– Mężowie, bracia, co powinniśmy uczynić?
Wówczas Piotr zawołał głosem tak donośnym, że zda się, słychać go było nad całym Jeruzalem:
– Ukorzcie się, kajajcie i niechaj każdy przyjmie chrzest w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów, a otrzymacie dar Ducha Świętego. Albowiem dla was i dla dzieci waszych ta obietnica została spełniona, i dla wszystkich, którzy są daleko, lecz których w każdej chwili może wezwać Pan, nasz Bóg.
Tak ogłaszał tajemnicę Królestwa, a ja pochyliłem głowę, bo zrozumiałem, że nadal, nawet z mocy Ducha Świętego, nie ulitował się nade mną; wzywał tylko Żydów i zesłanie Ducha przeznaczał dla nich, dla tych, którzy są obrzezani, przestrzegają Pisma i służą Bogu Izraela, choćby żyli w diasporze. Rozwijała się moja ostatnia, nieświadomie żywiona iskierka nadziei, że dołączę do ich społeczności. Pocieszałem się tylko, że samej wiedzy o Jezusie Nazarejskim i jego zmartwychwstaniu Piotr nie mógł mnie pozbawić.
– Piotr jest powolny i uparty – Maria Magdalena zauważyła moje przygnębienie i pocieszała mnie – ale jego wiara jest jak opoka i z pewnością będzie się rozwijała na miarę nowych zadań. Powołując się na proroka Joela przed chwilą głosił dni ostateczne, ale przecież one jeszcze nie nadeszły! Odchodząc od apostołów na Górze Oliwnej Chrystus ostrzegł ich, że nie do nich należy znajomość czasu i godziny ustanowionej mocą Boga Ojca. Po czterdziestu dniach Jezus im się objawił i mówił o królestwie niebieskim, ale ciągle rozumieli tak niewiele, że jeszcze na Górze Oliwnej, zanim zniknął w obłokach, nadal pytali: „Panie, czy w tych czasach budujesz królestwo dla Izraela?" A więc, Marku, nie trać nadziei!
– Czy już nie tają przed niewiastami tych wydarzeń i opowiadają, jak skrył się w obłokach? – spytałem, bo jej słowa były dla mnie nowością, więc słuchałem z zapartym tchem.
– Niczego już nie tają przed nami – zapewniła zadowolona Maria Magdalena. – A na górze odkryli tajemnicę ciała i krwi w chlebie i winie. Wokół siebie mają już stu dwudziestu wiernych. Czterdziestego dnia Jezus doprowadził ich do Góry Oliwnej w pobliżu Betanii, zabronił opuszczać Jeruzalem i kazał czekać na spełnienie obietnicy, którą od niego usłyszeli. Jan chrzcił wodą, powiedział, a wy będziecie ochrzczeni Duchem Świętym, i to już wkrótce. Ten chrzest nastąpił dzisiaj, co jest oczywiste, bo moc jest w nich! Natomiast o obłoku nie wiem nic poza tym, że na Górze Oliwnej na ich oczach Jezus wzniósł się do nieba i obłok zabrał go ze sobą. Zrozumieli, że już się im nie będzie objawiał. Nie zamierzam się z nimi spierać, ale mam prawo się uśmiechać, kiedy wolno i nieporadnie usiłują ubrać w słowa to, co już za życia Jezusa uznałam w mym sercu za prawdę.
Patrzyłem na otaczające nas drzewa, których liście iskrzyły się srebrem, i na schody wiodące do górnej sali, na masywne drewniane drzwi i chciałem to wszystko wbić sobie na zawsze w pamięć. Byłem słaby, a w tej słabości znowu pokorny i cichy; myślałem, że na całe życie wystarczy mi, że mogłem widzieć miejsce, gdzie zapanowało Królestwo.
– Muszę odejść, aby nie spowodować kłótni i nie przeszkadzać świętym mężom – dźwignąłem się i stanąłem na chwiejnych nogach.
– Moc powaliła mnie na ziemię, a oni z pewnością przyjęliby to za znak odrzucenia od bram Królestwa.
Z chęcią pobłogosławiłbym Marię Magdalenę za jej dobroć, ale czułem się zbyt marnym prochem, aby kogokolwiek błogosławić. Ona chyba jednak wyczytała z mej twarzy te intencje, bo jeszcze raz dotknęła mi ręką czoła i rzekła:
– Nie zapomnij, że dla niego pomogłeś jednej z zagubionych Izraela. Maria z Beeret szczęśliwie wyszła za mąż i mieszka w nowym domu. Nie sądzę, aby którykolwiek z uczniów tak wiele dla niej uczynił. Również Zuzanna błogosławi twoją przyjaźń. Pamiętaj zatem, że gdziekolwiek się udasz, wśród nas zawsze będzie kilkoro, którzy modlić się będą za ciebie, choć jesteś obcy.
