Выбрать главу

– Bardzo logiczne rozumowanie, Bob – pochwalił przyjaciela Jupiter. – Sądzę, że coś takiego mogło się zdarzyć. Zauważ jednak, że obejrzeliśmy ten list bardzo dokładnie i nie ma w nim żadnych ukrytych informacji. Domyślam się więc, iż Spike Neely nie przesłał w liście tej wiadomości. Nie zrobił tego, ponieważ wiedział, iż list może najpierw trafić w ręce policji.

– A jednak ktoś uważa, że w kufrze są jakieś wskazówki – zauważył Pete. – Dlatego właśnie szukają kufra. Jeśli nie chcemy mieć na głowie jakichś ciemnych zbirów, którzy pewnie nie zrezygnują z kufra tak łatwo, to lepiej pozbądźmy się go natychmiast.

– Jest coś w tym, co powiedział Pete – odezwał się Bob. – Nie możemy rozwiązać tej zagadki, bo nie mamy żadnych wskazówek. A jeśli chcemy uniknąć kłopotów, powinniśmy pozbyć się kufra. W końcu nie ma on przecież dla nas większego znaczenia.

– Chciał go od nas kupić Maksymilian Mistyczny – przypomniał Pete. – Lepiej włóżmy Sokratesa z powrotem do kufra i przekażmy całą tę mieszankę wybuchową panu Maksymilianowi. Pozbądźmy się tego. Trzymanie kufra tutaj jest zbyt niebezpieczne. Co ty na to, Jupe?

– Mmm – mruknął Jupiter, przygryzając wargę. – Zeldzie zdawało się, że możemy jakoś pomóc, ale rzeczywiście nie wygląda mi na to. Jak już zauważyliście, nie mamy żadnego tropu. Jakieś dwa zbiry ścigały nas dziś rano od domu Zeldy i też mi się to bardzo nie podobało. No, dobrze, zadzwonimy do pana Maksymiliana, skoro tak bardzo zależy mu na tym kufrze. Spakujemy wszystko tak, jak było. Sokratesa też. Ale musimy go uprzedzić o tych innych ludziach szukających kufra. I nie wezmę od niego stu dolarów. Zapłaci dolara, tyle ile ja dałem za niego.

– Miło by było dostać sto dolarów – westchnął Pete.

– To nie byłoby w porządku. Przecież posiadanie kufra grozi niebezpieczeństwem – odrzekł Jupiter. – Zaraz do niego zadzwonię. Najpierw jednak sfotografuję ten list na wypadek, gdybym wpadł na jakiś nowy pomysł.

Jupiter zrobił kilka zdjęć listu i koperty. Następnie zatelefonował do Maksymiliana Mistycznego, który powiedział, że natychmiast przyjeżdża. Potem wszyscy wrócili do kufra. Włożyli list na dawne miejsce i starannie wszystko poukładali. Wreszcie Jupiter poszedł do domu po Sokratesa.

Kiedy wszedł do pokoju, zastał w nim ciotkę Matyldę, która z przerażeniem wpatrywała się w czaszkę leżącą na jego biurku.

– Jupiterze Jones! – powiedziała. – Ta… ta rzecz…

Ciotka bez słowa wskazała na czaszkę.

– Tak, ciociu?

– Ta straszna rzecz! – wybuchnęła ciotka. – Czy wiesz, co ona zrobiła? Powiedziała do mnie “buuu!”

– Sokrates powiedział do ciebie “buuu”?

– Jak mnie tu widzisz! Weszłam, żeby uprzątnąć twój pokój, i powiedziałam do niej “Ty brzydactwo! Nie wiem, skąd cię Jupiter wytrzasnął, ale jedno mogę ci zaręczyć: nie zostaniesz w moim domu! Koniec i kropka. Nie zgodzę się na to!” I wtedy… wtedy… – głos ciotki zadrżał ponownie – to coś powiedziało “buuu!” Tak po prostu: “buuu!” Słyszałam to tak wyraźnie, jak ciebie słyszę.

– Podobno jest to gadająca czaszka – oświadczył Jupiter, skrywając uśmiech. – Należała kiedyś do magika. Jeśli powiedziała “buuu!”, to pewnie chciała ci zrobić kawał.

– Kawał? Ty to nazywasz kawałem? Kiedy wstrętna stara czaszka wykrzywia się i mówi “buuu”? Wszystko mi jedno, czy to gadająca czaszka, czy koń, który mówi. Ma zniknąć z mojego domu. I to natychmiast! To ostateczna decyzja!

– Oczywiście, ciociu – zgodził się Jupiter. – Pozbędę się jej. I tak miałem to zrobić.

