A poza tym las oznacza drzewa, w takim razie Oko Nocy będzie miał o co zaczepić kolejną linkę elfów. Westchnął zmartwiony, bo po pokonaniu tej przeszkody zostanie mu już tylko jedna linka. A przecież nie wiadomo, co go jeszcze czeka.
Pudełko z klejem powędrowało do worka, gdzie znajdowała się już pierwsza linka. Teraz Oko Nocy zaczął wypatrywać w lesie po drugiej stronie jakiegoś mocnego drzewa. Niestety, w miejscu, w którym siedział, nie znajdował żadnego punktu zaczepienia dla linki, musiał się więc zabawić w Tarzana i trzymając linę w rękach, przeskoczyć na porośnięty lasem płaskowyż. Ten Tarzan nie wydaje dzikich okrzyków, uśmiechnął się sam do siebie.
Skacząc, przygotowany był na bolesne zderzenie się z czymś twardym, ale nie! Cudowna linka wydłużyła się dokładnie na tyle, ile było trzeba, doskonale zdawała się wiedzieć, czego Oko Nocy chce, wylądował więc miękko na mchu w pobliżu drzewa.
Podziękował z całego serca i odłożył linkę do worka. Liczba zużytych pomocy wyraźnie się powiększała.
Wciąż jednak miał spory zapas nie używanych.
– Jaki to mądry chłopak – powiedział Shama do Marca. – Pokonuje wszelkie trudności.
– Znakomicie – uśmiechnął się Marco.
– Ale, jak już mówiłem, ma tyle wspaniałych pomocy!
– Owszem. Obawiam się, że w przeciwnym razie nie poszłoby mu tak dobrze.
– W przeciwnym razie nie przeszedłby przez górę – stwierdził Shama stanowczo. – Nikt nie jest przygotowany, żeby pokonać taką drogę. Ale on jest wybrany, prawda? Tak mówiliście?
– Tak jest. I trzeba przyznać, że to dobry wybór.
Marco milczał przez chwilę. Myślał o fatalnie wychowanym smarkaczu z Nowej Atlantydy, którego zadowoleni z siebie władcy tego kraju chcieli im wmówić jako wybranego. Ten chłopak tutaj to by dopiero była katastrofa, nie przeżyłby nawet pięciu sekund. Jeśliby w ogóle dotarł aż tu, co jest więcej niż wątpliwe.
Mieszkańcy Królestwa Światła znaleźli jednak właściwego chłopca.
– Oko Nocy jest taki spokojny – rzekł po chwili. – Taki mądry i rozsądny, nie brak mu też wiary w siebie.
– To bardzo dobrze. Bo niedługo zostanie postawiony przed bardzo skomplikowaną decyzją. Jeśli wybór będzie zły…
Shama zrobił wymowny gest, przeciągnął mianowicie ręką po gardle.
– Poświecę mu teraz, a potem wrócę do moich przyjaciół, Mara i Shiry.
– Dobrze. A gdzie oni są?
– Ukryci pod wielkim nawisem skalnym, gdzie żadne przeklęte ptaszyska ich nie wypatrzą. Do zobaczenia!
Marco uniósł dłoń w geście serdecznego pozdrowienia.
Shama zniknął.
Marca ogarnęły czarne myśli.
Ach, ta straszna samotność! Samotność, która jest jego przekleństwem, ale równocześnie stanowi jego siłę. Ku niemu kierują się spojrzenia wszystkich. Od niego oczekuje się cudów. A czy ktoś się w ogóle domyśla, jaki on jest samotny? Czy ktoś rozumie, co to znaczy być nieśmiertelnym?
I nigdy nie móc się z nikim związać?
Z tego punktu widzenia było logiczne, że wszelka ziemska miłość jest dla niego czymś obcym. Jakże musiałby cierpieć, patrząc, jak umiera ukochana osoba, podczas gdy on będzie musiał samotnie żyć przez tysiące lat.
To dlatego schronił się w Królestwie Światła, gdzie wszyscy żyją o tyle dłużej niż na ziemi. Dzięki temu może cieszyć się obecnością przyjaciół.
Ale, oczywiście, i tutaj bywa mu ciężko. Kiedy na przykład obserwuje Indrę i Rama, ich niezwykłą miłość. Ech, żeby tak mieć kogoś, komu można by się zwierzyć ze wszystkiego. Od bardzo dawna za tym tęsknił.
Dolg jest wspaniały. Tylko Dolg potrafi naprawdę zrozumieć Marca, ponieważ obaj mają takie same problemy. Obaj żyją jakby poza granicą społeczności Królestwa Światła.
Ale Dolg prowadzi własne życie. Ma liczną rodzinę, do której zawsze może się zwrócić. Marco nie ma nikogo takiego.
