– Jaki podstęp? – zapytał Pete.
– Klasyczna taktyka wojskowa. Pozoruje się pozycję wojsk w jednym miejscu i przygotowuje atak w innym – wytłumaczył Jupiter nie wdając się w szczegóły. – Bob, rozładuj swój rower. Myślę, że bez tego całego obciążenia dasz radę nim jechać.
Bob zrobił, co mu polecono, spróbował ponownie i tym razem okazało się, że może pedałować nie odczuwając bólu. Pojechali w stronę bramy. Kiedy mijali dom, stojąca na ganku pani Dalton pomachała do nich ręką.
– Bawcie się dobrze i nie wracajcie zbyt późno! – zawołała.
– I bądźcie ostrożni!
Za bramą ruszyli szybciej ku Jęczącej Dolinie. Dotarli do żelaznej furtki na końcu drogi i zeszli z rowerów. Przenieśli je wraz z ładunkiem w gęste krzaki.
– Teraz – oznajmił Jupiter – powiem wam, jaki jest mój plan. Wejdziemy do jaskini nie będąc widziani.
Pete skinął głową.
– Rozumiem. Weźmiemy jęk przez zaskoczenie.
– Tak jest. Jeśli moja teoria jest słuszna, jesteśmy właśnie pilnie obserwowani.
– Do licha! To jak to zrobimy? – mruknął Bob.
– Dostaniemy się do jaskini pod wodą, przy użyciu naszego ekwipunku. Sprawdziłem przypływ, jest wyższy dzisiejszego wieczoru. Obliczyłem, że tunel prowadzący z plaży powinien być pod wodą.
– Ale, Jupe, jak dostaniemy się do wody niezauważenie, skoro cały czas jesteśmy obserwowani? – zapytał Bob.
Jupiter rozpromienił się tryumfalnie.
– Stosując taktykę przynęty! Na wzór armii, która rozpala ogniska obozowe, ustawia atrapy urządzeń militarnych, po czym wymyka się cichaczem.
– Ale… – zaczął Pete, ale Jupe wpadł mu w słowa:
– Zauważyłem wczorajszego wieczoru, że o ile ścieżka prowadząca na prawo jest dobrze widoczna ze szczytu Diabelskiej Góry, o tyle prowadząca na lewo pozostaje ukryta. Chodźcie, będziemy szli swobodnie, bez chowania się.
Podnieśli pakunki i poszli w dół biegnącą w lewo ścieżką. Gdy znaleźli się poza zasięgiem obserwacji z wierzchołka góry, Jupiter kazał im zatrzymać się. Złożyli bagaże i patrzyli, jak Jupe rozwija swój tajemniczy pakunek.
– To tylko stare ubrania! – wykrzyknął Pete.
– Takie same jak te, które mamy na sobie – dodał Bob.
– Właśnie – skinął głową Jupiter. – Wypełnimy je trawą i chwastami i zawiążemy sznurkiem końce rękawów i nogawek.
Zabrali się do dzieła i wkrótce uformowali dwie kukły wyglądające jak Pete i Jupiter.
– A sombrera ukryją nasze twarze! – wykrzyknął Pete.
– Właśnie – Jupiter skinął głową. – Posadzimy kukły tak, żeby były dobrze widoczne ze szczytu góry. Ktokolwiek tam jest, będzie przekonany, że to my, zwłaszcza że Bob zostanie tu i będzie nimi poruszał od czasu do czasu.
Usadowili kukły na skarpie powyżej ścieżki, a Bob usiadł za nimi. Obserwując z oddali mogło to stwarzać wrażenie, że Trzej Detektywi siedzą sobie po prostu na skraju urwiska, podziwiają widok i rozmawiają.
Ukryci poniżej, Pete z Jupiterem, zbiegali w dół ku małej plaży. Tam, wciąż niewidoczni z góry, zdjęli ubranie i założyli butle tlenowe, okulary i płetwy.
– Fale są dzisiaj małe – powiedział Jupe. – Nie powinniśmy mieć kłopotów z dopłynięciem stąd do wejścia do jaskini.
Pete skinął głową.
– Pod wodą nie zabierze nam to więcej niż dziesięć minut, zwłaszcza z płetwami.
– Racja. Mam kompas, ale w razie potrzeby możemy wypłynąć na krótko na powierzchnię i zorientować się, gdzie jesteśmy. Nasza przynęta powinna odciągnąć obserwatora od oceanu.
Chłopcy założyli ustniki do oddychania, zeszli tyłem do wody i zsunęli się pod fale.