– I lepiej niech tak się stanie.

Jupiter zamyślony zaniósł czaszkę do kolegów. Opowiedział Pete'owi i Bobowi o historii z ciotką.

– To bardzo dziwne – zakończył. – Muszę przyznać, że zupełnie nie wiem, co o tym sądzić. Dlaczego Sokrates miałby powiedzieć “buuu!” do ciotki Matyldy?

– Może ma poczucie humoru – odparł Pete. – No, pakujmy go.

– W świetle tego wydarzenia – stwierdził Jupiter – może lepiej zrobimy, zatrzymując na trochę Sokratesa i kufer. Być może jeszcze coś powie.

– O, nie! – wykrzyknął Pete, chwytając Sokratesa. Owinął go w materiał i zapakował do kufra. – Ciotka kazała ci się go pozbyć i wszyscy uchwaliliśmy to samo. Obiecaliśmy go też Maksymilianowi i musimy dotrzymać słowa. Nie mam nastroju na wsłuchiwanie się, czy nie przemówi jakaś czaszka. Nie chcę rozwiązywać tej zagadki.

Zamknął wieko i przekręcił kluczyk. Właśnie kiedy Jupiter szukał w myślach jakiegoś argumentu, rozległo się wołanie Hansa:

– Jupe! Hej, Jupe! Ktoś do ciebie.

– Założę się, że to Maksymilian – powiedział Bob, kiedy wszyscy ruszyli w stronę bramy wejściowej.

Rzeczywiście czekał na nich wysoki, chudy mag. Nie zwracał żadnej uwagi na innych klientów i na stosy złomu.

– No i cóż, chłopcze – krzyknął na widok Jupitera – a jednak kufer Guliwera odnalazł się!

– Tak, proszę pana – odparł Jupiter. – I jeśli tak panu na nim zależy, to może pan go mieć.

– Oczywiście, że mi zależy! Czyż nie mówiłem tego wcześniej? Oto pieniądze, sto dolarów.

– Nie wezmę od pana stu dolarów. Zapłaciłem za niego dolara i pan też dostanie go za dolara.

– Ho, ho! A cóż ty jesteś taki hojny, chłopcze, jeśli mogę zapytać? Czyżbyś zabrał z kufra coś cennego?

– Nie, proszę pana. Kufer jest w takim stanie, w jakim go dostałem. Jednak wiąże się z nim jakaś tajemnica i ktoś bardzo chce go zdobyć. Posiadanie go może być niebezpieczne. Nie jestem pewien, czy nie powinniśmy pójść z tym na policję.

– Nonsens, chłopcze! Nie grozi mi żadne niebezpieczeństwo. Na pewno sobie poradzę. Zgłosiłem się do was pierwszy i teraz żądam sprzedania mi kufra. Masz tu tego dolara.

Wyciągnął swoją długą rękę, strzelił palcami i wyjął dolara zza ucha Jupitera.

– Teraz kufer należy do mnie. Moje modlitwy odniosły efekt.

– Bob, czy możecie z Pete'em przynieść kufer? – zapytał Jupiter.

– Pewnie, że możemy! – powiedział Pete.

Przed upływem minuty przynieśli kufer. Mag kazał chłopcom położyć go na tylnym siedzeniu swojego błękitnego sedana, którego zaparkował przy bramie wjazdowej. Wszyscy byli tak zaprzątnięci tym, co robili, że nie zauważyli dwóch mężczyzn przyglądających się ukradkiem ich poczynaniom. Maksymilian siadł za kierownicą.

– Przyślę wam bilety na moje następne przedstawienie – powiedział. – A więc, do zobaczenia.

Kiedy samochód zniknął im z oczu, Pete westchnął z ulgą:

– No i po sprawie Sokratesa, Mogę się założyć, że Maksymilian będzie próbował odkryć, jak zmusić Sokratesa do mówienia, i wykorzysta go w swoich przedstawieniach. I życzę mu jak najlepiej. Cieszę się, że po raz ostatni widzieliśmy czaszkę i ten kufer.

Nie byłby taki zadowolony, gdyby wiedział, jak bardzo się mylił.

Rozdział 8. Urwany trop

Tego dnia nie wydarzyło się już nic szczególnego. Bob wyszedł wcześniej, żeby porozmawiać z ojcem. Pan Andrews pracował dla wielkiej gazety z Los Angeles. Wieczorami często nie było go w domu. Tym razem jednak nigdzie się nie wybierał.

