Szli ostrożnie naprzód, a Jupiter zatrzymywał się co parę kroków, rysując na ścianie białą kredą znak zapytania i strzałkę. Po kilkunastu metrach korytarz zawiódł ich do nowej obszernej groty, jednej z wielu, które zdawały się dziurawić jak rzeszoto całe wnętrze Diabelskiej Góry. Ponownie znaleźli tu liczne otwory wejściowe bocznych tuneli.
Stanęli pośrodku zdezorientowani.
– Znowu problem – powiedział Pete.
– Ta góra to istny ser szwajcarski – Bob był już zniechęcony. – Jak uda nam się kiedykolwiek wytropić źródło tego jęku?
Jupiter jednak ani nie rozglądał się po nowej grocie, ani nie szukał otworów licznych korytarzy. Słuchał.
– Czy któryś z was słyszał jęk, od kiedy weszliśmy? – zapytał.
Bob i Pete zastanawiali się przez chwilę.
– O, do diabła, nie! – zaklął Bob.
– Słyszałem tylko, kiedy byłem na zewnątrz – powiedział Pete.
– Nie słyszałem także, kiedy się czołgałem przez pierwszy odcinek tunelu – dodał Bob.
Jupiter skinął głową.
– Jak tylko wchodzimy do środka, jęk ustaje. Wielce podejrzana sprawa. Raz mógł to być przypadek, po raz drugi wygląda na jakąś prawidłowość.
Pete spojrzał na niego zaintrygowany.
– Myślisz, że wchodząc, zmieniamy coś w jaskini, nie zdając sobie z tego sprawy?
– To jedna z możliwości – przytaknął Jupiter.
– Inna, że ktoś nas widział – powiedział Bob. – Ale jak mógł nas widzieć na plaży w ciemnościach?
Jupiter pokręcił bezradnie głową.
– Muszę przyznać, że sam jestem zbity z tropu. Być może…
Usłyszeli dźwięk wszyscy równocześnie. Ledwie uchwytny, daleki odgłos dzwonków i klip-klap, klip-klap końskich podków.
– Koń! – wykrzyknął Bob.
Jupiter przekrzywił głowę i nasłuchiwał bacznie. Odgłos zdawał się dochodzić zza ściany groty.
– On… on jest wewnątrz góry!
– Nonsens, Jupe – powiedział Bob. – Musi być gdzieś w dalszej części jaskini.
Jupiter potrząsnął głową.
– Jeśli mój zmysł orientacyjny mnie nie zawodzi, dalsza część jaskini znajduje się po przeciwnej stronie. Ta ściana jest równoległa do zbocza góry i żaden tunel nie prowadzi w tym kierunku!
– Może lepiej stąd wyjdźmy… – wymamrotał Pete.
– Myślę, że masz rację – przytaknął pospiesznie Jupiter.
– Chodźmy!
Chłopcy przepychali się jeden przez drugiego, biegnąc wąskim korytarzem. Pete pierwszy dopadł małego tunelu i wczołgał się do niego błyskawicznie. Bob i Jupiter tuż za nim.
Wypadli na zewnątrz zanurzając się po kolana w wodzie. Biegli, potykając się o kamienie i wreszcie zwalili się na biały piasek plaży. Leżeli, dysząc ciężko.
– Skąd właściwie dochodziły te odgłosy? – odezwał się wreszcie Bob.
– Nie mam pojęcia – wyznał niechętnie Jupiter. – Myślę jednak, że zbadaliśmy dość na jeden wieczór. Wracajmy do domu.
Bob i Pete z ulgą wspinali się wąską ścieżką za Pierwszym Detektywem. Dotarli już niemal do żelaznej furtki, gdy Jupiter zatrzymał się nagle. Pete nieomal wpadł na niego w ciemnościach.
– Co ty wyprawiasz, Jupe!
Jupiter nie odpowiedział. Wpatrywał się w podwójny szczyt Diabelskiej Góry.
– Co jest? – szepnął Bob.
– Przyszło mi coś właśnie do głowy – odparł wolno Jupiter. – Poza tym zdawało mi się, że coś się rusza tam, na górze…
Z ciemności nadbiegł dźwięk dzwonków i znajome klip-klap, klip-klap.
– Och, nie – jęknął Bob.
– Czy to jest to samo, co słyszeliśmy w jaskini? – zapytał szeptem Pete.
– Tak sądzę – powiedział Jupiter. – Odgłosy musiały się przesączać z zewnątrz przez jakąś szczelinę w skale. Takie pęknięcia świetnie przenoszą dźwięki. Można odnieść wrażenie, że rozbrzmiewają wewnątrz góry.
