Выбрать главу

Bob postukał knykciami palców w zaokrąglone ścianki smoka.

– Nie wiem, z czego to może być zrobione – powiedział pocierając palce wnętrzem dłoni drugiej ręki – ale twarde jak diabli.

Jupe kiwnął głową.

– Powinno być z żelaza albo stali, żeby mogło się zanurzyć. Ale przypuszczam, że to jakiś inny materiał. Chodź, zajrzymy do maszynowni.

Obaj chłopcy przeszli przez wąskie drzwi do przedniej części smoka.

– Dźwignia skrzyni biegów, tablica rozdzielcza, hamulce, pedały! – wykrzyknął Bob. – Co to za podwodny wehikuł!

Jupe strzelił palcami.

– Pamiętam opis jednej z pierwszych łodzi podwodnych, jakie kiedykolwiek zbudowano. Jeździła ona po dnie oceanu jak samochód. Wynalazca umieścił w bocznych ściankach iluminatory, żeby pasażerowie mogli wyglądać na zewnątrz, i pobierał od nich opłatę za udział w rejsie. Były tam też specjalne komory powietrzne, dzięki którym łódź mogła wytrzymać ciśnienie wody.

Konstruktor tego smoka mógł wzorować się na niej albo na platformach ze Święta Róży, które są montowane na podwoziu samochodu i pokryte kwiatami. Mogą jechać na niskim biegu, prowadzone przez kierowcę ukrytego w środku.

Bob zatarł w podnieceniu ręce.

– Właśnie w ten sposób smok posuwał się po piasku, nie wykonując pozornie żadnych ruchów. Mam na myśli to, że nie przebierał nogami jak smok na filmie pana Allena.

– To zrozumiałe – powiedział Jupe. – Do reżyserowanego przez siebie filmu pan Allen potrzebował smoka mającego bardziej realistyczny wygląd. A konstruktor tego tutaj chciał osiągnąć tylko pewne podobieństwo. Takie, aby wystarczyło do nastraszenia widzów. Chciałbym wiedzieć, w jakim celu i kogo zamierzał straszyć.

Nagle we wnętrzu smoka rozległ się niesamowity dźwięk.

– Aaaaaa… ooooo… ooo!

Przestraszeni chłopcy aż podskoczyli.

– Co to było? – zapytał szeptem Bob.

Jupiter zawahał się.

– Ten dźwięk dochodził gdzieś z tyłu.

Bob spojrzał na przyjaciela.

– Jesteś tego pewien? Wolałbym nie siedzieć w jego brzuchu, gdyby nagle postanowił wykąpać się w oceanie.

Przeciągły, przejmujący dźwięk, przypominający jęczenie, ozwał się znowu.

– Aaaaaaaaaa… ooooooooo… oooo!

Bob zadygotał ze strachu.

– Nie podoba mi się to zawodzenie.

Ku jego zaskoczeniu Jupe odwrócił się i pobiegł wąskim przejściem ku tylnej części smoka. Zatrzymał się. Dziwny jęk dał się słyszeć znowu. Jupe zamienił się w słuch, pochylając głowę nisko nad podłogą.

– Co to może być? – spytał zdenerwowanym głosem Bob, podchodząc bliżej.

Jupiter nie odpowiedział. Odwrócił się i zaczął wodzić światłem swej latarki po wewnętrznej ściance działowej. Wreszcie, ku zaskoczeniu Boba, uśmiechnął się.

– Zdaje mi się, że rozwiązaliśmy w końcu tę tajemniczą zagadkę – powiedział chichocząc.

– Naprawdę?

– Posłuchaj – powiedział Jupe, a potem uniósł rękę i uderzył w ścianę. Odpowiedziało mu znowu tajemnicze zawodzenie.

– Aaaaaaaaaa… oooooo!

Bob pochylił głowę, starając się wsłuchać w dziwne dźwięki.

– Słyszę to wyraźnie – powiedział – ale wciąż coś mi się nie podoba w tych jękach.

– To dlatego, że strach przed smokiem zdominował twoje zmysły – Dowiedział śmiejąc się Jupe, a potem otworzył wąskie drzwi i rzucił snop światła do pomieszczenia, przypominającego dużą szafę, albo schowek.

Zawodzenia przybrały na sile.

Bob zamrugał nagle oczami.

– Ej! Zaczekaj chwilę! To brzmi jak…

Wyciągnął szyję i zajrzał do środka. To, co zobaczył, zatkało go po prostu.

– Psy! – wykrzyknął. – O rany! Cały schowek pełen psów!

– To jest właśnie rozwiązanie zagadki – powiedział Jupe. – Zagadki zaginionych psów.

