Выбрать главу

– To oczywiste – obiecał Marco. – Ale co mam zrobić potem? Po wylaniu wody?

Ziemia podała mu podobny do cementu materiał, którym miał zatkać rurę wiodącą do źródła tak, by nie wyciekało z niej już więcej wody. Kiedy to wykona, powinien uciekać jak najprędzej z tego miejsca i starać się połączyć ze swymi przyjaciółmi.

Starać się? Nie brzmi to zbyt zachęcająco. Marco wiedział jednak, że powierzone mu zadanie jest niszczące, nie tylko dla pałacu i złej doliny, lecz także dla niego.

Podjął się tego z własnej woli, zresztą był jedyną istotą, zdolną je wypełnić i ujść z całej sprawy z życiem.

Może mu się to uda. Jest nieśmiertelny, ale może też zostać ciężko zraniony…

Ogień wyciągnął ręce w stronę rur, które odcinały się szaro na tle spowijającego wszystko mroku. Wokół panowała niczym nie zmącona cisza. Stali na szczycie, w miejscu, gdzie rury rozdzielały się: jedna schodziła w dół do krateru, druga w przeciwną stronę, ku złej dolinie i pałacowi. Pod oparami nad kraterem bulgotało i syczało, wiatr zawodził w suchej trawie na stokach. Z miejsca, w którym stał, Marco mógł widzieć wielkie przestrzenie Gór Czarnych. Zwłaszcza Górę Zła położoną najbliżej. Dalej zagłębienie wskazujące, że tam znajduje się dolina zła. Po drugiej stronie góry znajdowała się inna dolina, w której czeka J2, ale stąd nie było widać nic. Tylko góry w szarej, wiecznej nocy.

Marco drgnął, kiedy z rąk Ducha Ognia buchnęły czerwone płomienie. Ogień powoli wypalał dziurę w wodociągu.

Wszystkie cztery duchy pospiesznie się oddaliły.

– Staraj się być tak daleko od złej wody, jak tylko potrafisz – ostrzegała Ziemia na odchodnym. – Zbliż się do otworu dopiero wtedy, kiedy będziesz trzymał w ręce przygotowaną butelkę z wodą. I jak najszybciej potem zatkaj otwór. Musisz mieć materiał w drugiej ręce!

– Tak jest – obiecał Marco.

Duchy zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu.

Został sam. Strasznie, boleśnie sam.

Faron próbował jakoś przyjąć to wszystko do wiadomości. Marco został gdzieś w tych mrocznych górach. W pojeździe znajduje się niedźwiedź i właśnie nawiązuje znajomość z Frekim. A na dodatek do tego wszystkiego przyszedł do nich sam bóg śmierci i bóg kamieni, Shama. Obiecano mu, że będzie mógł pojechać do Królestwa Światła.

Cóż można zrobić?

Niewiele. Po prostu udawać, że wszystko w porządku. Faron nie chciał być gorszy od innych, którzy wszystko przyjmowali z niezmiennym spokojem. Shama zresztą także zdawał się być usposobiony przyjaźnie…

Oko Nocy zasnął na własnym łóżku, które pozwolono mu zachować. Później przyjdzie czas na podziękowania i na opowieści o wyprawie. Teraz wszyscy byli zajęci lokowaniem pojemników z wodą w bezpiecznym miejscu i urządzaniem pojazdu tak, żeby dla wszystkich znalazło się miejsce leżące. Nie było to łatwe, skoro dwunastu wycieńczonych jeńców zajmowało znaczną część J2.

Siska była bardzo ożywiona. Dolg pomagał jej napoić Tsi-Tsunggę jasną wodą.

– Sisko, uspokój się, bo rozlejesz – upominał, ale sam też się bardzo denerwował. Podtrzymywał chorego w pozycji siedzącej tak, by można mu było przyłożyć naczynie do warg.

– Pij, Tsi, to cię uzdrowi.

Taką miał nadzieję. Wszystko inne zawiodło, to ich ostatnia szansa.

Nieszczęsny elf ziemi uśmiechał się dzielnie i z wysiłkiem próbował pić. Siska czekała zniecierpliwiona i Dolg znowu musiał ją upominać. W końcu Tsi zdołał wypić parę łyków.

– Odsuń naczynie! Szybko! – zawołał Dolg.

Siska odstawiła je na stolik. Przerażona patrzyła, jak twarz Tsi wykrzywia straszny ból. Kulił się na łóżku i jęczał.

– Co myśmy zrobili, Dolg? – zapytała, wytrzeszczając oczy.

