Выбрать главу

Przed nimi rozwarł się ciemny otwór. Jupiter skierował nań snop światła.

– Następna grota – oznajmił.

Pete rzucił drąg i obaj przegramolili się przez dziurę. Potoczyli wokół światłem latarek.

– O rany! – wykrzyknął Pete.

Jupiter patrzył w milczeniu. Stali w olbrzymiej grocie. Na jej środku połyskiwał duży, czarny staw.

ROZDZIAŁ 13. Staw Starucha

Woda była ciemna i nieruchoma. Pete przełknął głośno ślinę.

– Staw, w którym mieszka Staruch – powiedział drżącym głosem.

– A więc jest tu staw – stwierdził Jupiter. – Musiał zostać odcięty od reszty jaskini dawno temu, ale Indianie wiedzieli o jego istnieniu.

– Teraz my też wiemy. Szczerze mówiąc, wolałbym, żebyśmy nie zrobili tego odkrycia. Znajdźmy lepiej wyjście stąd, i to szybko!

– Istnienie stawu w jaskini wcale nie potwierdza faktu, że Staruch rzeczywiście egzystuje.

– Nie oznacza też, że nie egzystuje – odparł Pete. – Może także został dawno temu tu zamknięty. Może jest szalony i głodny i tylko czeka na dwóch krzepkich chłopców.

Jupiter rozglądał się wokół. Głębokie cienie na ścianach wskazywały, że z groty odchodzi wiele tuneli.

– Spróbujmy znaleźć drogę na zewnątrz – zdecydował. – Zapal świecę, zbadamy otwory po kolei.

– To właśnie chciałem usłyszeć!

Sprawdzili wejścia do dwu tuneli, bez rezultatu. Przechodzili właśnie do trzeciego, gdy Jupiter stanął jak wryty.

– Pete – szepnął.

Pete pobiegł wzrokiem za spojrzeniem Jupe'a, ale w pierwszej chwili nie dostrzegł niczego.

– Tam, pod ścianą. To… to…

Wtem Pete zobaczył! W ciemnym zakątku, koło otworu prowadzącego do następnego tunelu, siedział mały mężczyzna w czarnym ubraniu, czarnych butach i w czarnym sombrerze na głowie. Siedział oparty o ścianę, z wyciągniętymi nogami. W prawej dłoni trzymał archaiczny pistolet i szczerzył do chłopców zęby w uśmiechu. Ale… nie miał twarzy! To była trupia czaszka! Zaś dłoń trzymająca pistolet nie była dłonią. Pięć kości obejmowało rękojeść! Szkielet!

– Oooch! – wydobyło się ze ściśniętego grozą gardła Pete'a.

Obaj odwrócili się i rzucili do ucieczki. Dopadli tunelu, który doprowadził ich do groty, i usiłowali równocześnie przecisnąć się przez otwór. W rezultacie przewrócili się i stoczyli jeden na drugiego.

– Dokąd biegniemy, Jupe? – wymamrotał leżący na spodzie Pete.

– Tędy nie możemy wyjść!

– Oczywiście. Zabrakło nam jasności myślenia.

– Ja w ogóle nie myślałem – powiedział Pete zdyszanym głosem.

– Może na początek zejdziesz ze mnie?

– Chciałbym, ale trzymasz mnie za nogę.

Pozbierali się wreszcie i usiedli na zimnym dnie groty. Byli wciąż roztrzęsieni, siedząc, powoli odzyskiwali spokój. Pete zaczął chichotać.

– Chłopie, ale z nas dzielni detektywi!

Jupiter skinął głową z powagą.

– Ogarnęła nas panika. Dość naturalna reakcja w tych okolicznościach. Akumulacja niebezpieczeństw wywołała napięcie nerwowe tak silne, że straciliśmy zdolność racjonalnej reakcji. Szkielet był ostatnią próbą wytrzymałości naszych nerwów. Załamały się i wprowadziły nas w stan panicznego przerażenia.

Pete jęknął:

– Szkoda, że nie ma tu Boba, żeby mi przetłumaczył to, co właśnie powiedziałeś.

– Gdyby tu był, powiedziałby ci, że wszystko, co nas spotkało, tak nas rozstroiło, że straciliśmy głowy.

– Nie mogłeś tak od razu powiedzieć?

– Mogłem, ale nie oddaje to dokładnie sensu tego, co starałem ci się przekazać. Jednakże nie tym powinniśmy sobie zaprzątać głowę. Chcę zbadać ten szkielet.

– Tego się obawiałem – Pete powlókł się niechętnie za Jupiterem.

Szkielet zdawał się uśmiechać do nich spod czarnego sombrera. Jupiter wyciągnął ostrożnie rękę i ujął rondo kapelusza. Pod dotknięciem kapelusz rozsypał się w drobne kawałki.

