Wyglądało na to, że drapieżniki postępujące za nim dały za wygraną, teraz chodziło o przechytrzenie tych dwóch po bokach. Po drugiej stronie mostu wciąż przyjaźnie migotało światełko…
Oko Nocy myślał gorączkowo. Pod jego stopami rosły krzewinki bażyny. Bażyna jest bardzo odporna, wydziela silny, przyjemny zapach. Nie zastanawiając się wiele, Indianin zrzucił z siebie ubranie. Zbierał jagody i rozcierał je sobie na skórze, zwłaszcza pod kolanami, pod pachami i w pachwinach. Potem z podchodzącym do gardła sercem zwrócił się w kierunku ścigających go drapieżników.
Poruszał się cicho, jak najciszej, żeby go nie usłyszały. Starał się odprężyć, żeby nie emanował z niego strach.
Prześladowcy stali teraz blisko siebie. Przemykał się między nimi, niosąc ubranie i wyposażenie w uniesionych wysoko rękach.
Czuł na plecach gorące oddechy, ssało go w żołądku. Potwory węszyły i prychały. Widocznie zapach bażyny nie sprawiał im przyjemności.
Oko Nocy spoglądał w ich niewidome ślepia. Żadnej reakcji. Tylko niepewność. Chyba nie miały pojęcia, co to za śmiałek wtargnął do tej krainy.
Udało się! Teraz trzeba tylko przejść przez mostek!
Och, nie, nie tylko! Znowu usłyszał za sobą te przerażające ryki i znowu z mgły wyłonił się las. Oko Nocy znajdował się pośrodku mostu, gdy dostrzegł zwieszającą się z gałęzi byle jak zamaskowaną sieć, a w niej jednego z tych ogromnych drapieżników, które widział przedtem.
Młody Indianin przystanął.
Widział zwrócony w swoją stronę łeb potwora z niewidzącymi oczyma. Chłopak powoli zszedł z mostu, a potem się zatrzymał.
Drapieżnik węszył, wyczuwał jego bliskość, bo raz po raz wydawał z siebie ryk wściekłości, a może ostrzeżenia.
Ten potwór, samiec, bez wątpienia by zaatakował, gdyby tylko mógł się wyplątać z sieci.
Kiedy jednak Oko Nocy zwrócił lekko głowę tak, że spojrzał wprost na potwora, wydało mu się, że widzi swoje zwierzę opiekuńcze. Cofnął głowę do poprzedniej pozycji – potwór. Jeszcze raz spojrzał wprost na bestię – niedźwiedź. Powtórzył ruch – drapieżnik.
Kolejny, ostrzegawczy ryk.
Oko Nocy dostał od Rama maleńkie słońce. Zostało ulokowane w kieszonkowej latarce, cieniutkiej niczym ołówek.
Czy wolno mi teraz go użyć? zastanawiał się przestraszony chłopak. Może będę go później bardziej potrzebował? Może moje życie będzie od tego zależeć?
Nie, muszę spróbować, nie mogę na to patrzeć, nie jestem w stanie.
Skierował latarkę na oczy zwierza. Najpierw na jedno, potem na drugie i z powrotem…
Przez oczy drapieżnika przebiegł błysk, ożyły, poruszyły się i zdumione spoczęły na dziwnym człowieku.
Jeszcze jeden ostrzegawczy chrypliwy dźwięk.
Ale Oko Nocy dokonał już wyboru. Wyjął imponujących rozmiarów nóż z wieloma tajemniczymi rytami na rękojeści, który dostał od swego władczego ojca jako wyposażenie na trudną wędrówkę. Zamachnął się, rozciął sieć w kilku miejscach i uwolnił zwierzę. Stanęło przed nim – widzące, ryczące, groźne,
Chłopak wciąż trzymał nóż w ręce, ale użyłby go przeciw żywej istocie jedynie w najwyższej potrzebie.
Jeszcze jeden ryk, choć teraz, w odmiennej tonacji. Człowiek i drapieżnik stali naprzeciwko siebie, oko w oko, żaden nie chciał odwrócić wzroku, żaden się nie poruszył.
Na ryk odpowiedziało wiele głosów. Z głębi lasu wyszło z dziesięć przerażających bestii i noga za nogą wlokły się przez most. Otoczyły Indianina kołem. Trwały tak, wyczekujące, ciche, nie będąc w stanie dokładnie go zlokalizować.
Nóż został wsunięty do pochwy, a w rękach Indianina pojawiło się raz jeszcze słońce od Rama. Oko Nocy kierował je po kolei na stojące przed nim drapieżniki. Zabrało to, oczywiście, mnóstwo czasu, w końcu jednak wszystkie zwierzęta odzyskały wzrok. Wszystkie nie mogły się nachwalić obcego mężczyzny.
