– Będziemy próbowali wbić tę listwę nad twoją głową, Bob – wyjaśnił. – Będziesz musiał sprawdzić, czy jest wystarczająco zaklinowana, żeby cię utrzymać. Bo jeśli się ześliźnie, stracimy nie tylko ją, ale i ciebie.
– Dziękuję wam, chłopaki – odpowiedział Bob. – Ale pospieszcie się. Zdaje mi się, że znowu zapadłem się o parę centymetrów.
Jupiter przeczołgał się na drugą stronę studni. Pochylił się nad otworem i zaczął wysuwać ukośnie listwę.
– Deska już do ciebie jedzie – poinformował Boba. – Powiedz mi, czy ją widzisz. Za chwilę powinna przesunąć się nad twoją głową.
Leżąc na brzuchu, centymetr po centymetrze wsuwał listwę do czarnej dziury. Wreszcie usłyszał głos Boba.
– Widzę ją – krzyknął uwięziony. – Ale nie mogę jej dosięgnąć. Jest za wysoko!
– Zaraz ją obniżę – powiedział Jupiter. – Staram się znaleźć najlepszy kąt, pod którym trzeba ją umieścić.
Przesunął listwę o kilka kolejnych centymetrów.
– Tak jest dobrze – zawołał Bob. – Zdaje się, że będzie pasować w sam raz. Jeszcze trochę.
Deska zatrzymała się. W chwilę potem Bob usłyszał dochodzący z góry dziwny szmer, jakby szurania czy tarcia.
– Jupe, nie poddawaj się. Co cię tam wstrzymuje?
Odpowiedział mu chrapliwy głos Jupitera.
– Wysunąłem się za daleko! Zaraz sam chyba wpadnę!
– O rany, tylko nie to! – jęknął Pete, a potem poderwał się na nogi i pobiegł na drugą stronę studni.
Jupiter przebierał rozpaczliwie nogami, próbując znaleźć jakieś oparcie w niepewnym gruncie. Jego tułów ześliznął się już w głąb ciemnej studni. Pod jego ciężarem ziemia osypywała się w dół.
Pete rzucił się do przodu i całym ciałem przygniótł nogi Jupitera do dna jaskini. Potem sięgnął do paska od jego spodni i pociągnął do tyłu.
– Spokojnie, Jupe – stęknął zdyszanym głosem. – Trzymam cię.
W chwilę potem Jupiter przestał się zapadać.
– Dzięki, Pete – powiedział ciężko dysząc. – Gdybyś mógł utrzymać mnie w tej pozycji przez parę sekund, umocowałbym porządnie tę deskę.
Z dołu odezwało się radosne wołanie Boba.
– Jupe, udało ci się!
– W porządku, Bob. Ja i Pete będziemy teraz starali się zaklinować deskę z tej strony. A potem będziesz musiał sam podciągnąć się wzdłuż niej na rękach. Dosięgniesz jej?
Odpowiedź przyszła po krótkiej pauzie.
– Mam ją!
– Dobra, Bob – powiedział Jupiter. – No to wal!
– Przyjąłem! – krzyknął Bob.
Rozległo się ostrzegawcze skrzypienie. Listwa zakołysała się.
– No, wyłaź! – wrzasnął Pete.
Jupiter z całych sił starał się przytrzymywać kołyszącą się pod ciężarem kolegi deskę.
– Ona może się złamać – szepnął do Pete'a. – Bądź gotów, żeby go uchwycić.
Ze studni dochodziło ciężkie sapanie ich przyjaciela.
– W porządku – sieknął Bob. – Jestem na górze. Co teraz?
Pete pochylił się nad studnią.
– Bob, złap mnie za rękę.
Bob błyskawicznie wysunął dłoń w kierunku ręki Pete'a. Na krótką chwilę obie dłonie zwarły się w mocnym uścisku. A potem dłoń Boba wyśliznęła się. Chłopiec zaczął gorączkowo łapać się mokrej listwy.
– Słuchaj, Jupe, łatwiej by było utrzymać ubłocone prosię niż jego – pożalił się Pete. – Może ty spróbujesz?
Jupiter potrząsnął głową.
– Wątpię, czy mnie poszłoby lepiej niż tobie. Musimy złapać go obaj jednocześnie.
Uwieszony kołyszącej się listwy, Bob popatrzył na nich z dołu.
– Do ciężkiej Anielki, skończycie wreszcie te konferencje i wydostaniecie mnie stąd? Mam na sobie tyle błota, że sam nie zdołam się podciągnąć. W dodatku ślizgają mi się ręce…
Jupe rozejrzał się po jaskini.
