– Pamiętajcie, że teraz znajdujemy się na drodze do złego źródła – ostrzegła Shira. – Trzeba bardzo uważnie sprawdzać każdą odnogę „naszej” rury.
– Masz rację – przytakiwał Marco. – Kryć się! – wrzasnął nagle. – Ptaki!
Przeklęci latający szpiedzy zła!
Wszyscy czworo rzucili się na ziemię. Mieli na sobie ciemne ubrania, chcieli być niewidoczni, ale po sposobie poruszania się ptaków stwierdzili, że mimo wszystko zostali odkryci. Czarne potwory zatoczyły parę kręgów i odleciały ku Górze Zła.
– Niech to diabli! – syknął Mar. – Szkoda, teraz mamy ograniczoną swobodę.
– Niestety, chyba powinniśmy się pospieszyć – przytaknął Marco. – Trzeba ufać, że nie napotkamy nowych przeszkód, zanim Oko Nocy nie znajdzie się, bezpieczny, na drodze do źródeł.
– Bezpieczny? – Shira uśmiechnęła się z goryczą. – Tam dopiero zaczną się twoje prawdziwe poszukiwania, Oko Nocy, mój przyjacielu.
– Dzięki za słowa pociechy – westchnął smutno.
W wieży na szczycie Góry Zła odkrycie ptaków wywołało prawdziwe zamieszanie. Czworo z tych bezczelnych intruzów z Królestwa Światła widziano wysoko, na najbardziej niedostępnym terytorium, jakie w ogóle istnieje w Górach Czarnych, i na którym ukryte są święte źródła.
Bezczelność ponad wszelkie wyobrażenie! Ale to należy przerwać! I to zaraz! Nadszedł czas, by włączyć w sprawy Niezwyciężonego. Trzeba raz zrobić koniec z tą śmieszną, małą ekspedycją z Królestwa Światła.
Określenia „mała” i „śmieszna” były, rzecz jasna, grubo przesadzone. Chyba nigdy jeszcze władcy gór tak się nie trzęśli jak teraz!
Niezwyciężony powinien ich uratować. Można na nim polegać, co do tego nikt nie ma najmniejszych wątpliwości. Wracała im pewność siebie.
Ale wysoko postawieni władcy oraz ich poplecznik Nardagus mieli kłopoty ze znalezieniem kogoś, kto by chciał odwiedzić Niezwyciężonego. Bo określenie było najzupełniej prawdziwe: Niezwyciężony jest niezwyciężony naprawdę. Dotychczas nikt jeszcze ze spotkania z nim nie uszedł z życiem.
Ostatecznie postanowiono, że wyśle się dziesięciu niewolników. Nardagus uważał to wprawdzie za rozrzutność, ale tylko to pozwalało mieć nadzieję, że któryś z nich zdoła się wymknąć, że Niezwyciężony nie wyłapie wszystkich.
Co niewolnicy mieliby w tej sprawie do powiedzenia, nikogo nie obchodziło.
Uspokojeni władcy zasiedli, by obserwować rozwój wypadków. Wysłano też wiadomość do wielkiego pałacu, że To we Własnej Osobie może polegać na swoich wiernych sługach, którzy nad wszystkim czuwają.
Jedyne, co ich złościło, to to, że nic nie było widać na pokrywających ściany ekranach. Żadnego filmu, który mógłby im przedstawić, co się dzieje na wymarłych pustkowiach wokół źródeł. Nikt nigdy nie myślał, żeby jacyś śmiałkowie mogli się zapuścić aż tam, z wyjątkiem ptaków wypatrujących na niebie. Dlatego nie przedsięwzięto żadnych środków ostrożności.
No i teraz nie będą mogli zobaczyć, jak Niezwyciężony rozprawia się z czworgiem intruzów.
Krajobraz zmieniał się, przejścia między wysokimi skałami stawały się coraz węższe i ciaśniejsze, wciąż jeszcze posuwali się za rurą. Widzieli, że instalacja ciągnie się dalej pośród szczytów, przez głębokie rozpadliny i między zalegającymi wszędzie skalnymi blokami.
– Zbliżamy się – mruknęła Shira. – Pamiętaj tylko, żeby unikać ciemnego źródła!
Marco miał właśnie odpowiedzieć, kiedy przyszła wiadomość od Cienia ze wzniesień ponad pałacem. Cień donosił teraz, że Armas jest na pokładzie J2, całkowicie chroniony przed atakami wroga.
– Dziękuję – powiedział Marco. – To wiadomość lepsza niż wszystko inne. Teraz możemy działać swobodnie.