– Co im się stało? – spytał Bob. – Wyglądają tak, jakby były na wpół śpiące. Albo chore…

Jupiter pokręcił przecząco głową.

– Nie, nie są chore. Może rzeczywiście chce im się spać. Przypuszczam, że zostały uspokojone!

– Uspokojone? – powtórzył jak echo Bob. – Dlaczego?

Jupe wzruszył ramionami.

– Może przeszkadzały komuś. A on nie chciał robić im krzywdy. Naukowcy oszałamiają często zwierzęta przy pomocy uspokajających zastrzyków albo strzał, tak aby dały się zbadać i nie rzucały na nikogo.

Jeden z uwięzionych w schowku psów zawył znowu.

– Aaaaaaa…ooooooo… oo!

– To irlandzki seter – powiedział Bob drżącym z podniecenia głosem. – On na pewno jest psem pana Allena!

– Korsarz!

Kasztanoworudy piesek przeciągnął się i ziewnął. A potem stanął na nogach i potrząsnął łbem, wymachując na wszystkie strony długimi uszami.

– Korsarz! Korsarz! – zawołał Jupe. – Chodź tu, piesku. Chodź.

Wyciągnął rękę dłonią do góry. Pies popatrzył na nią, powąchał i zaczął merdać długim ogonem. Zrobił parę niepewnych, chwiejnych kroków, wreszcie, poczuwszy się pewniej na nogach, wybiegł ze schowka. Otarł się pyskiem o kolana Jupe'a i cicho zaskomlał.

– Dobry piesek – powiedział Jupe, głaszcząc go po głowie. – Dobry, dobry!

Bob uśmiechnął się.

– Pan Allen mówił prawdę, ten piesek jest rzeczywiście bardzo łagodny. – Przyklęknął i wyciągnął rękę. Rudy seler zostawił Jupitera i, machając powoli ogonem, podbiegł do niego.

– Dzielny, dobry piesek – powiedział Bob, drapiąc go za uchem, a potem spojrzał na Jupitera. – Znaleźliśmy go. Co teraz zrobimy?

Jupe wyciągnął z kieszeni jakiś świstek, złożył go kilkakrotnie i wsunął pod obrożę irlandzkiego setera. Następnie pochylił się i ujął w obie dłonie jego głowę.

– Biegnij do domu, piesku! – powiedział mu prosto do ucha. – Do domu!

Pies uniósł pytająco głowę i wesoło pomerdał ogonem.

– Do domu! – powtórzył Jupe, wyciągając rękę.

Pies zaszczekał radośnie. Jakby w odpowiedzi na to ze schowka dobiegły przejmujące zawodzenia i skowyty. Jeden po drugim zaczęły wychodzić z niego pozostałe psy. Stąpały powoli i sztywno, merdając ogonami.

Bob wyszczerzył w uśmiechu zęby.

– O rany!… cztery, pięć, sześć! Znaleźliśmy wszystkie, co do jednego!

Jupe kiwnął głową. Nachylał się nad każdym z mijających go chwiejnym krokiem psów i wsuwał im za obroże złożone kartki.

– Po co to robisz? – zapytał Bob.

– Przygotowałem krótkie notki do każdego z właścicieli. Na wszelki wypadek, gdyby się nam udało odnaleźć te zwierzaki – odparł Jupe. – Myślę, że nasze stowarzyszenie powinno, wzorem innych wielkich firm, dbać o reklamę i powiększać zaufanie klientów do naszych usług.

Rudy Korsarz zaskowytał cicho.

Jupe odwrócił się i przyklęknął przy nim.

– Już dobrze, piesku. Pobiegniesz do domu jako pierwszy.

Wziął Korsarza na ręce i zaczął wspinać się z nim po drabince.

– Do domu, Korsarz. Biegnij do domu! – szepnął mu do ucha.

Rudy seter wydał radosny skowyt i zsunął się po szorstkiej skórze smoka, a potem wielkimi susami popędził do szerokiej szczeliny w przegradzającej tunel ścianie.

Jupe uśmiechnął się szeroko.

– Obudził się już na dobre. Bob, podaj mi po kolei następne. Może jak się znajdą na dworze, świeże powietrze otrzeźwi je do reszty.

Wszystkie psy, jeden po drugim, znalazły się na górze. Wracały szybko do życia i, uwolnione przez Jupe'a, wybiegały z tunelu śladem setera.

Bob zatarł ręce.

– Pete pomoże im wydostać się na dwór. W ten sposób wypełniliśmy nasze zobowiązanie. Ja też jestem gotów zrobić to samo, co one.