Jupiter zaczerwienił się.
– Oczywiście. Powinienem wziąć to pod uwagę.
– Ale, proszę pana – odezwał się Bob – Ben i Waldo mieszkają tu od dawna! To miejscowi ludzie. Niemożliwe, aby przyjechali dopiero pięć lat temu z Europy!
Reston uśmiechnął się.
– Przypomnij sobie, co mówiłem o Schmidcie, Bob. To mistrz maskowania się. Może się ukrywać pod postacią jednego z nich.
– Rzeczywiście, to możliwe – przyznał Bob.
– Jedynym sposobem dojścia prawdy jest odszukanie w tej chwili obu poszukiwaczy – powiedział Reston.
– Chodźmy do groty, w której kopał Ben, i spróbujmy znaleźć wyjście, którym opuścili jaskinię. To nas może doprowadzić do nich. Ale któryś z was, chłopcy, musi wrócić na ranczo i wezwać szeryfa. Będziemy mieli dla niego pewne dowody rzeczowe.
– Najlepiej, żeby poszedł Pete. – powiedział Jupiter.
Pete'owi wydłużyła się mina.
– Dlaczego ja! – zaprotestował. – Właśnie teraz, gdy mamy zakończyć sprawę!
– Jupiter ma rację – poparł wybór Reston. – Bob nie jest w zbyt dobrej formie, z obolałą nogą, a Jupitera wolałbym mieć ze sobą. Przy tym zdajesz się być najszybszy, Pete. W zespole każdy robi to, w czym jest najlepszy.
Pete usłuchał niechętnie, aczkolwiek sprawiło mu przyjemność uznanie dla jego zdolności sportowych. Odnalazł szybko wyjście z jaskini i pobiegł długimi, równymi susami w stronę rancza.
Wewnątrz jaskini Jupiter, Bob i Sam Reston szli szybko tunelami. Stanęli w końcu przed zablokowanym wejściem do ukrytej groty starego Bena. Reston usunął okrągły głaz i weszli do środka.
Niewielka grota była pusta. W przeciwległej ścianie znaleźli korytarz. Był to znowu, wykuty przez człowieka, szyb kopalniany.
Sam Reston wszedł do niego pierwszy, z pistoletem w pogotowiu.
Jupiter opatrywał ich szlak znakami zapytania.
– Zmierzamy ku północnemu grzbietowi góry – powiedział Bob. – Zgodnie z książką, właśnie tam Ben i Waldo mają swoją chatę.
– Można było się tego spodziewać – powiedział Jupiter. – Otworzyli stary szyb w pobliżu chaty, żeby jak najmniej zwracać na siebie uwagę.
Reston zatrzymał się. Kamienny blok zamykał dalszą drogę. Bob zauważył ślady stóp pod samą ścianą. Reston pochylił się. Wparł się całym ciałem w okrągły głaz i ten natychmiast ustąpił. Reston wytoczył jeszcze dwa duże kamienie i wreszcie ukazał się niewielki otwór. Detektyw wczołgał się do niego. Przez moment chłopcy widzieli tylko jego nogi, a potem i one znikły. Zajrzeli do otworu, po czym szybko przecisnęli się za detektywem.
Stali teraz za gęstym parawanem drzew i krzewów na północnym grzbiecie Diabelskiej Góry. Nad nimi rozciągało się bezchmurne, nocne niebo.
– Nikt by nie zauważył tak małego otworu, w dodatku dobrze ukrytego – powiedział Reston. – Ruszamy, chłopcy. Idźcie za mną.
Szli ostrożnie górskim grzbietem, między doliną a morzem. Po chwili dostrzegli światło padające z okna małej chaty. Ben i Waldo siedzieli przy stole. Przed nimi leżał stosik małych kamieni.
ROZDZIAŁ 17. Domysły Jupitera okazują się słuszne
Sam Reston, z pistoletem w ręce, otworzył drzwi chaty.
– Złodzieje działek! – wrzasnął stary Ben wysokim, skrzeczącym głosem. – Łap ich, Waldo!
Reston obniżył broń.
– Siedź na miejscu, Waldo – powiedział spokojnie.
Wysoki poszukiwacz właśnie unosił się z krzesła. Powoli usiadł z powrotem.
– Co robić, Ben, przyniosło nam złodzieja – mruknął.
– Mamy się dać ograbić? – odparł Ben.
– Nikt nie postępuje już uczciwie – stwierdził gorzko Waldo.
Obaj starcy patrzyli z wściekłością na Restona. Następnie dzikie, czerwono obrzeżone oczy Bena spoczęły na Bobie i Jupiterze.