Złożył Cieniowi raport na temat, gdzie się znajdują, dowiedział się ponadto, że wielu członków ekspedycji wyruszyło do domu i że ataki na J2 ustały. Tamci odkryli widocznie, że Marco wraz z przyjaciółmi jest w drodze, znajduje się na niebezpiecznych ścieżkach. Marco przyznał mu rację, poinformował też, że mają nadzieję znaleźć bezpieczne dojście do źródeł, zanim złe siły zdołają przerwać ich wędrówkę.
Dobrze było porozmawiać z Cieniem. Dobrze było się dowiedzieć, że przyjaciele są gdzieś w tej krainie i że cierpliwie czekają.
Przejścia między górami stawały się coraz ciaśniejsze. Shira i Mar zastanawiali się, jak daleko właściwie mogą jeszcze iść, kiedy pojawiła się nowa przeszkoda.
I to wcale niemała!
Wielkie zmiany dokonały się niemal równocześnie.
Na przykład: Najzupełniej nieoczekiwanie spadli w dół na niewielką łączkę schodzącą ku dolinie. To było coś tak ogromnie zaskakującego zobaczyć nagle trawę, mdłą naturalnie i słabowitą w tych ciemnościach, zobaczyć ziemię w głębokich rozpadlinach, że wszyscy mimo woli przystanęli.
– Popatrzcie! – zawołał Mar. – Ścieżka wiedzie dalej pod górę po tamtej stronie łąki.
– Tak jest – potwierdził Marco. – Najpierw ginie w jakimś wąskim przejściu, a potem, nieco wyżej, znowu się pojawia.
W górze wiła się niczym szara wstążka na ciemnym tle.
– Ale wcześniej nie widzieliśmy tam żadnej drogi – rzekła Shira podejrzliwie. – Może to jakaś pułapka?
– Nie wiem – odparł Oko Nocy. – Najwyraźniej jednak będziemy musieli przejść przez tamto wzniesienie.
– Na to wygląda – przyznał Marco. – Mam tylko nadzieję, że zdołamy dostrzec, którędy poprowadzono rury.
Nagle usłyszeli za sobą pospieszne kroki, więc instynktownie wszyscy padli na ziemię. Ledwo zdołali się schować za wielkimi kamieniami, kiedy na ścieżce ukazało się trzech potwornie zziajanych, paskudnie wyglądających wojowników.
– Co oni tu robią? – zapytała Shira cicho. – To przecież teren nienaruszalny, prawdopodobnie zakazany.
– Nie całkiem. Ktoś przecież musi doglądać urządzeń – szepnął Marco w odpowiedzi.
– Ale chyba nie oni. Oni mają z pewnością inne plany.
Wojownicy przebiegli obok, nawet dość blisko. Dały się słyszeć zdyszane komentarze:
– Powinniśmy byli wiedzieć, powinniśmy byli wiedzieć!
– Nie złapiemy tego, nie złapiemy tego!
– Nie dojdziemy do celu, nie wyminiemy.
– Zobaczymy! Zobaczymy!
– Niebezpieczne, niebezpieczne!
– Zostaliśmy oszczędzeni. Niezwyciężony złapał tylko siedmiu.
– Chyba nie wpadniemy ponownie w pułapkę???
– Przekonamy się.
– Tak jest.
Śmiali się głośno, podnieceni.
Czworo ukrytych spoglądało po sobie. Wszystko to bardzo ich dziwiło.
– Niezwyciężony? – zapytał Oko Nocy. – Tutaj?
– Nie brzmi to dobrze – westchnął Marco zmartwiony. – Patrzcie, zbliżają się do przejścia po drugiej stronie łąki. Teraz stanęli jak wryci. Dlaczego?
– Coś tam musi być – powiedziała Shira zaskoczona.
Ze zdumieniem przyglądali się, jak wojownicy o czerwonych oczach wycofują się z pasażu i z wahaniem wracają przez łąkę. Słychać było ich chrypliwe, teraz pełne wzburzenia głosy:
– Nie przejdą obok, oni też nie przejdą.
– Chyba nikt nie potrafi dokonać czegoś takiego – roześmiał się inny ordynarnie.
– Nie, nikt, ale w takim razie oni też nie dojdą do Niezwyciężonego.
– To byłaby szkoda! Ale gdzie oni właściwie są? Nie widzieliśmy ich.
– Gdzieś się ukryli, to oczywiste. To przecież jedyny szlak wiodący do źródła, którego szukają. Cholerni idioci, po co im to? Zresztą nieważne, Niezwyciężony już się nimi zajmie.
Głosy przycichły, kiedy słudzy zła minęli kryjówkę i oddalali się swoją drogą.