ROZDZIAŁ 11. Cień pod wodą
Pete płynął za falującymi przed nim płetwami Jupitera, przez świetliście przejrzystą wodę. Chłopcy byli doświadczonymi nurkami. Posuwali się naprzód bez zbytecznych ruchów, jedynie dzięki pracy stóp. Pete obserwował ciemne cienie skał, podczas gdy Jupe koncentrował się na utrzymaniu właściwego kierunku, zgodnie z kompasem na przegubie dłoni. Ryby śmigały wokół nich. Duża płastuga, niewidoczna na tle skalistego dna, oderwała się nagle od skały i wystraszyła Pete'a, po czym odpłynęła majestatycznie.
Po paru minutach Jupiter zatrzymał się i zwrócił twarzą do Pete'a. Wskazał na swój chronometr, a potem w stronę brzegu. Pete skinął głową. Czas skierować się do jaskini El Diablo.
Jupiter nadal prowadził. Bliżej brzegu woda była zamulona i z dna sterczało więcej głazów. Pete płynął więc bliżej trzepoczących przed nim płetw Jupe'a. Tak blisko, że wpadł na plecy kolegi, gdy ten się nagle zatrzymał. Zaklął zirytowany, ale złość szybko mu przeszła, gdy zobaczył, że Jupiter naglącym gestem wskazuje na coś po lewej stronie. Obrócił głowę.
Ciemny kształt przesuwał się wolno w wodzie, w odległości nie większej niż dziesięć metrów od nich. Był gruby i długi jak wielkie cygaro – sylwetka rekina lub nawet groźnego delfina szablogrzbieta.
Serce Pete'a waliło jak młotem. Ale chłopcy odebrali staranny trening, jak zachować się w takiej sytuacji. Natychmiast obaj zareagowali zgodnie z instrukcją. Wykonując jak najmniej ruchów, które mogłyby przyciągnąć uwagę rekina, opadli na dno. Na wszelki wypadek wyciągnęli zza pasów noże i dryfowali wolno w stronę bezpiecznej osłony skał.
Pete uważnie obserwował ciemny kształt. Doszedł do wniosku, że porusza się zbyt spokojnie, zbyt uparcie w linii prostej i zbyt jest długi jak na rekina. Z drugiej strony był za mały i za powolny jak na delfina szablogrzbieta.
Jupiter dotknął ramienia Pete'a i zrobił znak imitujący rekina. Pete potrząsnął głową. Przez chwilę jeszcze obserwowali dziwny kształt, odpływający niespiesznie w morze. Oddalili się wolno od dna i popłynęli dalej. Wreszcie rozkołysanie fal wskazało im, że są blisko skalnej ściany Diabelskiej Góry. Wynurzyli się ostrożnie. Znajdowali się w niewielkiej odległości od otworu tunelu wiodącego do jaskini.
– Co to było? – zapytał Jupiter, gdy tylko usunął ustnik.
– Nie wiem – odpowiedział Pete nerwowo. – Jestem zupełnie pewien, że to nie był ani rekin, ani delfin. Może powinniśmy wrócić, Jupe, i zawiadomić szeryfa.
– Jak przyjdzie tu z całym oddziałem, niczego nie znajdzie. Cokolwiek to było, odpłynęło, no nie? Jestem pewien, że ma to jakieś proste wyjaśnienie, poza tym jest już daleko.
– Czy ja wiem… – Pete wahał się.
– Teraz, kiedy tak daleko zaszliśmy, byłoby głupotą zawrócić – powiedział Jupiter zdecydowanie. Nie cierpiał gdy coś krzyżowało plany, zwłaszcza kiedy był na tropie. – Chodź, Pete. Wchodzę do jaskini. Trzymaj linę, póki nie znajdę się w środku.
Jupiter zniknął pod wodą. Słońce już zachodziło. Pete czekał w zapadającym zmierzchu. Gdy poczuł dwukrotne szarpnięcie liny, włożył ustnik i wpłynął do pasażu.
Lekka fala kołysała wodę. Pete płynął oświetlając swą drogę wodoszczelną latarką, stanowiącą część jego aparatury nurka. Tunel wznosił się ku górze i wkrótce woda była zbyt płytka, by płynąć. Pete przeszedł ostatnie metry dzielące go od groty, w której czekał Jupiter. Zdejmował właśnie płetwy, gdy rozległo się znajome:
– Aaaaa-uuuuu-uuu-uu!
Jaskinia jęczała!
– O rany, Jupe, miałeś rację – szepnął Pete. – Nikt nie widział, kiedy wchodziliśmy, i jęk nie ustał.
– Na to wygląda, co? – powiedział Jupiter z szerokim uśmiechem. – Godzina zmierzchu, pora naszej pierwszej wizyty w jaskini. Chodźmy.
Zdjęli sprzęt do nurkowania. Jupiter wyjął z wodoszczelnego worka zapałki i wszystkie inne potrzebne im przedmioty. Zapalił dwie świece.