– Ci chłopcy! – krzyknął. – Mówiłem ci, że narobią nam kłopotów. Trzeba było zrobić z nimi porządek!
– Miałeś rację – przyznał Waldo.
Stary Ben zaczął machać rękami jak szalony.
– Nie ujdzie wam to na sucho, przybłędy! Zawsze rozprawiałem się ze złodziejami działek. Wieszałem ich wysoko na gałęzi. Tak, panie, zasługiwali na to.
– Kopalnia jest nasza – Waldo położył dłoń na garści nie szlifowanych diamentów leżących na stole.
– Jeśli jest wasza, dlaczego zakradaliście się do jaskini? – zapytał Reston. – Dlaczego kopaliście po nocach i zamykaliście grotę, gdy ktoś wchodził do jaskini?
Przebiegły błysk pojawił się w oczach Bena.
– Bogate złoże, tak, panie. Trzeba być dyskretnym. Słowo się powie, a cały tłum się sypie. Nie, panie, rzecz trzeba trzymać w tajemnicy.
– Chcecie to trzymać w tajemnicy, bo ta ziemia należy do państwa Daltonów! Diamenty są ich! – wybuchnął Bob.
– Myśmy prowadzili poszukiwania w tej jaskini przez prawie dwadzieścia lat – zaprotestował Waldo. – My znaleźliśmy diamenty. Myśmy je wykopali. Należą do nas. Słyszysz? Do nas!
Jupiter przez cały czas nie odezwał się słowem. Rozglądał się bacznie po chacie. Zaintrygował go widok radia, półek pełnych książek i sterty gazet. Podniósł jedną z nich i zaczął przeglądać.
Ben uśmiechnął się chytrze.
– Coś wam powiem. Tam jest dość dla każdego. Na pewno dość, żeby się podzielić. Nie jesteśmy zachłanni. Podzielimy się z wami. Co wy na to? Czwartą część tych kamieni tutaj i możecie kopać z nami w jaskini. Tam jest tego pełno. Złoty interes!
– Tam nie ma więcej diamentów, panie Jackson, lub jest tylko kilka i pan o tym dobrze wie – odezwał się Jupiter.
Wszyscy spojrzeli na niego.
– Ta chata nie bardzo pasuje do waszej pozy dwóch ekscentrycznych starych poszukiwaczy, żyjących przeszłością – dodał.
– Co ty wygadujesz, Jupe! – wykrzyknął Bob.
– Mówi, że te dwa typy są, do pewnego stopnia, oszustami – powiedział Reston – co, jak przypuszczam, jest słuszne. Ale co cię na to naprowadziło, Jupiterze?
– Przenośne radio z trudem pasuje do obrazu dwóch obłąkanych starych ludzi, myślących jedynie o przeszłości. Książki w bibliotece również wskazują na zainteresowanie współczesnym światem. Znaleźli w okolicy łatwowiernych ludzi, którzy im pomagają i zaopatrują ich w narzędzia, nie zadając pytań. Jestem również pewien – kończył Jupiter – że zdają sobie doskonale sprawę, że nie znaleźli złoża diamentów.
– Co daje ci tę pewność? – zapytał detektyw.
Jupiter podszedł do biblioteczki.
– Cztery spośród książek na tych półkach dotyczą diamentów i wszystkie cztery zostały niedawno wydane. W dodatku, ta gazeta zawiera opis kradzieży diamentów z muzeum w San Francisco i nosi datę sprzed roku. Artykuł jest zakreślony ołówkiem. Sądzę, że specjalnie zamówili tę gazetę.
– Co na to powiecie? – zwrócił się Reston do poszukiwaczy.
Ben i Waldo wymienili spojrzenia. W końcu Ben wzruszył ramionami i kiedy się odezwał, jego głos brzmiał normalnie.
– Chłopiec ma rację – powiedział po prostu. – Wiedzieliśmy, że nie ma tu diamentów.
– Kiedy znaleźliśmy pierwsze dwa diamenty – podjął Waldo – łudziliśmy się, że jednak odkryliśmy złoże. Mieliśmy jednak wątpliwości i Ben kupił te książki. Okazało się, że znalezione kamienie pochodzą z Afryki. Potem, będąc w bibliotece, znalazłem małą wzmiankę o rabunku. Sprowadziliśmy gazetę z San Francisco. W artykule był dokładny opis skradzionych diamentów, tak więc wiedzieliśmy, skąd pochodzą znalezione kamienie.
– Diamenty były skradzione – kontynuował opowieść Ben – postanowiliśmy je więc zatrzymać. Nikt, poza złodziejem, nie poniesie straty. Zaczęliśmy szukać reszty i dokopaliśmy się do istnego skarbu.