Po obfitym posiłku, przyrządzonym przez ciotkę Matyldę, wszyscy trzej pobiegli do samochodu, żeby poupychać się jakoś na przednim siedzeniu, obok Hansa. Jupiter podał mu adres i wkrótce potem pędzili już gładką autostradą na południe.
– Bob, miałeś trochę czasu na małe badania – odezwał się Jupiter. – Czego się dowiedziałeś na temat smoków?
– Smok – odparł Bob – jest mitycznym potworem, przedstawianym zwykle jako ogromny gad ze skrzydłami i pazurami, ziejący ogniem i dymem.
– Nie robiłem wprawdzie żadnych badań – przerwał mu Pete – ale zdaje mi się, że Bob pominął coś ważnego. Smoki nie są usposobione przyjaźnie do ludzi.
– Wspomniałbym także i o tym – stwierdził Bob – ale Jupitera interesują wyłącznie fakty. Smoki są mitycznymi stworami, co oznacza, że tak naprawdę wcale nie istnieją. Ale jeżeli nie istnieją, nie musimy martwić się tym, czy są usposobione przyjaźnie, czy też nie.
– Dokładnie tak – powiedział Jupiter. – Smoki są stworami z zamierzchłej przeszłości. Jeżeli kiedykolwiek istniały jakieś egzemplarze, zostały unicestwione w procesie ewolucji.
– Bardzo mnie to cieszy – wtrącił Pete. – Ale w takim razie, jeśli uległy wyniszczeniu, jak to się dzieje, że jedziemy właśnie, żeby prowadzić śledztwo w sprawie jednego z nich?
– Usłyszeliśmy przez radio, że w spokojnym miasteczku Seaside zaginęło podczas ostatniego tygodnia pięć psów – powiedział Jupiter. – A od pana Hitchcocka wiemy, że jego przyjaciel stracił psa i widział koło swego domu smoka. Nic ci to nie mówi?
– Tak, oczywiście – odparł Pete. – To mi mówi, że zamiast jechać na poszukiwanie smoka, powinienem być w tej chwili w Rocky Beach i ślizgać się po falach na moim surfie.
– Ależ jeśli angażuje nas Henry Allen, który jest przyjacielem pana Hitchcocka, oznacza to, że mamy przed sobą przygodę, która może się okazać bardzo korzystna dla Trzech Detektywów – oświadczył Jupiter. – Dlaczego nie chcesz popatrzeć na tę sprawę pod tym kątem?
– Próbuję, próbuję – mruknął niepewnie Pete.
– Bez względu na to, czy ten smok tam jest, czy go nie ma – powiedział Jupiter – pewne jest, że dzieje się coś bardzo tajemniczego. Niedługo poznamy fakty, z którymi będziemy musieli się zmierzyć. A tymczasem musimy podejść do całej sprawy w bardziej otwarty sposób.
Samochód minął już obrzeża Seaside i Hans zwolnił, rozglądając się za podaną mu przez Jupitera ulicą. Po przejechaniu jeszcze dwóch kilometrów ciężarówka zatrzymała się.
– Myślę, że to musi być gdzieś w pobliżu – powiedział Hans. Wszędzie naokoło widać było jedynie szpalery palmowych drzew. Jeśli były tu jakieś domy, musiały być ukryte gdzieś za nimi. Pete dostrzegł mały napis na białej skrzynce na listy.
– H.H. Allen – przeczytał głośno. – To tutaj.
Chłopcy wyskoczyli z samochodu.
– Wiesz, Hans, te wstępne czynności powinny nam zająć w przybliżeniu dwie godziny – powiedział Jupiter. – Dasz radę załatwić przez ten czas wszystkie zakupy i dostawy, a potem wrócić po nas?
– Jasne, bez problemu – od parł krzepki Bawarczyk. Zawrócił ciężarówkę, pomachał im ręką i skręcił w wąską uliczkę prowadzącą do centrum.
– Najpierw musimy się trochę rozejrzeć – powiedział Jupiter. – To może się nam przydać w rozmowie z panem Allenem. Lepiej być zorientowanym w terenie.
Domy pobudowane były na wysokiej skarpie, wychodzącej na ocean. Najbliższa okolica robiła wrażenie dość odludnego zakątka. Chłopcy skierowali się ku nie zamieszkanej parceli sąsiadującej z rezydencją reżysera i podeszli aż do krawędzi urwiska.
– Miło tu i spokojnie – stwierdził Bob, spoglądając na ciągnącą się w dole plażę i migotliwą toń oceanu.
