– Prawda, że to wygląda jak Gehenna chrześcijan? – zapytał Oko Nocy.
– Niegłupi pomysł – odparł Marco. – Chodźmy jednak. Ta droga nie jest przeznaczona dla nas. My powinniśmy znaleźć inne wejście.
– Z tego, co mówiła Shira, wynika, że znajdują się one niedaleko od siebie. Jeśli więc zejdziemy tamtędy w dół, to może znajdziemy…
– Nie wolno nam uczynić błędnego kroku – ostrzegł Marco. – Znalezienie się za blisko złego źródła mogłoby być brzemienne w skutki, również dla nas.
– Patrz… gdzie?
Rozglądali się uważnie, nie dostrzegali jednak niczego. Nic, na czym można by zaczepić wzrok, po prostu nic jak okiem sięgnąć, bo cuchnące opary ograniczały widzialność do minimum.
Nagle coś jakby mignęło na ziemi i obaj pochylili głowy. Jakby ledwie widoczna, leciutko lśniąca, niewyraźna dróżka.
– Pomoc Shamy – stwierdził Marco sucho.
– Czy to nie jest nadużycie?
– Nie. Chodzi przecież o to, byś wyszedł obronną ręką z kilku poważnych prób, a nie stał niczym osioł między kępami trawy na nic nie znaczącym wzgórzu.
Oko Nocy roześmiał się i ruszyli wskazanym tropem.
Skręcili w prawo, ale nie doszli daleko, bo nagle skała urywała się, a tuż pod ich stopami widać było okropną rozpadlinę. Podobnie jak dolina przypominała stary krater, tym razem widzieli wszystko znacznie wyraźniej. Tutaj nie było żadnych przesuwających się, zasłaniających widok diabelskich cieni, nie było też zgniłego odoru niewiadomego pochodzenia. A w dole majaczyło coś jakby wejście, rodzaj bardzo wąskiego pasażu czy może grota, ale widzieli to jedynie w słabych zarysach.
– To musi być tam – powiedział Marco. – Zejdę z tobą na dół i tam będę czekał.
Na dół? Oko Nocy spoglądał niepewnie na poszarpany skalny uskok, ale Marco już zaczął schodzić, więc i on nie chciał być gorszy.
Schodzenie okazało się łatwiejsze, niż na początku wyglądało. Musieli tylko bardzo uważać, żeby nie spuszczać w dół pojedynczych kamieni. Oko Nocy z niechęcią myślał, że potem znowu będzie musiał wspinać się w górę.
W końcu dotarli do celu. Teraz wejście ukazało im się bardzo wyraźnie jako naturalne sklepienie ponad rzeką.
– Woda? Tutaj? – zdziwił się Oko Nocy. – Ale to chyba nie jest jasna woda dobra?
– Myślę, że aż tak łatwo ci nie pójdzie. Sądzisz, że uda nam się przejść brzegiem?
– Nie, musimy brodzić w rzece.
Od lodowatej wody natychmiast zdrętwiały im nogi aż po lędźwie. Strumień pełen był zdradliwych wirów, jakby woda chciała ich porwać ze sobą. Kamienie na dnie były gładkie i śliskie, podeszwy butów raz po raz po nich zjeżdżały.
– Od tego strasznego zimna prawie nie mogę oddychać – wysapał Oko Nocy.
– Wszystkie mięśnie tężeją. Oj, tutaj sklepienie jest bardzo niskie!
Głos Marca stał się dziwnie dudniący, kiedy książę przechodził pochylony pod ogromnym blokiem kamiennym, wspierającym się na innym, równie wielkim, i tworzącym rodzaj groty.
Och, nie, chyba nie dam rady, myślał Oko Nocy przestraszony. Z zimna nie jestem w stanie się poruszać.
Lodowaty chłód kąsał w nogi, paraliżował ciało. Ale skoro Marco jakoś sobie radzi, to i on powinien. Szli pod prąd, co wcale nie ułatwiało sytuacji.
Indianin naprawdę tracił oddech. Wszystko w nim protestowało, już prawie nie potrafił nad sobą panować.
Mimo to parł do przodu, całą uwagę skupiał na postaci Marca majaczącej w grocie pod kamiennymi blokami. O ile na zewnątrz panował mrok, to tutaj było po prostu ciemno. Oko Nocy mógł się jedynie domyślać, że czarne włosy Marca są dokładnie tak samo mokre jak jego i że raz po raz zalewają je lodowato zimne fale. Czuł się tak, jakby go zakuto w pancerz z potwornie zimnej stali.
