Przekroczyli leciutkie wzniesienie w pobliżu linii wody i zagłębili się w piasek, przepatrując każdy jego skrawek. Nagle Jupiter zatrzymał się. W jego oczach pojawiły się radosne błyski.
– Coś ty znalazłem – powiedział cicho.
Bob i Pete popatrzyli w jego stronę. W miękkim, luźno osypującym się piasku widać było wyraźne wgłębienia.
– To jakiś smok zupełnie nowego typu – odezwał się Bob. – Wygląda to tak, jakby przejeżdżał tędy na kółkach.
Jupiter skinął potakująco głową, a potem rozejrzał się po plaży.
– Nie widać nic podejrzanego. Ale te ślady wyglądają rzeczywiście tak, jakby zostawił je jakiś pojazd. Może samochód do jazdy po wydmach. Czasami służby ratownicze do patrolowania dłuższych odcinków wybrzeża, takich, jak tutaj, używają dżipów albo lekkich samochodów do jeżdżenia po piasku.
– Możliwe – powiedział Bob. – Ale gdyby te ślady zostawił patrol, powinny prowadzić z południa na północ, tak jak ciągnie się wybrzeże. A one kierują się w stronę jaskini.
– Masz rację – stwierdził Jupiter, a potem rzucił się na kolana i zaczął przyglądać się zagłębieniom.
Bob obejrzał się z chmurną miną w kierunku oceanu.
– Nic nie rozumiem. Jeżeli widać ślady tutaj, to dlaczego nie ma ich bliżej wody?
– Przypuszczam, że mógł je zmyć silny prąd przypływu i duże, załamujące się fale – odparł Jupiter.
Pete wyszczerzył zęby w uśmiechu.
– A ja przypuszczam, że oczy starego pana Allena nie zasługują na bezgraniczne zaufanie. To, co on naprawdę zobaczył, nie było prawdopodobnie żadnym smokiem, ale zwykłym dżipem czy innym pojazdem.
– Możliwe – odpowiedział mu Jupiter. – Przekonamy się o tym dopiero po wejściu do jaskini.
Ślady znikły zupełnie w odległości około dziesięciu metrów od wejścia do jaskini.
Chłopcy popatrzyli po sobie.
– Jeszcze jedna zagadka – powiedział Pete.
W chwilę potem znaleźli się u wlotu jaskini. Wydawało się, że jej wnętrze jest puste.
– To wejście jest tak duże, że można by wjechać do środka autokarem – stwierdził Bob. – Zajrzę do środka, żeby zobaczyć, jak daleko sięga ona w głąb ziemi.
Jupiter przebiegł wzrokiem po wnętrzu jaskini.
– Dobrze, Bob. Ale nie oddalaj się poza zasięg głosu. Pete i ja dołączymy do ciebie, jak tylko obejrzymy wejście pod kątem ewentualnych śladów.
Bob machnął swą podobną do włóczni bronią i zagłębił się we wnętrzu.
– Co on się zrobił nagle taki odważny? – zapytał Pete.
Jupiter odpowiedział mu uśmiechem.
– Myślę, że wszystkim nam przybyło odwagi, jak tylko stwierdziliśmy, że te ślady pochodzą od jakiegoś pojazdu raczej niż od smoka czy innego fantastycznego potwora.
Wyciągnął szyję, jakby nasłuchując odgłosów z wnętrza.
– Być może z odbicia głosu Boba można się będzie zorientować, jak wielka jest ta jaskinia. Spróbuję go zawołać. Bob – krzyknął głośniej – co tam u ciebie?
Pete także nachylił głowę, jakby chciał lepiej usłyszeć odpowiedź Boba. Ich uszu dosięgnął jednocześnie dziwny odgłos. Coś w rodzaju ciężkiego klapnięcia.
W chwilę potem usłyszeli głos przyjaciela. Był cienki i ledwo słyszalny. Doszło ich jedno tylko słowo, które wystarczyło jednak, aby napełnić ich przerażeniem.
– Ratunku!
Rozdział 7. Tajemnicze ostrzeżenie
Wpatrując się w mroczną czeluść jaskini, Jupiter i Pete usłyszeli znowu krzyk Boba.
– Ratunku! Na pomoc!
– Bob ma jakieś kłopoty! – wykrzyknął Pete. – Idziemy!
Najsilniejszy, najbardziej umięśniony z całej trójki Pete rzucił się do wnętrza. Jupiter starał się dotrzymać mu kroku.
– Pete, nie pędź tak szybko – syknął Jupiter. – On nie mógł odejść daleko, a my musimy uważać, żeby…
Nie dokończył. Wyrżnął nagle w jakąś twardą przeszkodę niewidoczną w ciemności. Czując, że traci oddech, upadł na kolana.
