Właściciel tajemniczego domostwa pokręcił głową.
– Przykro mi. Wszystko, co wiem, to to, że zaginęły. Powinniście porozmawiać raczej z ich właścicielami.
– Na razie rozmawialiśmy tylko z pana najbliższym sąsiadem, panem Allenem – powiedział Jupiter. – Podsunął nam wprawdzie pewien ślad, ale jest to coś, w co trudno uwierzyć.
– Czyżby? – Krzaczaste brwi rudego mężczyzny uniosły się. – Co takiego?
Jupiter niepewnie zacisnął usta.
– Problem w tym, że nie jestem całkiem pewien, czy wolno mi o tym mówić.
– A czemużby nie?
– Myślę, że pan Allen mógłby się poczuć zakłopotany, gdyby taka wiadomość rozeszła się po okolicy. Przykro mi, panie Shelby.
Wysoki mężczyzna wzruszył ramionami.
– Domyślam się, że staracie się postępować tak, jak w podobnych przypadkach robią adwokaci. Czyli trzymać w tajemnicy wszystkie zwierzenia klienta. Zgadza się?
Jupiter kiwnął potakująco głową.
– Ale jest w tym coś dziwnego. Mieszka pan tuż obok niego. Trudno uwierzyć, że mógł zaobserwować w najbliższym sąsiedztwie coś tajemniczego, co uszło pana uwagi.
Pan Shelby wyszczerzył w uśmiechu zęby.
– Wyrażasz się prawie jak egipska wyrocznia. Jestem pewien, że mógłbyś mówić jaśniej, gdybyś chciał.
– Pan chyba nie chce nas nabrać – odezwał się niecierpliwie Pete. – Jupe próbuje ukryć przed panem to, że tamtego wieczoru pan Allen zobaczył wychodzącego z oceanu smoka.
– Nie powinieneś był o tym mówić, Pete – powiedział Jupiter. – Musimy zachowywać dla siebie to, co klienci mówią nam w zaufaniu.
– Przepraszam – mruknął Pete. – Zdaje mi się, że już samo myślenie o tym wyprowadza mnie z równowagi.
– Smoka? – zapytał pan Shelby. – Allen naprawdę twierdzi, że go widział?
Jupiter zawahał się. A potem wzruszył ramionami.
– No cóż, skoro to już przestało być tajemnicą… Przypuszczam, że pan Allen bał się, aby ludzie nie zaczęli brać go za wariata z powodu tego smoka. Ale rzeczywiście twierdził, że go widział.
Pan Shelby potrząsnął głową.
– Niemożliwe.
– Powiedział też, że słyszał jego ryki – wtrącił Bob. – Dochodziły z jaskini pod jego domem.
Jupiter wydął policzki.
– No cóż, panie Shelby, zdaje się, że powiedzieliśmy panu dosłownie wszystko. Ale myślę, że jeżeli rzeczywiście istnieje ten smok, czy jakiś inny podobny do niego, niebezpieczny zwierzak, pan także powinien o tym wiedzieć. To znaczy, jeśli schodzi pan czasami tam na dół…
– Dziękuję za ostrzeżenie – przerwał mu pan Shelby. – Ale ja rzadko schodzę na plażę. Nie przepadam za pływaniem w morzu. A co do tych jaskiń, to już dawno temu przekonałem się, że lepiej do nich nie zaglądać. One są niebezpieczne.
– Z jakiego powodu? – spytał Bob.
Pan Shelby uśmiechnął się.
– Były niebezpieczne na długo przedtem, zanim ktokolwiek zaczął podejrzewać, że mieszkają w nich jakieś smoki. Na całym tym wybrzeżu bez przerwy zdarzają się osunięcia ziemi. Można zostać pogrzebanym żywcem.
– Słyszałem, że z tych grot korzystali przemytnicy przy szmuglowaniu alkoholu – powiedział Jupiter.
Shelby przytaknął.
– To było dawno temu. Jeśli chodzi o osunięcia, to wystarczy przejść się wzdłuż brzegu. Zobaczycie, ile takich katastrof tu się wydarzyło. Czasami zapadały się także i domy.
Przerwał na chwilę i popatrzył znacząco na chłopców. Jego oczy zabłysły dziwnym światłem.