Nagle jednak znaleźli się poza kamiennym sklepieniem i mogli się wyprostować. Byli po drugiej stronie, a woda w strumieniu stawała się coraz płytsza. Dzwoniąc zębami, mogli znowu wydostać się na ląd.
– Gdzie my jesteśmy? – zapytał Oko Nocy, a jego głos odbijał się dziwnym echem od mrocznych skał.
– Wygląda na to, że w jakiejś ukrytej dolinie. Niczego więcej nie można powiedzieć. Spójrz, najwyraźniej tam będziemy musieli wejść.
Przed nimi otwierało się, można powiedzieć, przyjaźnie, wejście do jakiejś kolejnej groty. Mieli wrażenie, że tam będzie im ciepło i sucho. Ale, niestety, pomylili się, stwierdzili to natychmiast, gdy znaleźli się pobliżu tej doskonale okrągłej, jakby wytyczonej za pomocą cyrkla niszy.
– To musi chyba odpowiadać pomieszczeniu, w którym czekali przyjaciele Shiry – stwierdził Oko Nocy.
– Tak, masz absolutną rację. Chodzi więc pewnie o to, bym i ja tutaj został.
Och, nie! Chodź ze mną jeszcze kawałek, prosił Oko Nocy w duchu. Głośno jednak powiedział:
– Musi więc chyba być jakieś przejście dalej?
Marco uważnie przesuwał wzrok po kamiennych ścianach porośniętych skąpym mchem, po podłodze pokrytej leżącymi luźno kamieniami i po suficie wysoko nad głowami.
– Tak, jest, tylko gdzie?
– Mar, który niósł przed Shirą pochodnię, stał na podium, i kiedy pochodnia oświetliła dziewczynę, jej cień padł na ścianę. Tam dostrzegli kontury jakiegoś otworu w skale i tamtędy Shira przeszła. Tylko że nie widzę nigdzie żadnego podium, w ogóle niczego tu nie widzę!
– Nie przypuszczam, że powinniśmy tak kurczowo trzymać się doświadczeń Shiry, drogi przyjacielu. Tego nie można porównywać z twoim zadaniem. W jaki sposób zdołałbyś otworzyć górską ścianę?
O co mu chodzi, myślał Oko Nocy zdesperowany. Jak to otworzyć górską ścianę?
– To chyba nie jest ta grota – powiedział głośno. – Wychodzimy!
– Nie, nie, to tutaj. W dolinie nie ma żadnej innej groty.
Po chwili zastanowienia Oko Nocy rzekł:
– Jako Indianin chciałbym… nie, to niemożliwe!
– Sądzisz, że zostałeś wybranym przez przypadek? Że przypadkiem urodziłeś się ze znakiem Słońca na czole? – zapytał Marco spokojnie. – Właśnie ty, Indianin, jesteś właściwym człowiekiem!
– No, dobrze – westchnął Oko Nocy. W jego westchnieniu wyczuwało się ulgę. – Jako Indianin chciałbym wezwać na pomoc mego boga, Wakan Tanka, duchy moich przodków oraz moje zwierzę, czyli niedźwiedzia. Mogę ich wezwać za pomocą tego małego szamańskiego bębenka, który zabrałem ze sobą w drogę. Tylko że bębenek jest pewnie teraz kompletnie przemoczony.
– Spróbuj!
Usiedli pod ścianą, tuż przy wejściu. Marco odłożył cztery małe puste plastikowe woreczki, które zabrali ze sobą pełni nadziei. Bo to właśnie w woreczkach mieli przenieść jasną wodę. Potrzebowali jej bardzo dużo, a te woreczki potrafią się powiększać do pożądanych rozmiarów. We czwórkę byli w stanie dźwigać pełne worki nawet bardzo daleko, pytanie tylko, jak przeniesie je sam Oko Nocy, zanim ponownie spotka przyjaciół.
No, ale tym będzie się martwił później. Tym bardziej że w tej chwili droga do źródła zdawała się nieodwracalnie zamknięta.
Bębenek Oka Nocy okazał się rzeczywiście bardzo mały, przypominał raczej zabawkę niż szamański instrument, wyglądał dość prymitywnie, ale Marco uważał, że w takich przypadkach decyduje szczerość modlitwy.
Oko Nocy skoncentrował się i zaczął cichutko nucić w takt monotonnego rytmu wybijanego na bębenku. Trwało to nie dłużej niż minutę, a Marco zawołał z podziwem:
– Zaprawdę, mój przyjacielu, jesteś bardzo utalentowanym szamanem!