– Potrzebujemy kawałka jakiejś linki – powiedział. – Czegoś, co moglibyśmy okręcić dookoła niego.
– Nie ma tu żadnej linki – mruknął Pete. – No i nie mamy już czasu na szukanie czegoś takiego. Brakuje nam paru centymetrów. Musi być jakiś sposób…
Nagle oczy Jupitera rozjaśniły się.
– Mam!
Błyskawicznie sięgnął do sprzączki swego paska od spodni. Odpiął go i wyciągnął ze szlufek. Z otwartymi ustami Pete przyglądał się, jak Jupiter przeciąga koniec paska przez klamerkę, robiąc w ten sposób niewielką pętlę.
Z dyndającym w ręku paskiem Jupiter pochylił się znowu nad studnią.
– Słuchaj, Bob, zrobiłem z mojego paska matą pętlę. Kiedy ją opuszczę, postaraj się włożyć w nią rękę. Powinna zacisnąć się pod twoim ciężarem. A potem wyciągniemy cię razem na górę.
Powoli zaczął opuszczać pasek w ciemną czeluść, zapierając się o dno jaskini w oczekiwaniu szarpnięcia z dołu.
– Mam ją! – wrzasnął Bob. – Ciągnij!
Jupiter odetchnął z ulgą. Pete uśmiechnął się szeroko i wyciągnął rękę, aby uchwycić koniec paska. A potem obaj odchylili się do tyłu i pociągnęli.
Z ciemnego wylotu studni zaczął wydostawać się powoli jakiś czarny i mokry kształt, pokryty mułem i szlamem.
Rozdział 8. Wymuszony odwrót
Ciężko dysząc, przemoczona postać zwaliła się na dno jaskini.
– Dzięki, chłopaki.
– To był pomysł Jupitera – powiedział Pete, spoglądając ze smutkiem na swój własny brzuch. – Ja też noszę spodnie na pasku. Ale nigdy nie przyszłoby mi do głowy, żeby wykorzystać go do czegoś innego.
– Może dlatego, że jesteś szczupły i twój pasek jest krótszy od mojego – powiedział z uśmiechem Jupiter.
Bob zaczął ocierać twarz z błota.
– Pomysł okazał się w każdym razie skuteczny. Wiesz, Jupe, już nigdy nie będę was nabierał na temat mojej nadwagi – powiedział, a potem obejrzał się w kierunku studni. – Pomyśleć tylko, że mogłem siedzieć do tej pory, albo i dłużej – dodał z drżeniem w głosie.
– Wszystko dobre, co się dobrze kończy – stwierdził Pete. – Co teraz robimy?
– Wracamy do domu – powiedział stanowczo Jupiter. – Bob cały się zamoczył i musi zmienić ubranie. Przykro mi z powodu tego incydentu. To moja wina, bo uparłem się, żebyśmy badali tę jaskinię bez latarek.
– Pomysł nie był taki zły – powiedział Bob. – Ale głupotą było z mojej strony pędzić tak na oślep, nie będąc pewnym terenu.
Jupiter zmarszczył brwi.
– To dziwne, że taka niebezpieczna dziura znajduje się u samego wejścia do jaskini. Myślę, że powstrzymuje ona wielu ciekawskich od zapuszczenia się w głąb.
– No wiesz – uśmiechnął się niepewnie Bob – myślę, że jeżeli ci ciekawscy rozumowaliby tak jak ja, mogłaby służyć do zatrzymywania ich w środku!
– O rany – odezwał się Pete z odcieniem zatroskania w głosie. – Może to właśnie przytrafiło się psu pana Allena i wszystkim pozostałym. Mogły wpaść do tej dziury, która wessała je głębiej.
Jupiter kiwnął głową.
– Całkiem możliwe. Ale szukaliśmy przecież śladów i nie znaleźliśmy nic.
– Och! – zawołał Pete. – Przecież tylko po to tu przyszliśmy, no nie? – zapytał rozglądając się szybko po ścianach jaskini. Wiecie co, chodźmy stąd, dopóki nic nam nie odcięło powrotnej drogi. To jest naprawdę przerażające miejsce.
Cała trójka w absolutnej zgodzie pospieszyła do wyjścia.
Już na zewnątrz Jupiter obejrzał się.
– Ciekawy jestem, jak daleko ciągnie się ta jaskinia – powiedział w zamyśleniu. – Powiedziano nam, że w przeszłości korzystali z niej przemytnicy.
– Rzeczywiście – stwierdził Pete. – Co masz na myśli?
– Ten fragment, w którym byliśmy, nie nadawał się chyba do ukrywania towarów. Był za bardzo otwarty, no i zbyt łatwo było się tam dostać.