?
– Nikt.
– Nikt nigdy?
– Nigdy. Nikt nawet nie wiedział o istnieniu źródła jasnej wody.