Te pełne ciepła słowa sprawiły Indianinowi radość.
– Poza tym – podjęła Shira, przechylając się nad najostrzejszą krawędzią, żeby zobaczyć, co się kryje w dole. – Poza tym przez cały czas, kiedy szłam do źródeł, oni na mnie czekali. Nie dałabym sobie rady bez nich i bez pewności, że są tam z mojego powodu. Bądź więc spokojny. I Marco, i Mar, i ja także będziemy tutaj i będziemy na ciebie czekać.
– Dziękuję – szepnął indiański chłopiec z ulgą. Choć to chyba przesada nazywać go chłopcem, Oko Nocy od dawna był dorosłym mężczyzną, może niezbyt urodziwym, miał na to trochę zbyt grube rysy, ale przystojny był i męski jak diabli.
W końcu wszyscy znaleźli się po drugiej stronie szczytów i patrzyli na nowy krajobraz.
Och, nie! Jeśli którekolwiek z nich sądziło, że zobaczą coś nowego, to popełniało błąd. Wciąż te same poszarpane, ostre szczyty ginęły w wiecznym mroku Gór Czarnych. Cisza i przerażająca pustka ponad wymarłymi górami napełniały ich serca lękiem.
Ale, oczywiście, widzieli urwisko, zamykające dolinę. Ruszyli w prawo, żeby zbliżyć się do skały, ukrytej za szeregiem ostrych szczytów.
Nie było to łatwe. Zatrzymywali się często, nasłuchiwali, zastanawiali się, czy już wkrótce dotrą do celu.
Mar przecież już raz wcześniej znalazł się na krawędzi urwiska. Stamtąd jednak nie można było nigdzie dotrzeć, zarówno w górę, jak i w dół wiodły tylko nagie, śliskie skały.
– Jeśli będziemy się posuwać odpowiednio blisko i wzdłuż krawędzi, ale nie całkiem przy skale, powinniśmy się w pewnym momencie natknąć na tę rurę – powiedział Marco.
– Pod warunkiem, że nie biegnie ona pod ziemią – mruknęła Shira. – Oni tu wykazują szczególne zamiłowanie do wąskich przejść i obrzydliwych podziemnych korytarzy.
– Tak jest – potwierdził Marco. – Zdążyliśmy się o tym przekonać. Może jednak uda nam się usłyszeć szum cieknącej wody…
Na razie nie słyszeli niczego, niczego też nie było widać oprócz ponurych, wysokich szczytów wokół.
– Nic na to nie poradzę – powiedziała Shira z nieoczekiwanym uporem. – Nic nie poradzę, że ta okolica wydaje mi się strasznie, powiedziałabym, boleśnie piękna.
Marco spojrzał na nią zdumiony.
– Owszem, tutaj jest pięknie, dokładnie tak jak mówisz. Człowiek czuje, że majestatyczna uroda gór chwyta go za serce. Chciałoby się zapalić słońce, dać światło tym udręczonym szczytom i zwrócić im ich wielkość!
Mar i Oko Nocy świetnie rozumieli, o co mu chodzi. Nikt jednak nie spodziewał się odpowiedzi, jakiej nieoczekiwanie udzieliły góry. Ziemia zadrżała lekko, pod stopami wędrowców rozległo się coś jakby westchnienie.
Popatrzyli po sobie zdumieni i wszyscy pomyśleli to samo: może zyskaliśmy sojusznika w tej naszej niebezpiecznej wędrówce? Czyżby mógł nim być ten łańcuch górski?
A może to tylko ostrzeżenie ze strony złych mocy?
Powoli i z wysiłkiem przedzierali się dalej przez niemal niedostępny teren. W końcu znaleźli się na nieco równiejszym gruncie, tu i tam dostrzegali doliny pośród wrogich gór.
Żadnych rur nigdzie nie było widać, przynajmniej na razie. Teraz jednak wszyscy byli pewni, że wkrótce na nie natrafią.
Oko Nocy nagle przystanął.
Pochylił się nad ziemią i powiedział:
– Co to może, u licha, być?
Pozostała trójka pochyliła się także.
– Ślad? – z niedowierzaniem powiedziała Shira. – Tylko czyj?
– Moim zdaniem to najbardziej przypomina ślad smoka, którego spotkaliśmy w sali wiatrów we wnętrzu góry – oznajmił Mar.
– Owszem, ale tamten smok był sympatyczny i przyjaźnie usposobiony – wtrącił Marco. – I nie miał takich okropnych, ostrych pazurów.
Przyglądali się uważnie ogromnemu tropowi. Mogła go też zostawić noga drapieżnego ptaka, musiałby to jednak być ptak nieprawdopodobnych rozmiarów.
