– Może ma pan rację – mruknął szeryf. – Może chłopcy zachowali się odpowiedzialnie, mimo wszystko.
– Bardziej niż niejeden dorosły – powiedział Reston. – Złodziejowi, co prawda, udało się uciec, ale chłopcy rozwiązali sami całą tę tajemniczą sprawę.
– Są więc bardzo dobrymi detektywami – uśmiechnęła się pani Dalton.
– Zgoda, rozwiązali tę zagadkę – szeryf skinął głową – ale złodziej nam uciekł. Ano trudno, miejmy nadzieję, że go jeszcze przydybiemy…
– Proszę pana! – przerwał mu Jupiter donośnym głosem.
Wszyscy popatrzyli na niego ze zdziwieniem.
– Nie jestem pewien, czy złodziej uciekł – mówił Jupe z ożywieniem. – Nie jestem pewien, czy nawet próbował.
– Co chcesz przez to powiedzieć, synu? – zapytał szeryf.
– Czy wie pan, gdzie są wszyscy pozostali? – spytał Jupiter w odpowiedzi.
– Pozostali? Masz na myśli ludzi z rancza? No, wszyscy szukają was, chłopcy. Dalton ze swoimi ludźmi poszli na plażę. Hardin, profesor Walsh i jeszcze kilku przeszukują drugą stronę Diabelskiej Góry.
– Gdzie macie się później spotkać? – wypytywał Jupiter.
– W domu, na ranczu.
– Wobec tego musimy się tam czym prędzej udać – oświadczył zdecydowanie Jupiter.
Szeryf zmarszczył czoło.
– Zaraz, zaraz chłopcze, jeśli coś knujesz, powiedz nam lepiej od razu, o co chodzi.
Jupiter potrząsnął głową.
– Nie ma na to czasu, proszę pana. Wyjaśnienie trwało by zbyt długo. Musimy schwytać złodzieja, nim zdąży ukryć dowody rzeczowe.
– Niech pan go lepiej posłucha, szeryfie – odezwał się Reston. – Przekonałem się już, że chłopiec wie, co mówi.
– Chodźmy więc – zgodził się szeryf. – Zabierzecie się z nami, chłopcy.
Jupiter wspiął się na konia i usiadł za szeryfem, Pete i Bob jechali wraz z dwoma pomocnikami szeryfa, którzy czekali na koniach przed chatą. Pędzili szaleńczo przez pagórkowaty teren. Chłopcy podskakiwali i kołysali się na końskich grzbietach, uczepieni desperacko jeźdźców przed nimi. Zbliżali się do domu. Zdawał się zupełnie opustoszały. Tylko kuchenne okno jaśniało słabym światłem.
– No, synu – szeryf odwrócił głowę do Jupitera – kogo spodziewałeś się tu zastać?
Jupiter nerwowo przygryzł wargę.
– Jestem pewien, że tu wróci – powiedział. – Pewnie go wyprzedziliśmy. Musi przecież udawać, że nas szuka. Chociaż przez jakiś czas. Najlepiej będzie zsiąść z koni i poczekać w ukryciu.
– Dobrze, ale chciałbym wreszcie wiedzieć, o co ci chodzi – powiedział szeryf.
Zeskoczył z konia i pomógł zejść Jupiterowi. W tym momencie zajechał swym samochodem Sam Reston.
– No, synu – szeryf był zniecierpliwiony – gadaj wreszcie, za czym się uganiamy.
– A więc, proszę pana – zaczął swe wyjaśnienia Jupiter – przemyślałem to, co powiedział w chacie bandyta, zestawiłem to z pewnymi faktami i…
W tym momencie na ganku pojawił się mężczyzna. Szedł w ich stronę, lekko kulejąc. Profesor Walsh.
– O, widzę, że ich pan odszukał, szeryfie – powiedział. – Dobra robota. To był burzliwy wieczór, co, chłopcy? – uśmiechnął się i dotknął kolana. – Miałem mały wypadek. Przewróciłem się i przeciąłem sobie nogę. Musiałem wrócić do domu i założyć opatrunek.
– Dobrze pan trafił, profesorze – powiedział szeryf. – Mały Jones właśnie zaczął bardzo interesującą opowieść.
– Nie ma potrzeby jej kontynuować – powiedział Jupiter chłodno. – Niech pan raczej przeszuka profesora Walsha. Wątpię, czy zdecydował się ponownie rozstać z diamentami. Jest przecież przekonany, iż nikt nawet nie przypuszcza, że istotnie jest Laslem Schmidtem.
– Schmidt! – wykrzyknął Reston.
