Drzwi otworzyły się i Jupiter stanął oko w oko z krępym, wąsatym mężczyzną o śniadej cerze.
– Tak? – odezwał się mężczyzna. – O co chodzi, chłopcze? Wolnych pokoi nie mamy. Wszystkie zajęte.
Mówił z lekko cudzoziemskim akcentem, lecz Jupiter nie umiałby powiedzieć, skąd pochodzi ten człowiek. Chłopiec przybrał swoją głupawą minę, którą zawsze robił, kiedy chciał, żeby dorośli brali go za pulchnego ofermę.
– Szukam pana Sokratesa – podał hasło.
– Ha!
Mężczyzna przyglądał mu się przez chwilę, a potem wycofał się do środka.
– Wejdź. Może on być, a może on nie być tutaj. Lonzo zapyta.
Jupiter wszedł do ciemnego wnętrza i zamrugał oczami. Znalazł się w małym, zakurzonym korytarzu, gdzie paliło się jakieś przyćmione światło. Na jego końcu zobaczył duży pokój, w którym siedziało kilku mężczyzn. Czytali gazety lub grali w warcaby. Wszyscy byli krępi, mieli bardzo ciemne włosy i muskularne sylwetki. Przyglądali się Jupiterowi obojętnie.
Jupiter czekał. Wreszcie mężczyzna z wąsami wrócił z pokoju na końcu korytarza.
– Zelda cię przyjmie – powiedział.
Poprowadził Jupitera korytarzem i zamknął za nim drzwi pokoju. Jupe zmrużył oczy. Pokój był jasny i słoneczny. Po ciemnościach korytarza musiał chwilę oswajać się ze światłem, zanim dostrzegł starszą kobietę siedzącą na dużym fotelu na biegunach. Dziergała na drutach jakąś robótkę, przyglądając się Jupiterowi badawczo przez staromodne okulary.
Ubrana była w jaskrawą, czerwono-żółtą suknię, a w uszach miała wielkie, złote koła. Nagle Jupiter zorientował się, że obserwująca go kobieta jest Cyganką. Jej pierwsze słowa utwierdziły go w tym.
– Jestem Zelda, Cyganka – odezwała się cichym, ochrypłym głosem. – Czego sobie życzy młody człowiek? Powróżenia?
– Nie, proszę pani – odparł grzecznie Jupiter. – Pan Sokrates kazał mi tu przyjść.
– Ach, tak, pan Sokrates – powiedziała stara kobieta. – Ale pan Sokrates nie żyje.
Jupiter przypomniał sobie czaszkę i musiał przyznać, że pan Sokrates faktycznie rozstał się z tym światem.
– A mimo to rozmawiał z tobą – wyszeptała Zelda. – Dziwne, bardzo dziwne.- Usiądź, młody człowieku. Tu, przy tym stole. A ja spojrzę w kryształową kulę.
Jupiter usiadł przy małym stoliku, zrobionym z jakiegoś szlachetnego drewna i kości słoniowej ułożonej w dziwne wzory. Zelda wstała i siadła naprzeciwko. Spod stolika wyjęła małe pudełko, a z niego kryształową kulę. Położyła ją na środku stolika.
– Cisza! – syknęła. – Nic nie mów. Nie przeszkadzaj kuli.
Jupiter skinął głową. Stara Cyganka oparła ręce o stół i lekko pochylona zaczęła wpatrywać się w błyszczącą kryształową kulę. Zastygła w tej pozycji i zdawało się, że nawet przestała oddychać. Trwało to dość długo. W końcu przemówiła.
– Widzę kufer – zamruczała. – Widzę ludzi… wielu ludzi, którzy chcą zdobyć ten kufer. Widzę mężczyznę. Przestraszonego mężczyznę. Jego nazwisko zaczyna się. na “B”… nie, na “G”. Boi się i potrzebuje pomocy. Prosi ciebie o pomoc. Kula się rozjaśnia! Widzę pieniądze… dużo pieniędzy. Wielu ludzi chce je zdobyć. Ale one są ukryte. Zakrywa je jakaś chmura, znikają. Nikt nie wie, gdzie. Kula mętnieje. Człowiek na “G” znika. Znika ze świata ludzi. Umiera, ale żyje. Już nic więcej nie widzę.
Stara Cyganka oderwała wzrok od kuli i wyprostowała się z westchnieniem.
– Czytanie z kryształowej kuli jest bardzo męczące – powiedziała. – Na dziś już wystarczy. Czy to, co widziałam, miało dla ciebie jakiś sens, młody człowieku?
Jupiter zmarszczył czoło w zadumie.
– Część miała – odparł. – To o kufrze. Mam taki kufer, na którym wielu osobom zdaje się zależeć. A “G” może oznaczać Guliwer, to znaczy Guliwer Wielki, magik.
