Bob i Pete z niedowierzaniem patrzyli na przyjaciela, który chłodno analizował swe zachowanie, ledwie uniknąwszy tragicznego wypadku. Patrzył teraz z uwagą na oświetlone księżycem zbocze Diabelskiej Góry.
– Wygląda na to, że tam w górze jest wiele obluzowanych głazów – stwierdził. – Zbocze jest bardzo suche. Wydaje mi się, że obsuwanie się kamieni musi tu być na porządku dziennym, teraz po tych ćwiczeniach marynarki wojennej.
Wszyscy trzej podeszli do wielkiego kamienia. Był zaryty głęboko w ziemię, na metr od wejścia do Jaskini El Diablo.
– Patrzcie, w tym miejscu jest porysowany – wskazał Bob. – O rany! Czy myślisz, Jupe, że ktoś pchnął go na nas? – Rzeczywiście są zadrapania – Jupiter dokładnie oglądał głaz. – Nic w tym zresztą dziwnego.
– Pewnie od uderzeń o skały po drodze – podsunął szybko Pete.
– Tak – powiedział Bob. – Nie widzieliśmy przecież nikogo na górze.
Jupiter skinął głową.
– Istotnie, ale ten ktoś mógł nie chcieć, by go widziano. – Brr, może lepiej wracać? – powiedział Pete.
– Nie ma mowy – odparł Jupiter. – Musimy tylko podwoić ostrożność. W końcu głazy nie mogą spadać na nas wewnątrz jaskini.
Zaświecili latarki, Bob narysował na skale przy otworze strzałkę i znak zapytania i weszli do środka.
Znaleźli się w długim, mrocznym korytarzu, który prowadził w głąb Diabelskiej Góry. Jego kamienne ściany były gładkie, a sklepienie dość wysokie, by najwyższy z nich, Pete, mógł iść wyprostowany. Po mniej więcej dwunastu metrach korytarz rozszerzał się w olbrzymią grotę. Latarki chłopców rzucały wokół snopy światła. Znajdowali się jakby w wielkiej sali o wysokim stropie. Przeciwległy jej koniec był tak odległy, że zaledwie mogli go widzieć.
– To wygląda jak dworzec kolejowy dużego miasta! – wykrzyknął Bob. – Nigdy nie widziałem tak ogromnej groty. – Jego głos brzmiał głucho i odległe.
– Halo! – zawołał Pete.
– Halo… halo… halooo – powtórzyło echo.
Chłopcy roześmiali się.
– Halo… haloooo! – wykrzykiwał Bob.
Podczas gdy Pete i Bob zabawiali się echem, Jupiter badał dokładnie ścianę groty.
– Chodźcie tu! – zawołał ich nagle.
W ścianie był mały, czarny otwór – początek tunelu, który zdawał się prowadzić na zewnątrz. Chłopcy przebiegli światłami latarek po wszystkich ścianach groty i zobaczyli wiele podobnych otworów. Doliczyli się dziesięciu tuneli, biegnących od dużej groty w głąb góry.
– Masz ci problem – powiedział Pete. – Którym tu iść?
Wszystkie pasaże wyglądały jednakowo – były wysokości wzrostu Pete'a i ponad metrowej szerokości.
– Zdaje się, że Jaskinia El Diablo jest wielkim kompleksem korytarzy i grot, ciągnących się wewnątrz całej góry – powiedział Jupiter.
– Pewnie dlatego ludzie szeryfa nie znaleźli El Diablo – zauważył Bob. – Wśród tylu przejść łatwo mu było się ukryć.
– Tak, to mogłoby być wytłumaczenie – przytaknął Jupiter.
– Jak w ogóle powstaje taka jaskinia? – zapytał Pete, rozglądając się wokół.
– Głównie wskutek erozji – wyjaśnił Bob. – Czytałem o tym w bibliotece. Góra tego rodzaju uformowana jest ze skał o różnej twardości. Woda wsiąka w te bardziej miękkie i powoli je kruszy. Taki proces trwa czasami miliony lat. Dawno temu znaczna część tego terenu była pod wodą.
– Bob ma rację – przytaknął Jupiter – ale ja nie jestem pewien, czy te wszystkie tunele powstały w naturalny sposób. Niektóre z nich wyglądają na wykute przez człowieka. Być może przez bandę El Diablo.
– Albo poszukiwaczy, Jupe – powiedział Bob. – Czytałem, że szukano złota w tej okolicy.
Pete oświetlał latarką jeden pasaż po drugim.
– Do którego wchodzimy? – zapytał.
– Przeszukanie tych wszystkich korytarzy może nam zająć miesiąc – odezwał się Bob. – Założę się, że dalej też się rozgałęziają.