Ten uratowany z sieci polizał rękę Oka Nocy, pozostałe uczyniły to samo. Jęzory miały szorstkie, kiedy ruszał w dalszą drogę, dłoń miał oblepioną kleistą śliną. Zwierzęta stanowiły jego eskortę, pilnowały, żeby nie zabłądził, wspierały go na różne sposoby.
W końcu dotarli do górskiej ściany, gdzie płonęło światełko Shamy. Tam drapieżniki pożegnały swego wybawiciela. Po chwili zniknęły w lesie.
Oko Nocy odłożył małe słońce do worka z używanymi już pomocami, nóż jednak zachował. Nóż był jego własnością, a poza tym jeszcze go nie używał, ani do obrony, ani do ataku.
Shama dotrzymywał towarzystwa Shirze i Marowi.
– No, to po prostu niewiarygodne – powiedział zdumiony. – Ten wasz młody Indianin pokonał jedną z najtrudniejszych przeszkód. Miała ona świadczyć o jego odwadze i jego zdolności współczucia innym. Poradził sobie z tym wspaniale, zrobił nawet więcej, niż od niego oczekiwano. A posługiwał się przede wszystkim własnym rozumem, umiejętnościami i wewnętrznym ciepłem. Bo trzeba wam wiedzieć, że gdyby nie uwolnił schwytanego, inne drapieżniki rzuciłyby się na niego i rozszarpały go na strzępy.
– Bardzo bym chciał, żeby krewni Oka Nocy w Królestwie Światła dowiedzieli się o jego dokonaniach – rzekł Mar, kiedy Shama im o tym opowiedział.
– Tak, powinniśmy sobie tego życzyć – przytaknął Shama.
– Jak daleko już zaszedł?
– Wkrótce będzie w połowie drogi. Teraz jednak czeka go jeszcze jedna bardzo trudna przeszkoda. Musicie pamiętać o tym, że te przeszkody ustanawiano z myślą, że nikt nigdy ich nie sforsuje. Jasne źródło dobra miało być niedostępne na wieczny czas, Oko Nocy zaś zrobił coś, czego nikt nie uważał za możliwe. No, wprawdzie z pomocą różnych środków – dodał duch śmierci rozbawiony. – Ale wtedy, u zarania dziejów, kiedy powstawało źródło i tereny wokół niego, nikt tych środków nie znał.
– Zastanawiam się, co teraz mówią władcy z Góry Zła? – rzekła Shira rozmarzonym, łagodnym głosem.
W gardle Shamy zagulgotał złośliwy śmiech.
– Oni nawet nie wiedzą, że Shama ma dostęp do rejonu, gdzie znajduje się źródło jasnej wody. Tymczasem ja przenoszę się tutaj bez najmniejszej trudności jestem przecież bogiem nagłej śmierci i moim obowiązkiem jest powstrzymywać śmiałków, którzy mieliby odwagę wedrzeć się na zakazane terytorium. Ale tym razem tego nie zrobię.
Shira i Mar zwrócili uwagę, że Shama nazywa siebie bogiem, zamiast używać określenia „bóstwo” lub „duch”, co by było bardziej właściwe.
Shira zapytała:
– A przy okazji powiedz mi, gdzie są teraz nasze bóstwa? Co się stało z siedmioma bóstwami, które spotkałam koło źródła na Górze Czterech Wiatrów?
Shama wyglądał na przygnębionego.
– Ach, nie ma ich, przepadły! Myślę zresztą, że ani ty, ani Mar nie wierzyliście w nie zbyt żarliwie.
Oboje ogarnęło poczucie winy.
– Chyba nie – przyznał Mar. – Szczerze mówiąc, w ogóle o nich zapomnieliśmy. Wierzyliśmy w ciebie, bo ciebie spotykaliśmy często, rozmawialiśmy z tobą. W ciebie i w… A właśnie, gdzie są tamte cztery duchy? Żywioły! Powietrze, woda, ziemia i ogień?
Shama siedzący pod ciemnym nawisem zastanawiał się.
– Cóż, po prostu nie wiem. Opuściłem przecież zewnętrzny świat w ślad za wami. Chciałem być jak najbliżej ludzi, którzy znali starą wiarę waszego ludu. Oczywiście w świecie zewnętrznym spotykałem żywioły od czasu do czasu, ale potem…? Często sam się nad tym zastanawiałem.
Uśmiechnął się, po czym dodał:
– Ale myślę to samo, co ty, moja odnaleziona Shiro: Co też mówią źli władcy tutejszej krainy?