Odgłos stukających podków był coraz bliższy i chłopcy przykucnęli w gęstych krzakach w pobliżu furtki. Wielki, czarny koń ukazał się na stromym zboczu Diabelskiej Góry. Schodził truchtem w dół. O kilka kroków od chłopców minął skrywające ich krzewy.
– Bez jeźdźca – szepnął Bob.
– Może powinniśmy go schwytać? – spytał Pete.
– Nie, nie myślę – odpowiedział Jupiter. – Poczekajmy jeszcze.
Siedzieli cicho w swym ukryciu. Nagle zamarli w bezruchu. Jakiś człowiek schodził z góry szybkim krokiem. Przeszedł tak blisko, że widzieli go dokładnie w świetle księżyca. Był wysoki, ciemnowłosy, o długim nosie. Poszarpana blizna przebiegała przez jego prawy policzek, a na prawym oku nosił czarną klapkę.
– Widzieliście tę przepaskę na oku? – syknął Pete.
– I bliznę – dodał Bob.
– Bardziej zainteresował mnie jego strój – szepnął Jupiter. – To był zdecydowanie garnitur, jaki nosi się w mieście, i jeśli się nie mylę, facet miał pistolet pod marynarką.
– Czy możemy już iść, Jupe? – zapytał Pete nerwowo.
– Tak, chodźmy – zgodził się Jupiter. – To był niezwykle interesujący wieczór.
Szli spiesznie drogą do miejsca, gdzie zostawili rowery, oglądając się niespokojnie za siebie. Nikt nie szedł za nimi, było cicho i spokojnie. Kiedy jednak jechali na rowerach, już na obrzeżu Jęczącej Doliny, długie zawodzenie przecięło nocną ciszę.
– Aaaaaaaaa-uuuu-uuuuu-uu!
Chłopcy pedałowali szaleńczo w stronę zabudowań rancza.
ROZDZIAŁ 8. El Diablo!
Słoneczne światło dnia obudziło Pete'a. Zdezorientowany patrzył na obce mu ściany. Gdzie jest właściwie? Wtem koń zarżał za oknem, zamuczała krowa i Pete przypomniał sobie, że jest w sypialni, którą dzieli z Bobem i Jupiterem, na Ranczu Krzywe Y. Przechylił się przez krawędź piętrowego łóżka, by zobaczyć, czy śpiący na dole Jupiter już się obudził. Jupe'a nie było.
Usiadł szybko, waląc głową w niski sufit.
– Auu! – pisnął.
– Cyt! – uciszył go Bob ze swego legowiska po drugiej stronie pokoju i wskazał w kierunku okna.
Na podłodze, przed oknem, Jupiter siedział po turecku. Wyglądał jak mały Budda w płaszczu kąpielowym. Przed nim rozpostarta była duża płachta papieru, na niej cztery książki, leżące jedna na drugiej. Na papierze Jupiter wyrysował ołówkiem jakieś linie.
Spoglądając z góry na papier, książki i linie, Pete uświadomił sobie, że Jupiter wykonał z grubsza plan Jęczącej Doliny. Zaznaczył na nim wejścia do jaskini.
– Siedzi tak już od godziny – szepnął Bob.
– O rany, nie wytrzymałbym nawet dziesięciu minut – powiedział Pete.
Umiejętność głębokiej koncentracji Jupe'a zadziwiała zawsze jego przyjaciół.
Jupiter odezwał się wreszcie:
– Ustalam topograficzne ukształtowanie Jęczącej Doliny, Pete. Mapa fizyczna terenu stanowi klucz do naszej zagadki.
– Hę?
– Jupe myśli, że możemy rozwiązać tajemnicę, studiując plan terenu – powiedział Bob.
– Aha, dlaczego nie powiedział tego od razu?
Ignorując tę wymianę zdań, Jupiter kontynuował swoje rozważania:
– Prawdziwą zagadką Jęczącej Doliny jest, dlaczego jęki ustają, gdy wchodzimy do środka. Zdarzyło się to dwukrotnie ubiegłego wieczoru, co więcej, rozległy się ponownie, gdy opuszczaliśmy tę strefę.
Wziął do ręki leżącą obok gazetę.
– Znalazłem tu wiadomość o ponownych jękach w dolinie. I wypowiedź szeryfa, że głównym powodem niemożności odnalezienia źródła i przyczyny jęków jest to, że ustają one z chwilą wejścia ludzi do jaskini – Jupiter odłożył gazetę. – Wziąwszy wszystko razem pod uwagę, jestem przekonany, że jęk nie ustaje przypadkowo.
– Myślę, że masz rację – powiedział Bob. – Słyszeliśmy jęki nim weszliśmy do jaskini i po wyjściu z niej. Ktoś nas musiał obserwować.