– Ale jak ta… hm… mapa fizyczna pomoże nam, Jupe? – zapytał Pete.
Jupiter patrzył na swój niezbyt precyzyjny model.
– Zaznaczyłem wszystkie miejsca, w których byliśmy wczoraj. Wiemy teraz, że zawodzenie ustawało za każdym razem, kiedy wchodziliśmy do jaskini. Natychmiast po naszym wejściu, a więc zbyt szybko, by ten kto nas zobaczył, był wewnątrz jaskini.
Bob skinął głową z ożywieniem.
– Rozumiem! Zauważono nas, nim weszliśmy do środka.
– Właśnie! – potwierdził Jupiter. – Na podstawie mojego modelu wydedukowałem, że tylko z jednego miejsca mogliśmy być widziani, gdziekolwiek nie poszlibyśmy, i jest to szczyt Diabelskiej Góry.
– Zostało nam tylko jedno do zrobienia: powiedzieć panu Daltonowi, że ktoś jest na tej górze i niech go łapie! – wykrzyknął Pete.
Jupiter potrząsnął głową.
– To nie takie proste, Pete. Nikt nam nie uwierzy, dopóki nie schwytają tego człowieka, a jest niemal niemożliwe dotrzeć na szczyt, nie będąc zauważonym. Zawsze zdąży uciec i ukryć się.
– Co… – zaczął Bob.
– Jak… – zawtórował mu Pete.
– Będziemy obserwowali, co się rzeczywiście dzieje w jaskini, tak długo, aż będziemy mogli wszystko wyjaśnić – przerwał im Jupiter.
– Byliśmy tam już i nie mamy pojęcia, czy coś się tam w ogóle dzieje – powiedział Pete.
– Nie, ale przemyślałem pewien plan – odparł Jupiter. – Mam także pewną poszlakę, która pomoże nam wyjaśnić, o co tu właściwie chodzi.
– Naprawdę? Co to jest?
– Znalazłem to wczoraj w jednym z korytarzy – Jupiter pokazał im szorstki, czarniawy kamyk. – Ten korytarz był kiedyś szybem kopalni, a ten kamień znalazłem na jego końcu, to znaczy tam, gdzie szyb został zablokowany.
Bob wziął do ręki mały kamień, obejrzał z zaciekawieniem i podał Pete'owi.
– Ale co to jest, Jupe? – pytał Pete. – To znaczy poza tym, że jest to twardy, śliski kamień.
– Przejedź tym po szkle – powiedział Jupiter.
– Co? Nie można tym…
– Spróbuj! – Na okrągłej twarzy Jupitera malowało się zadowolenie. Pete podszedł do okna i przeciągnął kamykiem po szkle. Wszedł w nie jak w masło. Pete zagwizdał przeciągle.
– Jupe! – wykrzyknął Bob. – Chcesz powiedzieć, że to jest…
– Diament – dokończył Jupiter. – Tak jest, nie obrobiony diament. I to całkiem spory. Myślę, że nie jest dobrej jakości, prawdopodobnie nadaje się tylko do użytku przemysłowego, ale to diament.
– Myślisz, że jaskinia El Diablo jest kopalnią diamentów? Tu, w Kalifornii? – pytał sceptycznie Bob.
– No, były pewne pogłoski i myślę…
Przerwało mu donośne pukanie do drzwi, zza których dobiegł głos pani Dalton:
– Wstawać, chłopcy! Śniadanie na stole. Nie wylegujemy się tu do późna!
Chłopcy uświadomili sobie nagle, jak bardzo są głodni, i myśl o śniadaniu odsunęła wszystkie inne na dalszy plan. Umyli się i ubrali błyskawicznie i w parę minut zjawili się w obszernej kuchni. Pan Dalton i profesor Walsh roześmiali się na ich widok.
– Widzę, że Jęcząca Dolina i jej tajemnica nie odebrały wam apetytu – powiedział profesor.
Pani Dalton zakrzątnęła się po kuchni i wkrótce chłopcy wcinali biały chleb z szynką i popijali zimne, świeże mleko z dużych kubków.
– Jesteście chłopcy gotowi popracować dziś trochę? – zapytał pan Dalton.
– Pewnie, że są – odpowiedziała za nich pani Dalton. – Może weźmiesz ich na sianokosy na północną łąkę?
– Dobry pomysł. Potem mogą pomóc przy zbłąkańcach.
Chłopcy czytali trochę o życiu na farmie i wiedzieli, że zbłąkańcy to bydło, które odłączyło się od głównego stada i nie może znaleźć drogi powrotnej.
– Mieliście wczoraj miły spacer po plaży? – zapytał profesor Walsh. – Znaleźliście coś ciekawego?
