– Gdzie? – powtórzył za nim jak echo Pete.
– A gdzie można schować kufer tak, by nikt go nie zauważył? – spytał pan Jones.
Jupiter zaczął się rozglądać uważnie po otoczeniu. Przyglądał się stosom drewna, starych maszyn i innych przedmiotów wypełniających skład. Kufer mógł być schowany praktycznie wszędzie. Jednak wzrok Jupitera zatrzymał się na jakimś przedmiocie opartym o ścianę. W tym miejscu do muru dobudowano szeroki dach, pod którym trzymano co cenniejsze przedmioty. Stanowił dobrą osłonę przed deszczem, rzadko, co prawda, padającym w Południowej Kalifornii.
W jednym miejscu stało tu rzędem z pół tuzina starych kufrów z ciężkimi okuciami. Wszystkie w dobrym stanie i wszystkie potężne.
– Idealna kryjówka dla małego kufra to duży kufer! – wykrzyknął Jupiter. – Czy też na to wpadłeś, wuju?
– Możesz sprawdzić – zaproponował wuj Tytus.
Jupiter ruszył w tamtą stronę. Ale Pete wyprzedził go i z rozmachem otworzył pierwszy kufer. Był pusty. Jupiter otworzył następny. Ten też był pusty, podobnie jak trzeci i czwarty.
Kiedy doszli do piątego, przyłączył się do nich Bob. Otworzyli piąte wieko i znieruchomieli.
W środku wielkiego kufra stał tajemniczy “Guliwer Wielki”.
Rozdział 4. Pojawia się Sokrates
– Zobaczmy, czy któryś z kluczy wuja Tytusa otworzy kufer – powiedział Jupiter.
Chłopcy wrócili do pracowni Jupitera, którą oddzielała od reszty składu sterta różnych używanych przedmiotów. Szybko przenieśli tam kufer, by móc pracować nad nim bez świadków.
Po składzie kręciło się parę osób. Ciotka Matylda była w pobliżu, by je obsłużyć. Wuj Tytus powiedział Jupiterowi, żeby razem z Bobem i Pete'em zrobili sobie przerwę w pracy, aż do chwili, kiedy wróci z nową dostawą złomu.
Jupiter zajął się zamkiem, zły na siebie za to, że nie przyszło mu do głowy, iż kufer przez cały czas znajdował się na złomowisku. Nie powinien w przyszłości wyciągać wniosków tak pochopnie jak zeszłej nocy. A już rano najpóźniej należało zdać sobie sprawę z sytuacji. Całkowicie dał się zwieść pozorom.
– Popełniłem błąd ubiegłej nocy. Nie przeanalizowałem faktów dość dokładnie – odezwał się. – To więcej uczy niż odniesienie sukcesu już za pierwszym razem. Wuj Tytus dał mi dobrą nauczkę.
Bob i Pete przytaknęli z uśmiechem.
– A co teraz zrobimy z Maksymilianem? – zapytał Bob. – Obiecaliśmy, że go zawiadomimy, gdyby kufer się odnalazł.
– Obiecaliśmy go zawiadomić, zanim sprzedamy kufer komuś innemu – powiedział Jupiter. – A przecież nie zamierzamy go nikomu sprzedawać, przynajmniej na razie.
– Ja jestem za sprzedaniem – odezwał się Pete. – W końcu Maksymilian zaoferował zupełnie niezłą sumkę.
Lecz myśl o posiadaniu gadającej czaszki całkiem zawładnęła wyobraźnią Jupitera.
– Nad sprzedażą możemy zastanowić się później – powiedział. – Teraz chcę się dowiedzieć, czy Sokrates rzeczywiście potrafi mówić.
– Tego się właśnie obawiałem – jęknął Pete.
Jupiter przymierzał do zamka klucz za kluczem. Wreszcie, za którymś razem stary zamek puścił. Jupiter odpiął dwa skórzane rzemienie przytrzymujące wieko i otworzył kufer.
Wszyscy zajrzeli do środka. Na wierzchu leżał długi zwój czerwonego jedwabiu. Przykrywał on najwyższą szufladę kufra, w której leżało wiele małych przedmiotów pozawijanych w różnokolorowe jedwabne szmatki. Była tam składana klatka dla ptaków, mała kryształowa kula na podstawce, jakieś czerwone kuleczki, kilka talii kart i metalowe kubki powkładane ciasno jeden w drugi. I ani śladu czaszki czy też zawiniątka o podobnym kształcie.
– To jeden z magicznych trików Guliwera – stwierdził Jupiter. – Jeśli ten kufer zawiera coś cennego, to pewnie znajdziemy to na samym dnie.