– Chyba nie chciałbym spotkać tego tam… – jęknął Mar z obrzydzeniem.
– W takim razie powinieneś już bardzo szybko uciekać – uciął Marco sucho. – Bo oto one tu są.
Wszyscy spojrzeli w tę samą stronę, co on. Na wysokiej skale siedziały dwie skulone, budzące grozę postaci, ani ptaki, ani czworonożne zwierzęta, ani ludzie, choć miały po trochu ze wszystkich. Najbardziej przypominały dwunożne olbrzymy z długimi paszczami, o rękach i nogach zakończonych szponami. Wrogo spoglądały w dół na czwórkę wędrowców i sprawiały wrażenie, że zaraz zaatakują.
Nikt nie miał wątpliwości, że wystarczy im jeden skok dla osiągnięcia celu.
3
– Do diabła! – syknęła Indra, burząc tym samym spokojny, choć smutny nastrój na pokładzie Juggernauta.
– Co się znowu stało? – zapytał Dolg łagodnie.
– No bo nic nie można zrobić! Przynajmniej nic rozsądnego, tylko tak siedzieć i gapić się w tę metalową skrzynkę!
– Uważaj, żeby cię Tich nie usłyszał, zranisz go do żywego. A poza tym coś jednak robimy. Stanowimy moralne wsparcie dla Oka Nocy i jego grupy!
– Tylko że oni nic o tym nie wiedzą – mruknęła Indra niechętnie.
– Zapewniam cię, że jeśli nawet nie wiedzą, to odczuwają naszą obecność. Armas przesłał im przecież wiadomość. Myśl o tym, że jesteśmy tutaj i czekamy, z pewnością dodaje im sił.
– Chyba masz rację – bąknęła Indra trochę bardziej zgodna. – Ale ja bym chciała coś przedsięwziąć, działać. Na przykład złapać jakąś procę i powystrzelać te czerwonookie potworki.
Dolg roześmiał się na to dobrotliwie i poszedł sobie. Natomiast do Indry podeszła Siska. Blada, wzburzona Siska o niespokojnym spojrzeniu.
– Indra, muszę z tobą porozmawiać!
– Bardzo proszę – zgodziła się Indra, uradowana, że coś się w końcu dzieje. – Tutaj?
– Nie. Przejdźmy do izby chorych.
Siska starannie i długo zamykała drzwi.
– Co się stało, że zrobiłaś się taka tajemnicza?
– No właśnie, usiądź, Indro. Jesteśmy w drodze już od wielu dni, prawda…
– Uff, przestałam liczyć gdzieś w Dolinie Róż.
– Ja także. Ale jest faktem, że liczymy naszą podróż już nie na dni, lecz na tygodnie.
– Od dawna.
– Tak, no i właśnie… Nie wiem, jak mam to powiedzieć…
– Po prostu powiedz.
– Masz rację. Indro, ja myślę… Nie pojawiło się to, co powinno było. A rano ostatnio nie czuję się najlepiej…
Mało brakowało, a Indra wykrzyknęłaby: „Niech to diabli!”, na szczęście zdążyła się opanować i uśmiechnęła się do Siski szeroko.
– Zapowiada się maleństwo! Oczywiście! Ale to przecież wspaniale!
– Byłoby wspaniale – jęknęła Siska z rozpromienionym mimo wszystko wzrokiem. – Byłoby wspaniale, gdybyśmy znajdowali się w Królestwie Światła! Albo gdybyśmy przynajmniej wiedzieli, że wrócimy niedługo do domu! Gdyby Tsi był zdrowy, gdybym w ogóle mogła mieć nadzieję, że on przeżyje! Och, Indra, tak się boję!
I masz powody, pomyślała Indra, głośno jednak pocieszała:
– Bądź spokojna, kochanie. Wszystko się ułoży i wrócimy do domu w porę.
– Tak myślisz? – bąknęła Siska bezradnie. – A czy ty wiesz, ile czasu trzeba, żeby przyszło na świat dziecko leśnego elfa, czy, ściślej biorąc, istoty ziemi?
– Nie wiem. Ale pamiętaj, że Tsi jest półkrwi Lemuryjczykiem! A ciąża u kobiet Lemuryjczyków trwa dokładnie tak długo jak ciąża kobiet. Może parę tygodni dłużej. Ram tak powiedział.
Siska popatrzyła na nią bez słowa. Uśmiechnęła się tylko zagadkowo. Indra odpowiedziała chichotem.
– Rozmawiałaś już z Tsi? – zapytała po chwili poważnie.