– Prawdopodobnie – przytaknął Jupiter. – Na szczęście jest prosty sposób wyeliminowania większości z nich. Chcemy się dowiedzieć, skąd bierze się to zawodzenie. Musimy po prostu przy wejściu do każdego pasażu słuchać tak długo, aż znajdziemy ten, z którego dobiega jęk.
– Racja! – wykrzyknął Pete entuzjastycznie. – Będziemy szli za jękiem.
– Ale Jupe – zatroskał się Bob – ten jęk chyba ustał. Od kiedy weszliśmy do środka, nie słyszałem go więcej.
Chłopcy stali nieruchomo nasłuchując pilnie. Bob miał rację. Jaskinia milczała jak grób.
– Co to może znaczyć? Jak myślisz, Jupe? – pytał Pete niespokojnie.
Jupiter kręcił głową skonsternowany.
– Nie wiem. Może to chwilowe. Może, cokolwiek to jest, zacznie swój jęk na nowo.
Czekali jednak na próżno. Minęło dziesięć minut i w jaskini nie rozległ się najsłabszy nawet dźwięk.
– Jupe, pamiętam, że ostatni raz słyszałem jęk przed upadkiem tego głazu – odezwał się wreszcie Bob. – Tylko, prawdę mówiąc, nie bardzo potem słuchałem.
– Byliśmy zbyt podekscytowani, żeby słuchać – przyznał Jupiter.
– Nie możemy wiedzieć na pewno, kiedy ustał.
– Do licha, i co teraz?! – zaklął Pete.
– Może znowu się zacznie – powiedział Jupiter z nadzieją. – Pan Dalton mówił przecież, że jaskinia jęczy nieregularnie. Myślę, że czekając powinniśmy przeszukiwać jeden korytarz po drugim.
Bob i Pete zgodzili się chętnie. Wszystko było lepsze od bezczynnego stania w pełnej widmowych cieni grocie. Bob narysował znak zapytania i strzałkę przy pierwszym otworze i weszli w głąb pasażu.
Poruszali się ostrożnie, oświetlając latarkami drogę przed sobą, aż po niecałych dziesięciu metrach korytarz się skończył. Przejście blokowała sterta obsuniętych kamieni.
– Pan Dalton mówił, że wiele korytarzy jest kompletnie zablokowanych wskutek trzęsienia ziemi – przypomniał sobie Bob.
– Myślisz, że może się to powtórzyć? Może to niebezpieczne, wchodzić w te tunele? – zaniepokoił się Pete.
– Nie, sklepienia są bardzo mocne – zapewnił go Jupiter. – Te kamienie spadły wskutek potężnego wstrząsu i też tylko w najsłabszych miejscach. To jest bardzo bezpieczna jaskinia.
Zawrócili i ponowili próbę w następnych czterech tunelach, pieczołowicie znacząc swą drogę. Wszystkie cztery były jednak podobnie zablokowane.
– Tracimy czas – zniecierpliwił się w końcu Jupiter. – Rozdzielimy się i każdy będzie przeszukiwał inny korytarz. Nie można się w nich zgubić.
– Każdy z nas pójdzie swoim tunelem aż do końca – zgodził się Bob. – Chyba że się okaże, iż nie jest zablokowany po kilkunastu metrach albo rozgałęzia się.
– Tak jest – powiedział Jupiter. – Jeśli któryś z nas znajdzie niezablokowany pasaż, wróci tu i poczeka na innych.
Zagłębili się, każdy w innym tunelu. Jupiter odkrył, że jego korytarz powstał w naturalny sposób tylko na krótkim odcinku. Potem dostrzegł w świetle latarki drewniane słupy i belki spięte z nimi klamrami i podtrzymujące ściany i strop, jak w kopalnianym szybie. Przeszedł jeszcze parę metrów, studiując bacznie ściany i podłoże.
Nagle wyrosła przed nim ściana z kamieni i gliny, która zamykała szczelnie szyb. Kiedy przykląkł, by zbadać ją dokładnie zauważył mały, czarny kamień, który go zaintrygował. Był zupełnie inny niż te, które widział wokół. Podniósł go i schował do kieszeni.
W tym momencie w tunelu rozległ się krzyk:
– Jupe! Bob! Szybko!
Tymczasem Bob trafił swym korytarzem wprost do nowej groty, podobnej do pierwszej. Rozglądał się po niej ciekawie. Było w jej ścianach również pełno otworów do następnych pasaży. Właśnie zdecydował zawrócić i podzielić się swym odkryciem z pozostałymi, gdy dobiegł go krzyk Pete'a. Rzucił się pędem do wejścia do tunelu, którym przeszedł.