Выбрать главу

– Witamy, witamy! Okazaliście wielką pomoc naszemu młodemu bohaterowi, Oku Nocy – mówił Faron. – Tyle tylko możemy zrobić w zamian. Znajdźcie sobie jakieś miejsce, mamy tu, niestety, wielką ciasnotę, ale młodzi już czekają, żeby wam pomóc.

Przygotowano dla nowych gości dużą ławę.

– Proszę mi wybaczyć pytanie – rzekł przyjaciel zwierząt, Dolg. – Jak się w Górach Czarnych mają niewinne zwierzęta?

Ziemia odwróciła się do niego tak, że niemal było widać jej twarz pod brunatnym kapturem.

– Dlatego właśnie przybywamy tak późno. Wyprowadzaliśmy zwierzęta z niebezpiecznych regionów, lokowaliśmy je nad granicą.

– Dziękuję – uśmiechnął się Dolg, a Indra i wielu innych przyłączało się do niego.

– Ziemia zaczyna drgać – stwierdził Cień. – A niebo staje się coraz ciemniejsze.

– Tak jest – potwierdził Ogień. – Powiedzcie mi tylko, czy to wasze mieszkanie będzie stać pewnie??

Tich wyjaśnił:

– Zabezpieczyliśmy pojazd stalowymi, zaostrzonymi palami, wbitymi tak głęboko jak to tylko możliwe.

– Znakomicie!

– Ale co z Markiem? – zawodził Tsi ze łzami w oczach. Teraz siedział już razem z innymi przy stole.

– Uspokój się, on wróci – zapewniał Faron. – Pamiętaj, że Marco jest nieśmiertelny.

Wszyscy spuszczali wzrok. Na myśl o tym, że Marco jest sam w górach, czuli się strasznie bezradni.

23

Ukryci w Górze Zła słyszeli łoskot i zastanawiali się, skąd on pochodzi

– Na pewno z zewnętrznego świata – rzekł Nardagus lekceważąco. – Pamiętacie, że bardzo, bardzo dawno temu oni tam eksperymentowali z jakimiś wybuchami i pewnie teraz słyszymy echa.

– Myślałem, że już skończyli z tymi beznadziejnymi głupstwami – warknął jeden z wysoko postawionych panów. – Ale widocznie się myliłem. O, teraz robi się też ciemniej.

Przybiegła czarownica, rozumiejąca mowę ptaków.

– Ptaki raportują, że cały mur tajnego terytorium na świętej górze zniknął. Nie ten wewnętrzny wokół źródeł, tylko zewnętrzny.

– Niemożliwe! – wrzasnął najwyższy.

– To, oczywiście, wina świata zewnętrznego – syknął inny. – Widocznie tym razem przeprowadzili jakiś szczególnie silny wybuch. Czy nawet tutaj nie możemy mieć spokoju?

Najwyższy oznajmił:

– Ktoś musi pójść do Tego we Własnej Osobie. Wszystko to nie najlepiej wygląda, może się okazać niebezpieczne. Dla nas!

Nikt nie chciał się podjąć takiego zadania. Posłano więc niewolnika, miał iść specjalnym tunelem, ale tam dzieło zniszczenia dokonywało się w szalonym tempie.

Złożony w ofierze niewolnik wyruszył za późno.

Najpiękniejsze, czyli To We własnej Osobie, unosiło się z gumowym wężem w ustach i rozkoszowało się tym, że woda zła napełniała je cudownymi właściwościami i cechami. Władza. Samozadowolenie – nikt nie jest równie piękny jak ono z tą jakąś galaretowatą konsystencją i wybujałymi kształtami, bez wyraźnej twarzy. Kolejna cecha to łapczywość, a poza tym wiele innych, naprawdę cudownych.

Teraz wygulgotało kilka słów, coś w rodzaju:

– A co to za hałasy? Dlaczego w fontannie tak chlupie? Dlaczego moja kanapa się trzęsie?

Służący słyszeli irytację w głosie chlebodawcy, więc dygocząc i starając się utrzymać na nogach mimo wstrząsów, tłumaczyli:

– To trzęsienie ziemi, o niespotykana piękności! To na pewno pochodzi z zewnętrznego świata.

– Przeszkadza mi – rzekło To we Własnej Osobie, nie wypuszczając przy tym węża z ust. A nawet przeciwnie, pociągnęło szczególnie obfity haust, by uzyskać jeszcze więcej rozkosznej siły z tej cudownej wody.

Gwałtowny wstrząs spowodował chaos w całym pałacu. Posągi spadały na podłogę, ludzie przewracali się z krzykiem.