– Zrobiliśmy bardzo interesującą wyprawę – odparł Jupiter. – Spotkaliśmy dość dziwnego starego człowieka. Powiedział, że nazywa się Ben Jackson. Kto to jest, proszę pana?
– Stary Ben i Waldo Turner są poszukiwaczami – wyjaśnił pan Dalton. – Swego czasu poszukiwali złota, srebra i cennych kamieni po całym Zachodzie.
– Przybyli tu wiele lat temu, kiedy rozeszły się pogłoski, że znaleziono złoto w tej okolicy – dodała pani Dalton. – Oczywiście nie ma tu żadnego złota, ale stary Ben i Waldo nie dają za wygraną i wciąż uważają się za poszukiwaczy. Mają chatę na naszej ziemi. Nie lubią, by ich odwiedzać, ale nie odmawiają brania datków od okolicznych farmerów. Oczywiście nazywamy to pożyczką, nigdy nie przyjęliby jałmużny. Twierdzą, że zwrócą wszystko, jak tylko znajdą złoto.
– To dość sławne lokalne postacie – wtrącił profesor.
– Mogą opowiadać nie lada historie – pan Dalton uśmiechnął się. – Prawdę mówiąc, są dość ekscentryczni i większość ich opowieści to zwykłe bajki. Opowiadają na przykład o walkach z Indianami, ale wątpię, czy kiedykolwiek miały one miejsce.
– To ci heca! – wykrzyknął Pete. – Pewnie wszystko, co nam wczoraj nagadał, to kłamstwo!
Nim pan Dalton zdążył odpowiedzieć, tylne drzwi wejściowe rozwarły się na oścież i do kuchni wszedł spiesznie rządca, Luke Hardin.
– Właśnie znaleźli młodego Castro w dolinie – powiedział ponuro.
– Co mu się stało? – pan Dalton zerwał się z krzesła.
– Koń go zrzucił zeszłego wieczoru, jak przepędzał jakieś zbłąkane stado. Leżał bez pomocy całą noc.
– W jakim jest stanie?
– Doktor mówi, że wszystko w porządku, tylko potłuczenia i skręcił nogę w kostce. Ale wzięli go do szpitala w Santa Carla, bo podobno jest w szoku.
– Idę go natychmiast zobaczyć – pan Dalton zbierał się do wyjścia.
– Znowu dwaj pracownicy powiedzieli mi, że odchodzą – dodał Hardin ze smutkiem. – Ponoć Castro mówił im, że coś się przemykało w Jęczącej Dolinie. Jak się zbliżył, to coś spłoszyło mu konia. Stanął dęba, zrzucił go i uciekł.
Daltonowie popatrzyli na siebie zatroskani.
– Czy to był duży, czarny koń? – zwrócił się Jupiter do rządcy.
– Tak, Duży Heban. Dobry koń. Sam wrócił dziś rano. Stąd wiedzieliśmy, że trzeba szukać młodego Castro.
– Czy widzieliście, chłopcy, Dużego Hebana zeszłego wieczoru? – zapytał pan Dalton.
– Tak, proszę pana – odpowiedział Jupiter. – Widzieliśmy dużego, czarnego konia bez jeźdźca.
– Powinniście zawsze zgłaszać taką sprawę, chłopcy – powiedział pan Dalton surowo. – Znaleźlibyśmy Castro dużo wcześniej.
– Powiedzielibyśmy, proszę pana, ale widzieliśmy, że za koniem szedł jakiś człowiek i sądziliśmy, że to jeździec. To był wysoki mężczyzna, miał bliznę na prawym policzku i przepaskę na oku.
– Nigdy nie słyszałem o kimś takim.
– Wysoki z przepaską na oku? – podchwycił profesor Walsh. – Brzmi groźnie, ale zdecydowanie to nie był El Diablo, co? On nie był wysoki i nie miał przepaski.
Pan Dalton skierował się do drzwi.
– Luke, uspokój ludzi, jeśli zdołasz. Odwiedzę Castra w szpitalu, a potem przyjdę do was na północną łąkę. Po drodze wstąpię jeszcze do szeryfa i zapytam go o człowieka, którego chłopcy widzieli wczoraj.
– Jeśli jedzie pan do miasta, czy zechciałby pan zabrać mnie ze sobą? – zapytał Jupiter. – Muszę pojechać dziś do Rocky Beach.
– Dlaczego, Jupiter? Czy nie chcesz zostać tu dłużej? – zapytała pani Dalton.
– Ależ tak, chętnie – zapewnił ją Jupiter. – Potrzebujemy tylko ekwipunku do nurkowania. Wczoraj widzieliśmy rafy przybrzeżne, które zdają się być pełne interesujących okazów dla naszych morskich studiów biologicznych.