– Wiem, jak to jest, kiedy ma się tyle lat, co wy. Jestem pewien, że gdybym był w waszym wieku i usłyszał taką niesamowitą historię o smoku, dałbym się skusić i poszedłbym, żeby sprawdzić wszystko osobiście. Jeżeli wy też tak zrobicie, pamiętajcie o tym, że te jaskinie są bardzo niebezpieczne.
– Dzięki, panie Shelby – powiedział Jupiter. – A więc pana zdaniem ten smok jest tylko wymysłem pana Allena?
Shelby uśmiechnął się.
– A wy jak myślicie?
Jupiter uniósł niepewnie obie dłonie.
– No cóż…
Pan Shelby roześmiał się znowu.
– … dziękujemy panu bardzo za tę rozmowę. Może uda się nam dokładnie stwierdzić, co też zobaczył pan Allen.
– Ja też mam taką nadzieję – powiedział pan Shelby. – Wiem, że Allen nakręcił w swoim czasie mnóstwo horrorów. Może ma jakiegoś przyjaciela, albo wroga, który postanowił zabawić się jego kosztem.
– Bardzo możliwe – zgodził się Jupiter.
– W takich przypadkach ludzie sięgają czasami po ekstremalne środki. Przykro mi, że nie mogę wam w niczym pomóc. Odprowadzę was do wyjścia.
Rzekłszy to, pan Shelby ruszył ku drzwiom i otworzył je na oścież. Kiedy chłopcy mijali go, zatrzymał Jupitera, wyciągając ku niemu rękę.
– Życzę ci szczęścia, chłopcze.
Jupiter uścisnął podaną mu dłoń.
– Dziękuję panu.
Drzwi zamknęły się za nim łagodnie.
W tej samej chwili Jupiter popatrzył w dół z rozdziawionymi ze zdumienia ustami. Jednocześnie poczuł w całym ciele dziwny dreszcz.
Zobaczył, że trzyma w ręku odciętą równiutko dłoń pana Shelby'ego!
Rozdział 5. Kłopoty czekają na dole
– O rany! – jęknął Jupiter, wpatrując się przerażonym wzrokiem w dłoń Shelby'ego. Miała cielistą barwę i wyglądała na prawdziwą. Była nawet miękka i ciepła!
Tego było za wiele, nawet na tak zrównoważonego chłopaka jak on. Sapnął ciężko i upuścił dłoń na ziemię.
Zaalarmowani wydawanymi przez niego odgłosami chłopcy odwrócili się.
– Do ciężkiej Anielki, co to takiego? – wrzasnął Pete.
– A niech to gęś kopnie! – powiedział Bob, przyglądając się leżącej na ziemi dłoni. – Kawałek ręki!
Jupiter odzyskał zdolność mówienia.
– Ttto ddłoń ppana Shelby'ego. Odpppadła, kiedy się z nim żegggnałem!
– Co ty wygadujesz? – spytał Pete.
– Odpadła – powtórzył głucho Jupiter. – Zupełnie nie wiem jak.
Z wnętrza domu doszedł ich uszu głośny śmiech, który stopniowo przeszedł w urywane, zduszone łkanie, przypominające napad okropnego kaszlu.
Jupiter zaczerwienił się.
– Chłopaki, ale ze mnie osioł. Zapomniałem, że mamy do czynienia z takim wytrawnym kawalarzem.
Schylił się po leżącą przed nim dłoń i wyciągnął ją w kierunku swoich kolegów. Pete odsunął się, kręcąc głową, ale Bob wziął ją do ręki.
– Ona naprawdę robi wrażenie, jakby była żywa – powiedział. – Może pan Shelby nosi protezę, która przypadkiem mu odpadła, kiedy ściskaliście sobie ręce.
Jupiter potrząsnął głową.
– Nie słyszałeś, jak rechotał przed chwilą? Nie, to jeszcze jeden z jego dowcipów. Prosta sprawa. Zabawny sposób straszenia ludzi.
– Chyba tak – powiedział z przekąsem Pete. – Bardzo zabawny. Chodźmy stąd, zanim wymyśli coś jeszcze bardziej śmiesznego.
Bob rzucił sztuczną dłoń na trawnik. Cała trójka zrobiła w tył zwrot i popędziła do bramy.
– Pamiętajcie o tej pułapce! – krzyknął Pete.
Chłopcy ominęli ukrytą w kwiatach klatkę, obiegając ją bokiem. Zwolnili dopiero tuż przed zamkniętą bramą, która bezszelestnie otworzyła się, torując im drogę na ulicę.