Jego uszu doszedł głos Pete'a.
– Jupe, nie idź dalej! Znalazłem go!
– Gdzie jesteś, Pete? Nic nie widzę.
Zamrugał parę razy i po chwili jego oczy dostosowały się do mroku jaskini. Zobaczył, że Pete czai się tuż przed nim na czworakach.
– Wpadł do jakiejś dziury – powiedział Pete. – Na szczęście zatrzymałem się tuż nad nią.
– Nic nie widzę – odpowiedział Jupiter, usiłujący dojrzeć coś spoza jego pleców. – Bob – zawołał głośniej. – Gdzie jesteś?
Aż podskoczył, usłyszawszy głos kolegi tuż obok.
– Tu, na dole! – krzyknął Bob. – Wpadłem do jakiejś studzienki. Zdaje mi się, że coś mnie wciąga głębiej!
– O rany! – wykrzyknął Pete. – Ruchome piaski!
– Niemożliwe – odparł Jupiter. – Ruchome piaski spotyka się zwykle w tropikach.
Obmacując dłońmi dno jaskini, przeczołgał się obok Pete'a.
– Nadal nie mogę go dostrzec. Bob, widzisz nas?
– Tak, jestem prawie dokładnie pod wami.
Jupiter rozciągnął się plackiem koło zagłębienia i zanurzył w nim wyciągniętą rękę.
– Bob, sięgnij do góry i złap mnie za rękę. Wyciągniemy cię stamtąd. Z zagłębienia doszedł ich odgłos głuchego pluśnięcia.
– Nnnie mogę! – odpowiedział po chwili Bob. – Jak tylko robię jakiś ruch, zapadam się coraz głębiej!
– Podaj nam tę twoją dzidę. Złamane wiosło, które miałeś w ręku – zaproponował Pete. – Wyciągniemy cię migiem.
– Nie mam go – jęknął rozpaczliwie Bob. – Zgubiłem je, wpadając tutaj.
Pete rzucił okiem na swój odłamek, znaleziony na plaży.
– To, co ja mam, jest za cienkie. Nie utrzyma cię.
Jupiter zaczął ostrożnie obchodzić zagłębienie.
– Trzymaj się Bob – powiedział. – Próbuję obejść tę studnię, żeby się zorientować w jej rozmiarach.
Ostrożnie obmacując teren zaczął pełznąć na czworakach.
– Prędzej! – krzyknął Bob. – Nie czas na robienie pomiarów!
– Muszę to zrobić – odparł Jupiter. – To jedyny sposób na wydostanie cię stamtąd.
Podpierając się rękami i kolanami, ruszył w ciemności. Ale choć starał się poruszać bardzo uważnie, do studni wpadło trochę piasku i ziemi.
– Uważaj! – wrzasnął Bob. – Spowodujesz obsunięcie ziemi!
– Przepraszam – powiedział Jupiter. – To tylko luźne kawałki, które osypują się z krawędzi.
W chwilę potem zatoczył pełne koło i znalazł się znowu obok Pete'a.
– Myślę, że powinno się udać – powiedział, a potem pochylił się nad ciemnym otworem. – Bob, powiedz nam, czy czujesz dno pod nogami?
Ze studni doszły ich jakieś głuche dźwięki. A potem odgłos jakby prychania czy spluwania.
– Jeszcze nie – powiedział rozdrażnionym głosem Bob. – Ale zanim moi genialni koledzy znajdą sposób na wyciągnięcie mnie stąd, na pewno do niego dotrę.
– Wiesz co, Jupe? – powiedział Pete. – Gdybyś przytrzymał mnie za nogi, mógłbym do niego sięgnąć. Nie ma czasu na fantazjowanie.
Jupiter pokręcił głową.
– Myślę, że możemy wykorzystać tę moją deskę. Ale nie do wyciągnięcia go wprost, bo ten piaszczysty grunt nie da nam wystarczającego oparcia. Ale ta decha jest dość długa, aby sięgnąć przez całą szerokość studni. Zaklinujemy ją po obu stronach.
– I co nam to da? – spytał Pete. – Bob i tak nie sięgnie do niej.
– Będzie mógł dosięgnąć jej, jeśli zaklinujemy ją pod odpowiednim kątem. Myślę, że możemy wbić jeden koniec tam, z drugiej strony.
Pete przyjrzał się cienkiej listwie. A potem skinął potakująco głową.
– Warto spróbować. Jeżeli tylko nie złamie się pod jego ciężarem.
Jupiter pochylił się nad otworem.