– Myślę, że diamenty znajdziecie panowie pod bandażem – dodał Jupiter.
Profesor Walsh zrobił błyskawiczny zwrot i zaczął uciekać. Szeryf ze swymi ludźmi i Reston rzucili się za nim w pogoń.
Pani Dalton, Bob i Pete podeszli do Jupitera. A Pierwszy Detektyw stał sobie spokojnie i uśmiechał się jakby nigdy nic.
ROZDZIAŁ 19. Chłopcy opowiadają historię Alfredowi Hitchcockowi
– A więc, mistrzu Jones, czy diamenty rzeczywiście zostały znalezione pod bandażem na nodze profesora Walsha? – zapytał pan Hitchcock po wysłuchaniu opowieści chłopców.
– Tak, proszę pana – odparł Jupiter. – Schwytano profesora w momencie, gdy wsiadał do swego samochodu, tego z rejestracją z Newady. Okazało się, że miał dwa samochody. Jednego używał jawnie, drugi, z rejestracją z Newady, był ukryty w wąwozie, koło Jęczącej Doliny. W ukrytym samochodzie znaleziono maskę i kostium El Diablo. Był tak pewny siebie, że nawet nie pozbył się tych rzeczy.
– Ach, zgubna pewność siebie notorycznych przestępców – uśmiechnął się reżyser. – Świetna robota, chłopcy.
Było to w tydzień po ujęciu Lasla Schmidta alias profesora Walsha. Chłopcy wrócili właśnie z dobrze zasłużonych wakacji na Ranczu Krzywe Y. Przez tydzień pływali, jeździli konno i uczyli się gospodarskich zajęć. Teraz siedzieli w gabinecie słynnego reżysera filmowego i wykorzystując notatki Boba opowiadali o swojej ostatniej przygodzie, którą nazwali “Tajemnica jęczącej jaskini”.
– Poznałem więc sekret jaskini i dowiedziałem się o działalności starego Jacksona i Turnera – mówił pan Hitchcock. – Nawiasem mówiąc, co się stało z tymi dwoma dziwakami?
Bob uśmiechnął się.
– Szeryf uznał w końcu, że może nie stawiać ich w stan oskarżenia. Uwierzył, że mieliby dość rozsądku, by zwrócić diamenty, a Daltonowie wybaczyli im wszystko.
Pan Hitchcock skinął głową.
– Tak, myślę, że jedynym przestępstwem, jakiego się dopuścili, było marzenie o znalezieniu bogatego złoża.
– Przedstawi pan więc nasz przypadek w książce? – zapytał podekscytowany Pete.
– Jeszcze nie wiem. Zgodziłem się opisywać każdą waszą przygodę, która okaże się godna uwagi. Na razie dowiedziałem się, jak dwaj starzy poszukiwacze spowodowali tajemnicze jęki jaskini. Dalej jednak nie rozumiem, jak Jupiter doszedł do swego odkrycia, że El Diablo i profesor Walsh to ta sama osoba – Laslo Schmidt.
Jupiter pochylił się w swym krześle.
– A więc, proszę pana, najpierw rozpatrywałem możliwość, że to profesor Walsh jest fałszywym El Diablo. Potem stało się oczywiste, że logicznie rzecz biorąc, jest on jedyną osobą, która może być Laslem Schmidtem. Tylko on był prawdziwie obcy na Ranczu Krzywe Y, a jego przeszłość mogła być bardzo łatwo zafałszowana.
– Rozumiem – powiedział pan Hitchcock. – Był w tamtych stronach zaledwie od roku i mógł bez trudu udawać profesora historii przed dawnym zawodnikiem rodeo i rządcą na farmie. Ale co cię skłoniło do tego, żeby go w ogóle podejrzewać?
– W gruncie rzeczy, proszę pana, powinienem nabrać podejrzeń dużo wcześniej. Ale oczywistość pewnych rzeczy nie uderzyła mnie do chwili, kiedy siedzieliśmy wszyscy związani w chacie starego Bena. Wtedy bandyta powiedział coś, co pozwoliło mi wszystko zrozumieć.
Pan Hitchcock, kartkując notatki Boba, zauważył:
– Nie wydaje mi się, by wiele mówił.
– Niedużo, ale wystarczająco – odparł Jupiter. – Na przykład napomknął, że widział nasz sprzęt do nurkowania. Tylko ktoś przebywający na ranczu mógł to widzieć. Poza tym, kiedy mówił, jego głos był wprawdzie stłumiony przez maskę i trudno go było rozpoznać, ale sposób wysławiania się był niezmieniony. Nagle zdałem sobie sprawę, że jest to maniera mówienia profesora Walsha.