– Wiesz, Bob – odezwał się ojciec podczas kolacji – widziałem twoje zdjęcie w jakimś hollywoodzkim piśmie. Podawali, że twój przyjaciel Jupiter kupił na aukcji stary kufer. Czy znaleźliście w nim coś ciekawego?

– Znaleźliśmy czaszkę, która podobno umie mówić – odparł Bob.

– Nazywa się Sokrates.

– Gadająca czaszka o imieniu Sokrates! – krzyknęła matka Boba.

– Dobry Boże, cóż za pomysł! Mam nadzieję, że nie rozmawiała z tobą?

– Nie, mamo, nie rozmawiała ze mną – powiedział Bob. Przez chwilę chciał dodać, że czaszka przemówiła do Jupitera, ale powstrzymał się. Zwłaszcza że ojciec rzekł z uśmiechem:

– To zapewne jedna z magicznych sztuczek właściciela czaszki. Jak on się nazywał? Aleksander?

– Guliwer – poprawił go Bob. – Guliwer Wielki.

– Był pewnie dobrym brzuchomówcą – powiedział pan Andrews. – A co Jupiter zrobił z czaszką? Mam nadzieję, że jej nie zatrzymał.

– Nie, sprzedał ją – powiedział Bob – innemu magikowi, który twierdzi, że znał Guliwera. Nazywa się Maksymilian Mistyczny.

– Maksymilian Mistyczny? – ojciec Boba zmarszczył brwi. – Tuż przed moim wyjściem mieliśmy jeszcze krótki przegląd depesz. Człowiek o tym nazwisku został dziś po południu ranny w wypadku samochodowym.

Maksymilian ranny w wypadku? Bob zastanawiał się, czy to nie czaszka ściągnęła na niego nieszczęście. Ojciec przerwał mu te rozmyślania.

– Co byś powiedział, gdybyśmy sobie pożeglowali w przyszłą niedzielę? – zapytał. – Mój przyjaciel zaprosił nas na swoją żaglówkę. Możemy sobie pływać cały dzień dookoła Cataliny.

– To wspaniale! – krzyknął Bob z entuzjazmem, zapominając całkiem o wypadku Maksymiliana. Nie pamiętał o nim także, kiedy następnego ranka spotkał się z Pete'em i Jupiterem w składzie złomu.

Wszyscy trzej zabrali się do rozkładania na części zepsutej pralki kupionej ostatnio przez Tytusa Jonesa. Składali je potem wraz z dobrymi częściami z innej zepsutej pralki i montowali nowy, dobry egzemplarz. Właśnie kończyli tę pracę, gdy na dziedziniec wjechał policyjny radiowóz z Rocky Beach. Zdumieni przyglądali się, jak wysiada z niego potężnie zbudowany szef policji – inspektor Reynolds i zmierza w ich stronę.

– Cześć, chłopcy – przywitał ich z poważną twarzą. – Chciałbym zadać wam kilka pytań.

– Pytań, proszę pana? – spytał Jupiter, mrugając oczami.

– Tak. Na temat kuferka, który sprzedaliście wczoraj człowiekowi, twierdzącemu, że nazywa się Maksymilian Mistyczny. W drodze do domu miał wypadek. Jego samochód został niemal całkiem zniszczony, a on sam ciężko ranny. Jest teraz w szpitalu. Początkowo wzięliśmy to za zwykły wypadek drogowy. Kierowca był nieprzytomny i niczego nie mogliśmy z niego wydobyć.

Dziś rano jednak, kiedy się obudził, powiedział nam, że dwaj mężczyźni w samochodzie zepchnęli go z drogi. Powiedział nam też o kufrze. Wygląda na to, że został on ukradziony przez owych dwóch mężczyzn, ponieważ nie znaleźliśmy go we wraku samochodu przyholowanym do warsztatu.

– To oznacza, że ci dwaj specjalnie spowodowali wypadek, żeby zdobyć kufer! – wykrzyknął Jupiter.

– Też doszliśmy do tego wniosku – zgodził się inspektor Reynolds. – Maksymilian nie mógł długo rozmawiać. Lekarz mu zabronił. Zdążył tylko powiedzieć, że kupił kufer od ciebie, Jupiterze, i lekarz kazał nam wyjść. Jestem tu więc, żeby się dowiedzieć, co takiego było w tym kufrze.

– No, cóż – zaczął Jupiter, a Pete i Bob przysłuchiwali się w napięciu – były tam stare ubrania, jakieś magiczne przyrządy. Przede wszystkim jednak była w nim stara czaszka, która podobno potrafiła kiedyś mówić.

– Gadająca czaszka! – wykrzyknął inspektor Reynolds. – Co za bzdury! Czaszki nie mówią!