– Niezłe warunki do surfowania – mruknął Pete, przyglądając się przybrzeżnym falom. – Nic nadzwyczajnego, ale te metrowe bałwany morskie są w sam raz. Myślę, że wieczorem, kiedy zaczyna się przypływ i łamie się wysoka fala, ten smok może się czuć tu jak w raju. Ma się w czym chować.
Jupiter skinął potakująco głową.
– Masz rację, Pete. O ile ten smok rzeczywiście istnieje – powiedział powoli, a potem wyciągnął szyję i spojrzał w dół. – Pan Hitchcock powiedział, że tu są jaskinie. Ale stąd wcale ich nie widać. Potem, po rozmowie z panem Allenem, zejdziemy na dół i postaramy się je obejrzeć.
Bob przeciągnął oczami po bezludnej plaży, jaśniejącej daleko w dole.
– Jak się tam dostaniemy?
Pete wyciągnął rękę w kierunku niepewnie wyglądających, zniszczonych przez deszcze i wichry, drewnianych stopni.
– Bob, widzisz te schodki? Idą przez całe urwisko, aż do dołu.
Jupiter przeleciał wzrokiem wzdłuż skarpy.
– Patrzcie, łam dalej są jeszcze jedne. Z drugiej strony też. W sumie nie ma ich jednak zbyt wiele. No, dobra, myślę, że mamy już obraz tego terenu. Chodźmy teraz posłuchać tego, co ma nam do powiedzenia pan Allen.
Odwrócił się i poprowadził swych przyjaciół do ukrytej w zielonym żywopłocie bramy. Cała trójka weszła do środka. Kręta ścieżka prowadziła do, kryjącego się pośród palmowych drzew, krzewów i dziko rosnących kwiatów, domu z wyblakłej, żółtawej cegły. Ogród był raczej zaniedbany, podobnie zresztą jak i sam dom, wzniesiony na brzeżku skalnego urwiska.
Jupiter uniósł mosiężną kołatkę i zastukał nią do drzwi.
W chwilę potem na progu stanął niski, tęgawy mężczyzna. Jego opaloną, pokrytą zmarszczkami twarz okalały siwe włosy. Spod gęstych, krzaczastych brwi spoglądały posępne, piwne oczy.
– Proszę, chłopcy, wejdźcie do środka – powiedział wyciągając rękę. – Domyślam się, że jesteście tymi zuchami przysłanymi przez mojego przyjaciela Alfreda Hitchcocka dla udzielenia mi pomocy. To wy jesteście detektywami, prawda?
– Tak, proszę pana – powiedział Jupiter, a potem wyciągnął w jego kierunku firmową wizytówkę Trzech Detektywów. – Rozwikłaliśmy już sporo różnych spraw.
Starszy pan ujął kartkę w wykrzywione artretyzmem palce i podniósł ją do oczu. Zawierała ona następujące informacje:
TRZEJ DETEKTYWI
Badamy wszystko
???
Pierwszy Detektyw…. Jupiter Jones
Drugi Detektyw… Pete Crenshaw
Dokumentacja i analizy…. Bob Andrews
– Te znaki zapytania – wyjaśnił Jupiter – są naszym symbolem i znakiem firmowym. Symbolizują pytania, na które nie ma odpowiedzi. Nie rozwiązane zagadki, nie wyjaśnione tajemnice. Podejmujemy się ich wyjaśnienia i rozwiązania.
Starszy pan kiwnął głową jakby na znak zadowolenia i schował kartkę do kieszeni.
– Chodźcie do mego gabinetu, żeby wszystko omówić.
Trzej przyjaciele weszli za nim do dużego, zalanego słońcem pokoju. Z zapartym tchem rozglądali się po wnętrzu domu. Ściany zapełnione były od podłogi do sufitu obrazami, stłoczonymi dosłownie jeden obok drugiego. Oprócz obrazów wisiało tam także wiele pięknie oprawionych, podpisanych fotografii słynnych gwiazd filmowych i innych sławnych osobistości.
Obszerne biurko pokryte było papierami i drewnianymi figurkami. Także na półkach z książkami stało pełno różnych przedmiotów, jakichś tajemniczych staroindiańskich figurynek i małych, dziwacznych rzeźb, rodem z Afryki. Niektóre z nich wyglądały groźnie, mogły nawet budzić przerażenie.
Właściciel wskazał chłopcom krzesła, a sam usiadł za biurkiem na dużym rzeźbionym fotelu.
– Usiądźcie, proszę. Opowiem wam, dlaczego zadzwoniłem w tej sprawie do Alfreda Hitchcocka. Mówił wam już na pewno, że jestem reżyserem filmowym?