– Guliwer Wielki – zamruczała Cyganka. – Całkiem możliwe. Był przyjacielem Cyganów. Tylko że on zniknął.
– Powiedziała pani, że zniknął ze świata żywych – przypomniał Jupiter – że umarł, ale żyje. Tego już całkiem nie pojmuję. Co to miało oznaczać?
– Nie umiem tego wyjaśnić – Cyganka potrząsnęła głową. – Ale kryształowa kula nie kłamie. My, Cyganie, chcielibyśmy odnaleźć Guliwera i sprowadzić go z powrotem, ponieważ był naszym przyjacielem. Może będziesz mógł nam pomóc. Jesteś bystry i jak na swój wiek oko masz przenikliwe. Widzisz czasem rzeczy, których inni ludzie nie widzą.
– Nie wiem, jak mógłbym pomóc – odrzekł Jupiter. – Nic nie wiem o Guliwerze, a o pieniądzach nawet nie słyszałem. Kupiłem jedynie na aukcji kufer należący kiedyś do Guliwera. W środku była gadająca czaszka, Sokrates. Sokrates kazał mi tu przyjść. I to wszystko.
– Każda podróż zaczyna się od tego pierwszego kroku – powiedziała Cyganka. – Teraz idź już i czekaj. Może dowiesz się czegoś więcej. I dobrze pilnuj kufra. Jeśli Sokrates przemówi, słuchaj go uważnie. Do widzenia!
Jupiter wstał z krzesła. Opuszczał pokój, zaintrygowany bardziej niż kiedykolwiek. Lonzo, Cygan z wąsami, odprowadził go do wyjścia.
Pete i Hans czekali w samochodzie. Pete spoglądał na zegarek.
– O rany, Jupe, mieliśmy już tam wchodzić – zawołał, kiedy Jupiter wsiadł do kabiny. – Dobrze cię widzieć całym i zdrowym. Co się stało?
– Nie jestem pewien – odparł Jupiter, a Hans włączył motor i odjechali. – To znaczy, wiem, co się stało, ale nie wiem, jak to rozumieć.
I opowiedział Pete'owi przebieg ostatnich kilkunastu minut. Po usłyszeniu tej historii, Pete zagwizdał.
– To rzeczywiście dziwne – zgodził się. – Guliwer i ukryte pieniądze. Guliwer umarł, ale żyje. Nic z tego nie rozumiem.
– Ja też nie – stwierdził Jupiter. – Bardzo to zagmatwane.
– Słuchajcie! – wykrzyknął Pete. – A może w kufrze Guliwera schowane są pieniądze? Nie przeszukaliśmy go do końca po znalezieniu Sokratesa. Gdyby tam były, to by wyjaśniało, czemu tyle osób próbuje zdobyć kufer.
– Też mi to przyszło do głowy – przyznał Jupiter. – Może ci ludzie wcale nie szukają Sokratesa. Po powrocie przetrząśniemy kufer jeszcze raz… Co się stało, Hans? Dlaczego tak przyspieszasz?
– Ktoś nas śledzi – mruknął Hans, jeszcze bardziej zwiększając prędkość, tak że aż zaczęli się o siebie obijać i podskakiwać. – Czarny samochód z dwoma mężczyznami jedzie za nami już od jakiegoś czasu.
Pete i Jupiter wyjrzeli przez tylną szybę. Rzeczywiście zobaczyli czarny samochód, który właśnie próbował ich wyprzedzić. Droga była pusta i Hans zjechał na środek, by uniemożliwić mu ten manewr.
Ścigali się tak jakieś pół mili, aż dojrzeli przed sobą autostradę. W Los Angeles jest wiele autostrad, które rozładowują natężony ruch samochodowy. Niektóre z nich przeprowadzono nad zwykłymi ulicami, teraz trafili na taką właśnie autostradę.
– Wjadę tutaj! – mruknął Hans. – Tu nie będą próbowali nas zatrzymać. Za duży ruch.
I zwalniając tylko odrobinę, skręcił na drogę wjazdową na autostradę. Samochód przechylił się na ostrym zakręcie i po chwili znalazł się na szerokiej wielopasmówce, po której w obu kierunkach pędziły sznury samochodów.
Czarny samochód zrezygnował z pościgu. Kierowca pewnie zdał sobie sprawę, że nie mógłby ich zatrzymać – o ile taki miał plan – na ruchliwej drodze, gdzie stawanie było zabronione. Czarny wóz przejechał pod autostradą i zniknął im z oczu.
– Zgubiliśmy ich – powiedział Hans. – Chciałbym ich dostać w swoje ręce i potrząsnąć za fraki. – Dokąd teraz, Jupe?
– Do domu, Hans – odparł Jupiter. – Co znowu, Pete? Co ci się znów nie podoba?