– Mój Boże – westchnął Pete i dotknął czarnego żakietu. Rozsypał się również i odpadł ze szkieletu.

Pete cofnął rękę i niechcący potrącił kościste palce trzymające pistolet. Odłamały się, a pistolet upadł z łoskotem na podłogę. Pete odskoczył. Jupiter pochylił się niżej nad szkieletem.

– Jest bardzo stary, Pete – powiedział. – Ten staroświecki pistolet także. Można powiedzieć, że to nie ulega wątpliwości.

– Co nie ulega wątpliwości?

– Że to jest szkielet El Diablo, prawdziwego El Diablo!

Słowa Jupitera odbiły się echem od wysokiego sklepienia groty i powróciły niczym widmowy głos przeszłości.

– Prawdziwy El Diablo – powtórzył Pete. – Sądzisz, że on tu był cały czas i nikt go nigdy nie znalazł?

Jupiter skinął głową potakująco.

– Skłonny jestem przypuszczać, że umarł zaraz pierwszej nocy, kiedy schronił się w jaskini po ucieczce z więzienia. Jego rany musiały być poważniejsze niż przypuszczano. Oczywiście w owych czasach ludzie umierali od ran, które dziś uważamy za lekkie. Medycyna zrobiła ogromne postępy.

– Dlaczego sądzisz, że umarł pierwszej nocy? – zdziwił się Pete. – Mógł przecież ukrywać się tu latami, nim umarł.

Jupiter potrząsnął głową.

– Nie, nie sądzę. Zauważ, że koło szkieletu nie ma żadnych śladów jedzenia. Mógł pić wodę ze stawu, choć przypuszczam, że jest słona. W każdym razie, jeśli nawet miał wodę, nie miał jedzenia. Nie ma żadnych śladów. Ani kości, ani suchych nasion, nic.

– Może jadł i pił gdzie indziej – zasugerował Pete.

– Być może, ale jeśli tak, co go zabiło? Gdyby był zdrów i silny, byłyby tu ślady walki i prawdopodobnie jeszcze jeden szkielet lub dwa. Nie mówiąc już o tym, że gdyby ktoś znalazł El Diablo w tej grocie i zabił go, wykazałyby to historyczne dokumenty.

– Tak, myślę, że masz rację – przyznał Pete.

– Co więcej, zwróć uwagę na pozycję szkieletu. On umarł oparty o mur. Siedział tu i czekał na pojawienie się wroga, ale nie sądzę, by to kiedykolwiek nastąpiło. Można zresztą sprawdzić pistolet.

Pete podniósł broń i otworzył komorę nabojową.

– Jest naładowany, Jupe. Ani jeden nabój nie został wystrzelony.

– Tak, jak myślałem – powiedział Jupiter z zadowoleniem – nikt nigdy nie odkrył miejsca, w którym się ukrył i umarł samotnie od odniesionych ran. Tak zresztą stwierdzają dokumenty.

– Byłoby lepiej dla niego, gdyby nie ukrył się tak dobrze – zauważył Pete. – Gdyby go znaleziono, zajęto by się nim, opatrzono mu rany.

– Prawdopodobnie, ale nie zapominaj, że został skazany na powieszenie. Przypuszczam, że wolał umrzeć tu, w swojej jaskini. Może myślał także, że jeśli nigdy nie zostanie odnaleziony, legenda o nim wzrośnie i pomoże to jego ludziom.

– I rzeczywiście wzrosła – powiedział Pete.

– Tak bardzo, że teraz ktoś stara się ją wykorzystać i wystraszyć nas, jak i każdego kto wejdzie do jaskini. Pozostaje pytanie: dlaczego?

– Może ktoś chce, żeby Daltonowie stracili swoje ranczo – zastanawiał się Pete.

– To możliwe, ale wątpię, żeby o to chodziło. Myślę, że raczej ktoś stara się odstraszyć ludzi od jaskini. Pamiętaj, że Daltonowie kupili ranczo dawno temu, a dopiero przed miesiącem zaczęły się wszystkie kłopoty, jęki i wypadki.

– Ale, Jupe, jeśli ktoś stara się przestraszyć ludzi podszywając się pod El Diablo, jak to się stało, że nie pokazał się nikomu oprócz nas? Dlaczego nie pojawił się, kiedy pan Dalton z szeryfem przeszukiwali jaskinię?

– Jeszcze tego nie wiem – przyznał Jupiter. – Z drugiej strony jednak, jęki zawsze ustawały w momencie, gdy ktoś wchodził do jaskini. Dopiero dziś, kiedy udało nam się dostać do środka niepostrzeżenie, jęk rozbrzmiewał nadal i ukazał się fałszywy El Diablo. Co prowadzi mnie do wniosku, że widzieliśmy dziś El Diablo, ponieważ jęk nie ustał.