Zelda, to znaczy Guliwer odesłał mi kufer w nadziei, że odnajdę pieniądze. Właściwie wiedział, że będę do tego zmuszony, aby pozbyć się Mungera i jego bandy. Nakazał Cyganom nie spuszczać nas z oczu i w razie potrzeby przyjść nam z pomocą.
W tamten sobotni wieczór, kiedy oszukani przez Smootha Simpsona pomagaliśmy mu odnaleźć stary dom pani Miller, Cyganie obserwowali Mungera Trzy Palce. O istnieniu Smootha w ogóle nie wiedzieli. Pojechali za Mungerem i kiedy zobaczyli, co się stało w domku, wezwali posiłki. Zdążyli w samą porę, by nas uratować i pojmać Mungera i jego bandę. A potem… zresztą, zna już pan dalszą historię.
Pan Hitchcock przytaknął. Podrapał się w głowę, spojrzał w okno i powiedział:
– Jeszcze tylko jedna rzecz mnie intryguje. Czy Sokrates – gadająca czaszka – rzeczywiście do was przemówił? A jeśli tak, to w jaki sposób? Na czym polegał ten sekret? Czyżby siły nadprzyrodzone?
– Nie – odparł Jupiter. – Nie było w tym żadnych sił nadprzyrodzonych. Praca magika polega w gruncie rzeczy na sztuczkach. Sokrates jest jedną z takich sztuczek. Guliwer był dobrym brzuchomówcą. Początkowo właśnie w ten sposób użyczał głosu Sokratesowi. Później ludzie zaczęli coś podejrzewać, więc znalazł sposób, by kierować Sokratesem na odległość. Kupił maleńkie urządzenie nadawczo-odbiorcze. Wie pan, jak małe potrafią teraz być te cacka…
– I wmontował je w czaszkę? – zapytał pan Hitchcock. – Ależ, Jupiterze, jakoś trudno mi uwierzyć, abyś nic nie zauważył. Przecież oglądałeś czaszkę kilkakrotnie.
– No, właśnie. Obejrzałem Sokratesa bardzo dokładnie. I tutaj Guliwer wykazał wielką pomysłowość. Wmontował bowiem urządzenie w podstawkę z kości słoniowej tak, by było niewidoczne.
– Coś podobnego! Bystry gość z tego Guliwera! Ale mów dalej – poprosił pan Hitchcock.
– Nadajnik działał jak mikrofon. To znaczy, kiedy stawialiśmy Sokratesa na podstawce, Guliwer słyszał wszystkie odgłosy w zasięgu pięciuset stóp. Przebrany za kobietę – ale nie za Cygankę – często kręcił się po składzie, odkąd ustalił, że znajduje się tam kufer. W uchu miał mały odbiornik ukryty pod peruką, a w ozdobnej broszy przypiętej do sukienki – mikrofon… Słyszał większość naszych rozmów. Początkowo nie zamierzał do nas mówić, ale raz zdarzyło mu się niespodziewanie kichnąć. Wtedy wzięliśmy to za kichnięcie Sokratesa.
Owej nocy, kiedy zabrałem Sokratesa do mojego pokoju, Guliwer schował się w pobliżu domu. Odczekał, aż zgaszę światło, i przemówił przez Sokratesa. Wtedy to przekazał mi tajemniczą wiadomość, abym poszedł pod wskazany adres, gdzie spotkałem Zeldę.
Następnego dnia, kiedy ciotka Matylda sprzątała mój pokój i wygarnęła Sokratesowi, co o nim myśli, Guliwer, który wszystko słyszał, nie mógł się powstrzymać, by nie powiedzieć “buuu!”.
– A więc to cała tajemnica – powiedział pan Hitchcock. – Za wszystkim stał Guliwer i mechaniczne urządzenie, a nie czarna magia.
– Zgadza się – potwierdził Jupiter. – Ponieważ podczas naszych rozmów przeważnie mieliśmy Sokratesa przy sobie, Guliwer znał nasze dokonania i plany. Znał niemal każdy nasz krok. Dzięki temu mógł przyjść nam z pomocą, kiedy jej potrzebowaliśmy.
– No, cóż. To była trudna sprawa. Z przyjemnością napiszę do niej wstęp – powiedział reżyser. – A może macie już coś nowego na oku?
– Jeszcze nie – odparł Jupiter, wstając. – Ale oczy mamy szeroko otwarte. Będziemy z panem w kontakcie.
Kiedy chłopcy wyszli, pan Hitchcock uśmiechnął się do siebie. Gadająca czaszka! Ciekawe, z czym przyjdą następnym razem!