– Woda tak właśnie działa – wyjaśnił. – Nie czytałaś kronik Ludzi Lodu, to nie wiesz. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz!

Sam jednak patrzył zaniepokojony na Tsi. Elf był przecież taki słaby po tym, jak przeklęte róże uszkodziły mu płuca.

Podtrzymywali go, nie wiedzieli, jak mu pomóc, okropne skurcze wstrząsały drobnym ciałem. Siska strasznie się bała, z całych sił walczyła z dławiącym ją płaczem.

Z wolna jednak spazmy zaczęły ustępować.

Tsi-Tsungga oddychał gwałtownie, jak po długim biegu.

Czekali niepewni, co będzie dalej.

Nagle Tsi popatrzył na nich. Promienny uśmiech pojawił się na jego elfowej twarzy.

– Księżniczko! Siska… I ty, Dolgu, ukochany przyjacielu! Czy mógłbym dostać coś do jedzenia?

Dolg śmiał się, a Siska wybuchnęła gwałtownym płaczem.

Mimo iż znajdował się tuż obok dymiącego krateru, Marco dotkliwie marzł.

Samotność była nie do zniesienia, dławiła go. Nie miał jednak czasu zastanawiać się nad stanem swoich uczuć, tutaj należało działać, i to bardzo szybko.

W jednej ręce trzymał otwartą butelkę, w drugiej ów tajemniczy cement. To znaczy nie cement, tylko coś naturalnego, dostał to przecież od samej Ziemi. Przyszło mu do głowy, że to może być ta sama substancja, z której jaskółki i inne ptaki budują gniazda, ale się mylił.

Marco nabrał powietrza w płuca i wylał znaczną część zawartości butelki do otworu w rurze, uważając bardzo, żeby popłynęła we właściwym kierunku.

Zostało mu jeszcze trochę wody, zamierzał ją wylać, gdyby pierwsza próba się nie powiodła.

Później jednak nie wypełnił co do joty poleceń duchów. Zamiast użyć materiału lepiącego, wypatrzył na ziemi okrągły kamień i wepchnął go do rury, odcinając tym sposobem drogę wodzie ze źródła zła. Było to prowizoryczne zamknięcie, miał zamiar później uszczelnić je tym materiałem, który dała mu Ziemia. Ale najpierw chciał zobaczyć działanie pierwszej porcji wody.

Wszystko dokonało się w dziesiątej części sekundy. Marco spojrzał w dół na dolinę.

Woda podziałała momentalnie.

W rurach rozległo się gwałtowne bulgotanie, Marco widział, że rury się trzęsą w miarę, jak jasna woda spływa w dół. Wstrząsy były coraz gwałtowniejsze, tak protestowała czarna woda.

W końcu ziemia pod nim też zaczęła się trząść. Och, nie, co ja zrobiłem, myślał. Powinienem natychmiast stąd uciekać!

Najpierw jednak trzeba uszczelnić zamknięcie, żeby już ani odrobina wody nie wypłynęła. Zauważył, że wewnątrz rury woda raczej cieknie, niż płynie. Właśnie tak cieknie woda z małego górskiego źródełka. Nietrudno będzie ją powstrzymać.

Ponownie wyjął materiał uszczelniający, a ziemia drgała coraz silniej, widział, że wszystko aż do doliny się trzęsie i ogarnął go lęk. Chyba jednak lepiej się pospieszyć.

Ktoś z łoskotem dobijał się do drzwi Juggernauta.

Zgromadzeni w jego wnętrzu popatrzyli po sobie. Shira podbiegła do okna i wyjrzała na zewnątrz.

– Duchy, to są duchy – powiedziała, spoglądając na Farona z poczuciem winy.

On zdążył się już dowiedzieć o danej duchom obietnicy. Tylko na chwilkę przymknął oczy, potem rzekł ze spokojem:

– Rzecz jasna, witamy duchy z radością Wpuść je!

Wszyscy milczeli, kiedy cztery żywioły wchodziły na pokład J2. Rozumieli, że to bardzo uroczysta chwila.

Faron witał przybyłych.

Duch Wody, mężczyzna o mieniących się, zielononiebieskich oczach, pochylił lekko głowę i rzekł:

– Dziękujemy za waszą otwartość, szukamy schronienia u was na dzisiejszą noc, kiedy mają się dziać bardzo ważne rzeczy.

Dzisiejsza noc? zastanawiała się Indra. Czy teraz jest noc? Skąd oni wiedzą takie rzeczy w tej przeklętej ciemnej otchłani?