– To prawda, proszę pana – zgodził się z nim Jupiter. – Lecz ta należała kiedyś do innego magika, Guliwera Wielkiego i… – Dalej nastąpiła opowieść o tym, jak chłopcy kupili na aukcji kuferek, jak dowiedzieli się o istnieniu Guliwera, który trafił do więzienia, a po wyjściu z niego zaginął.

Inspektor Reynolds słuchał, marszcząc brwi i przygryzając wargę.

– To zaiste bardzo dziwna historia – powiedział, kiedy Jupiter skończył. – A co do tej rozmowy z czaszką w twoim pokoju, to chyba cię trochę poniosła wyobraźnia. Pewnie ci się to przyśniło.

– Ja też tak pomyślałem, proszę pana. Ale kiedy poszedłem pod wskazany adres, znalazłem tam Cygankę o imieniu Zelda, która wiedziała wszystko o Guliwerze. Powiedziała też, że Guliwera nie ma już między żywymi.

Inspektor Reynolds otarł pot z czoła i ciężko westchnął.

– I opowiedziała ci historyjkę o ukrytych pieniądzach, które podobno zobaczyła w kryształowej kuli? – mruknął. – Bardzo to wszystko dziwne. Ale wracając do tego listu, znalezionego pod podszewką kufra, podobno sfotografowałeś go. Chciałbym obejrzeć te zdjęcia.

– Oczywiście, proszę pana – odparł Jupiter. – Zaraz je przyniosę. Szybko pobiegł na zaplecze składu i Tunelem Drugim prześliznął się do Kwatery Głównej. Wcześnie rano wywołał film i powiesił odbitki, żeby wyschły. Miał tylko jeden zestaw, ale w każdej chwili mógł ich dorobić więcej.

Włożył zdjęcia do koperty i zaniósł inspektorowi Reynoldsowi. Ten przejrzał je i pokręcił głową.

– Nic mi to nie mówi – mruknął. – Ale jeszcze popracuję nad nimi później. Chciałbym też porozmawiać z tą Cyganką Zeldą. Co byś powiedział, Jupiterze, na małą przejażdżkę? Zobaczymy, co nam powie ta kobieta. Mam przeczucie, że wie o wiele więcej niż mówi.

Bob i Pete mieli nadzieję, że inspektor także ich zaprosi, ale nie zrobił tego. Jupiter powiedział, żeby pracowali dalej bez niego, i wsiadł do samochodu wraz z inspektorem. Kierowca powiózł ich w stronę Los Angeles.

– To tylko nieoficjalna wizyta – zwrócił się inspektor do Jupitera, kiedy pędzili samochodem. – Pewnie i tak niczego się nie dowiemy. Cyganie niechętnie z nami rozmawiają. Mimo to spróbuję. Mógłbym poprosić o pomoc policję z Los Angeles, ale nie mam żadnych podstaw. Zelda nie przepowiadała ci przyszłości, więc nie złamała prawa.

Natomiast kiedy tylko wrócę do biura, zasięgnę języka na temat tego Spike'a Neely'ego, który napisał do Guliwera. Może się dowiemy, co się kryje za tą sprawą. A coś się kryje na pewno, skoro para opryszków spycha z drogi samochód, by ukraść z niego jedynie jakiś stary kuferek. Musieli obserwować skład złomu. Zobaczyli, jak wkładacie kuferek do samochodu Maksymiliana, i pojechali za nim.

Jupiter milczał, ponieważ żaden nowy pomysł na rozwiązanie tej zagadki nie przychodził mu do głowy. Musiał przyznać, że cała historia jest bardzo zagmatwana.

Samochód jechał z dużą prędkością i wkrótce znaleźli się przed zniszczonym domem, w którym Jupiter spotkał się z Zeldą. Inspektor Reynolds pierwszy wszedł na mały ganek i mocno nacisnął dzwonek.

Czekali. W środku panowała głucha cisza. Inspektor przybrał posępną minę. Wtem usłyszeli wołanie. Kobieta zamiatająca schody w sąsiednim domu krzyknęła:

– Jeśli szukacie Cyganów, to już ich tu nie ma.

– Nie ma?! – krzyknął inspektor. – A gdzie są?

– A kto tam trafi za Cyganami? – zachichotała kobieta. – Spakowali manatki i odjechali wcześnie rano jakimiś starymi gruchotami. Nikomu nie powiedzieli ani słowa. Po prostu się ulotnili.

– A to pech! – jęknął inspektor Reynolds. – I trop się urywa. Ptaszki wyfrunęły z klatki!