Samotność jest niekiedy zbyt ciężka do udźwignięcia!
Skulił się, bo ziąb po kąpieli w lodowatej wodzie wciąż tkwił tuż pod skórą, zresztą ubranie nadal było mokre. Zastanawiał się, co teraz odczuwa Oko Nocy. Czy marznie tak samo jak jego wyczekujący przyjaciel.
12
Nie, zimno nie było największym zmartwieniem Oka Nocy. Prawie go nie zauważał, jego zmysły i myśli bowiem pochłonięte były teraz ważniejszymi sprawami.
Dręczył go na przykład lęk, że droga się nieoczekiwanie skończy. Albo że on wpadnie do jakiejś niewidzialnej dziury. Albo że czegoś nie zauważy w porę.
Mnóstwo zagrożeń podsycało jego lęk.
Oko Nocy rozglądał się po pogrążonym w ciszy lesie. Mgła również tutaj zalegała gęsto, ale w mroku lśniły światełka bóstwa śmierci. Niewielkie i matowe, ale dla Oka Nocy bezcenne.
Wspaniale! Dzięki ci, Shamo, mój nowy przyjacielu!
Skradał się ostrożnie, by nie wpaść w mokradła lub jakąś inną zdradziecką pułapkę.
Pojawiły się natomiast jakieś dziwaczne dźwięki, takie przerażające, że Oko Nocy poszedł za głosem instynktu i chwycił nóż. Ów wielki nóż, który ojciec dał mu właśnie po to, by czuł się bezpieczny podczas wykonywania swego wielkiego zadania.
To chyba jakieś drapieżniki! Chrypliwe, mlaszczące dźwięki od czasu do czasu przechodziły w groźny ryk. W dodatku rozlegały się z różnych stron! Oko Nocy stanął pod drzewem i zastygł bez ruchu.
Nagle je zobaczył. Zbliżały się we mgle, węsząc i tropiąc…
O, fuj, a cóż to za bestie! Coś takiego nie istniało na ziemi, zresztą w Ciemności i w Górach Czarnych też nie. Wielkie, o ciężkich łbach, przypominały killer dogs, psy przeznaczone do walki i zabijania, ale to nie były psy. Może ogromne tygrysy syberyjskie? Także nie, choć z pewnością budziły taką samą grozę.
Oko Nocy naliczył co najmniej cztery potwory. Jeden podszedł dość blisko, wciąż wietrzył, odwracając łeb to w tę, to w drugą stronę. Bez wątpienia był to samiec, pozostałe zachowywały się zupełnie inaczej. Teraz również i one podeszły do drzewa, pod którym stał Indianin. Nagle Oko Nocy doznał szoku. One są ślepe! Wszystkie miały szarobiałe, niewidzące oczy. A szukały właśnie jego.
Oko Nocy spojrzał w górę, drzewo było gładkie, żadnych konarów, po których można by się wspinać. Czy nie mógł był wybrać innego?
Przywarł plecami do pnia i bezszelestnie zaczął się cofać. Zdawało się jednak, że bestie są wszędzie. Ich groźne głosy docierały ze wszystkich stron.
Jeden ryk różnił się wyraźnie od pozostałych. Było w nim coś żałosnego, śmiertelnie przerażającego.
Światło! Światełko Shamy, nareszcie!
Tym razem Oko Nocy wykorzystywał własne umiejętności, a nie pomoce ofiarowane mu przez innych. Miał, rzecz jasna, nóż, chciał go jednak użyć tylko w największej potrzebie. Skradał się tak cicho, jak go nauczyli plemienni mędrcy, ani razu nie nadepnął na żadną suchą gałązkę, nie wpadł do żadnej pułapki.
Mimo to mało brakowało, a wszystko poszłoby źle. Było oczywiste, że bestie go zwietrzyły, bo nagle jeden drapieżnik rzucił się do ataku. Indianin odskoczył w ostatniej sekundzie, o mało nie utracił broni, przycisnął ją mocno do siebie i zmykał co sił. Zgubił po drodze kieszonkową latarkę, nie odważył się jednak zatrzymać, żeby ją podnieść.
Słyszał za sobą pełen rozczarowania ryk, takie same ryki rozlegały się z lewa i prawa. Przed nim chyba bestii nie było.
Za to znajdowało się tam światełko!
Ratunek, myślał, biegnąc prosto na nie.
Za wcześnie się jednak ucieszył.
Droga wiodła teraz przez śmiertelnie niebezpieczne bagniska, a była wąziutka jak sznurek. Zanim jednak mógł na nią wkroczyć, musiał przejść obok dwóch ogromnych potworów, strzegących przejścia. Tkwiły każdy po swojej stronie, zwrócone do siebie pyskami, które niemal się stykały.