Razem z Pete'em podnieśli wierzchnią szufladę i odłożyli ją na bok. Wyglądało na to, że reszta kufra wypełniona jest ubraniami. Nie były to jednak zwykłe ubrania. Przejrzeli je sztuka po sztuce i okazało się, że jest tam kilka jedwabnych marynarek, długa, złota szata, turban i inne wschodnie ubiory.
Bob pierwszy dostrzegł obiekt ich poszukiwań.
– Patrzcie! Jest! – krzyknął. – Tam z boku, pod purpurowym materiałem. Coś okrągłego. Założę się, że to czaszka.
– Chyba masz rację, rekordzisto – przyznał Jupiter i podniósł okrągły przedmiot.
Bob rozwinął purpurowy materiał. W rękach Jupitera ukazała się czaszka, biała i błyszcząca. Wydawało się, że patrzy na niego swoimi pustymi oczodołami. Nie budziła w nich strachu. W pewnym sensie sprawiała nawet przyjazne wrażenie. Przypominała chłopcom szkielet, stojący w gabinecie biologicznym w szkole, który wszyscy nazywali panem Kościstym. Już dawno oswoili się z widokiem pana Kościstego i teraz przyglądali się czaszce ze spokojem.
– To chyba rzeczywiście Sokrates – stwierdził Bob.
– Spójrzcie, tam pod spodem coś jest – zauważył Jupiter. Oddał Sokratesa Bobowi i pochylił się nad kufrem. Wyjął z niego krążek gruby na dwa cale o średnicy około sześciu cali, zrobiony z kości słoniowej. Na jego brzegu wycięte były jakieś znaki.
– To mi wygląda na podstawkę do Sokratesa – mruknął Jupiter. – Ma nawet wgłębienia idealnie do niego dopasowane.
Umieścił krążek z kości słoniowej na stoliku, a Bob położył na nim czaszkę. Sokrates spoczął na podstawce i jakby się uśmiechnął do wpatrzonych w niego chłopców.
– Rzeczywiście wygląda tak, jakby zaraz miał przemówić – stwierdził Pete. – Ale jeśli to zrobi, ja poszukam sobie innej pracy.
– Prawdopodobnie tylko Guliwer umiał sprawić, by przemówił – powiedział Jupiter. – Wydaje mi się, że w jego wnętrzu jest jakiś mechanizm.
Uniósł czaszkę i zajrzał do niej od spodu.
– Nic nie ma. Gdyby wmontowano coś w środku, na pewno zostałby jakiś ślad. A tu nic, kompletnie nic. Bardzo dziwne.
Odłożył Sokratesa z powrotem na podstawkę.
– Sokratesie, jeśli rzeczywiście potrafisz mówić, odezwij się – rozkazał.
Odpowiedzią była cisza.
– Hmm, chyba nie jest w nastroju do rozmów – stwierdził Jupiter. – Sprawdźmy, co jeszcze jest w kufrze.
Nagle rozległ się za nimi dziwny dźwięk, jakby stłumione kichnięcie.
Odwrócili się raptownie. Za nimi nie było nikogo. To znaczy, oprócz czaszki.
Sokrates kichnął!
Rozdział 5. Dziwna rozmowa w ciemnościach
Chłopcy spojrzeli po sobie szeroko otwartymi oczami.
– On kichnął! – odezwał się Pete. – To prawie tak, jakby przemówił. Jeśli czaszka potrafi kichać, to prawdopodobnie umie też wyrecytować Orędzie Gettysburskie!* [przyp.: Sławne przesłanie prezydenta Abrahama Lincolna, wygłoszone 19 listopada 1863 roku, dedykowane wszystkim Amerykanom, zarówno tym z Północy, jak i z Południa, którzy polegli w bitwie pod Gettysburgiem, bitwie rozstrzygającej losy wojny secesyjnej.]
– Hmmm – zachmurzył się Jupiter. – Jesteś pewien, Bob, że to nie ty kichnąłeś?
– To żaden z nas – powiedział Bob. – Wyraźnie słyszałem kichnięcie za nami.
– Dziwne – mruknął Jupiter. – Mógłbym jeszcze zrozumieć, gdyby czaszka wydawała dźwięki za sprawą jakiejś sztuczki Guliwera. Ale przecież Guliwera tu nie ma. Być może nie ma go nawet między żywymi. Nie pojmuję, jakim cudem czaszka mogła sama kichnąć…
Wziął czaszkę w dłonie i obejrzał ją dokładnie ze wszystkich stron. Lecz absolutnie nic nie wskazywało na to, żeby znajdowało się w niej jakieś urządzenie.
– Żadnych drucików ani innych śladów – powiedział Jupiter. – Bardzo to tajemnicze.
– Wiele bym dał, żeby to jeszcze raz usłyszeć! – wykrzyknął Pete.