Wąż w ustach Tego we Własnej Osobie również drżał i musiało go trzymać zębami. Znowu pociągnęło solidny łyk.

Potworny ryk. Jakaś inna woda wpłynęła do wijącego się, bezkształtnego ciała. Wypluło wąż, ale za późno. Całe trzęsące się cielsko wypełniła już mieszanina jasnej i ciemnej wody, a w takich wypadkach dobro zawsze zwycięża, w przeciwieństwie do tego, co dzieje się na powierzchni Ziemi, w świecie ludzi.

Galaretowate ciało jeszcze się powiększyło, zleciało z kanapy ze strasznym rykiem, służący, którzy również byli podobni do węży i mienili się niebiesko i zielono jak ich władca, absolutnie nie mieli czasu na słuchanie wezwań: „Pomóżcie mi, pomóżcie do jasnej cholery, bo jak nie, to napluję na was jadem i wszyscy się skurczycie jak karzełki!”

Nikt jednak nie spieszył na ratunek. Niektórzy w rozpaczliwej próbie ratowania własnej skóry wybiegali do sąsiedniego pomieszczenia o ścianach ze szkła, gdzie nieustannie kłębiły się opary ze złego źródła. Nie powinni byli tego robić. Ci, którzy napili się wody zła, byli straceni dla świata, pozostali zachłystywali się mieszaniną oparów dobrych i złych, padali na ziemię i wili się w bolesnej, śmiertelnej walce.

Byli tacy, którzy po prostu zaczęli uciekać, jeszcze inni zostali w sali tronowej, trzymając się desperacko mebli.

To we Własnej Osobie krążyło pod sufitem niczym bezkształtna bryła, nieustannie się powiększający balon pozbawiony wszelkiego wdzięku. Krzyki były coraz bardziej bełkotliwe, ruchy coraz bardziej ograniczone. W końcu ciało stało się takie ogromne i nadmuchane, że To mogło poruszać tylko palcami.

I nagle… Najpiękniejsze ze wszystkich eksplodowało z wielkim hukiem, sinozielona galareta rozleciała się po całym pomieszczeniu, jej strzępy spadały na podłogę, za każdym razem rozlegało się obrzydliwe plaśnięcie.

Pałac trząsł się w posadach. W sali z ciemną wodą opary unosiły się jak burzowa chmura. Fontanna oderwała się od podstawy, uderzyła o sufit i runęła na ziemię, niewolnik, który właśnie tutaj biegł, został porwany przez potężny nurt i natychmiast uśmiercony. W głębi pałacu wszyscy mieszkańcy zostali zalani zabójczą mieszaniną jasnej i ciemnej wody i rozpadali się na kawałki. Ziemia wciąż drżała, cała dolina przemieniła się w piekło, budynki się waliły, mieszkańcy uciekali z krzykiem, ale nie mieli gdzie się schronić. W końcu wszystko eksplodowało i uniosło się w górę niczym słup mrocznego zła.

Łoskot panował nieopisany.

Nardagus, który zawsze musiał ponosić odpowiedzialność za wspólnie przez panujących popełniane fałszywe kroki, biegł jak szalony, żeby się schować w najdalszym i najbardziej tajemnym pokoju. Tam jednak było już tłoczno. Niezliczeni mieszkańcy pałacu wpadli na ten sam pomysł i w chwili, kiedy Nardagus dotarł na miejsce, zobaczył, że sufit się wali, grzebiąc zebranych pod gruzami.

Zawrócił więc, biegł, zataczając się, przez długie korytarze, aż znalazł się na zewnątrz, skąd miał widok na złą dolinę. Widział, jak pałac i inne budowle wylatują w powietrze przemienione w czarny słup pyłu i gruzu, znowu zawrócił i pobiegł do najwspanialszej sali, gdzie władcy leżeli na podłodze i skomleli ze strachu niczym szczenięta, a żaden nie został oszczędzony. Widział płomiennego mężczyznę, tego, który zwykle oświetlał pokoje, jak się teraz spala, widział spragnioną życia kobietę leżącą na podłodze, całe ubranie z niej opadło, odsłaniając zniszczone ciało, widział, że porwała ją nie wiadomo skąd pochodząca woda, czarna jak jej własna dusza, i cisnęła ją w górę, skąd spadły na ziemię tylko strzępy.

Dachu już nie było, obecni jeden po drugim byli wyrzucani w górę przez niemiłosierną kaskadę mętnej, szaroczarnej wody.

Nardagus uczepił się mocno jakiegoś mebla. Ja przecież tylko wypełniałem rozkazy, powtarzał sobie raz po raz. To nie ja robiłem…