– Nie, nie, wszystkie moje czyny były egoistyczne i brudne – odparłem. – Nie wydaje mi się, aby któryś z nich można było uznać za zasługę. Nie ma we mnie nic dobrego poza tym, iż wiem, że Jezus Nazarejski jest Chrystusem i synem Boga. Nie jest to jednak wielka zasługa, ponieważ na własne oczy mogłem to zobaczyć i zaświadczyć.
– Marek nie ma żadnych zasług poza swoją słabością – rzekła Myrina. – Być może kiedyś, gdy Królestwo rozszerzy się aż do krańców ziemi, słabość ta stanie się jego siłą. Do tego czasu będę jego pocieszycielką. Nigdy nie będę spragniona w tym życiu, bo jest we mnie źródło żywej wody, z którego i dla niego wystarczy.
Spojrzałem na nią nowymi oczami. Ciało odmawiało mi posłuszeństwa i wzrok mnie zawodził, ale dobrze widziałem, że jest olśniewająco jasna i podobna aniołom; wręcz nie wierzyłem, że jest człowiekiem, bo wydawała się ubranym w ciało aniołem stróżem wysłanym, abym nie zbłądził. To była zdumiewająca myśl – przecież dobrze znałem jej przeszłość, spotkałem ją już na statku w drodze do Joppy!
Myrina ujęła mnie pod ramię i wyprowadziła w niespokojnie szemrzący tłum. Coraz więcej zatrwożonych ludzi wypytywało, co mają robić, niektórzy rozdzierali szaty na znak pokuty za swoje grzechy. Tych, którzy chcieli się ukorzyć i otrzymać odpuszczenie grzechów, dwunastka apostołów z Piotrem na czele poprowadziła uliczką w dół, poza miasto, aby ich ochrzcić w sadzawce w imię Jezusa Chrystusa. Myrina martwiła się o moje zdrowie, ale zgodziła się, byśmy poszli za tłumem i zobaczyli, co będzie dalej.
Na własne oczy widziałem, jak poza murami miasta apostołowie chrzcili przy sadzawce każdego Izraelitę, który chciał do nich podejść, i kładli rękę na jego głowie, aby otrzymał odpuszczenie grzechów i żywot Ducha Świętego z ich ducha. Niewiasty także chrzcili. Im większej liczbie ludzi dawali żywot z Ducha, tym bardziej radość wzrastała w tłumie i tym więcej chętnych pchało się do nich, by otrzymać chrzest. Mężczyźni śpiewali uroczyste pieśni Izraela i obejmowali się. Niektórzy mówili obcymi językami, inni rytmicznie tupali, oczy wychodziły im z orbit, a na czerwonych twarzach malowało się upojenie. To wszystko trwało aż do wieczora. Później słyszałem, że liczba ochrzczonych tego dnia sięgała trzech tysięcy.
Apostołowie nikomu nie odmawiali chrztu, przyjmowali zarówno bogatych, jak i biednych, kaleki i żebraków, nawet niewolników, nie robąc żadnej różnicy między nimi. A ich siła nie wyczerpywała się, każdemu wystarczało mocy.
Wróciłem do mieszkania jeszcze przed wieczorem. Przygnębiony i zatroskany myślałem, jak łatwo otrzymali przebaczenie za grzechy nawet ci, którzy przed Piłatem wznosili okrzyki: „Ukrzyżować go, ukrzyżować go", bo wielu było takich w gromadzie przerażonych i skruszonych Żydów.
W ten dzień ekstazy mogłem wśliznąć się w tłum Żydów i razem z innymi otrzymać chrzest, ale nie chciałem oszukiwać apostołów. I cóż byłby wart taki chrzest, nawet gdyby położyli mi rękę na głowie? A gdyby Duch, którego mieli w sobie, rozpoznał we mnie Rzymianina i odtrącił mnie? Nie znam odpowiedzi na te pytania, bo nie chciałem próbować podstępu.
Następnego ranka także czułem się niepewnie, a Myrina, która krzątała się i pielęgnowała mnie, w mych oczach żarzyła się blaskiem anioła. Gdy już zacząłem wylizywać się z tej słabości, przeanalizowałem siebie i doszedłem do wniosku, że kiedy nieprzytomny leżałem na tarasie, zaszły w mym wnętrzu jakieś zmiany, stałem się bardziej otwarty i nie przywiązuję tak dużej wagi do drobiazgów.
Któregoś dnia mój syryjski gospodarz Karanthes wszedł do gościnnego pokoju i powiedział:
– Nic mi jeszcze nie opowiadałeś o Galilei. Czemu zrobiłeś się taki milczący? Chyba wiesz, że znów dzieją się cuda za sprawą tego ukrzyżowanego Nazarejczyka, o którym zbierałeś informacje. Jego uczniowie wrócili i głoszą, że otrzymali od swojego mistrza czarodziejską moc. Tak buntują ludzi, że rodzice rzucają dzieci, a dzieci rodziców, żeby się do nich przyłączyć. Wielu rezygnuje nawet z majątku, co świadczy, że to naprawdę potężne czary. Pod krużgankami Świątyni codziennie bluźnią Bogu, nie bojąc się rady, wszystko, co posiadają uważają za wspólne i gromadzą się po domach, żeby odprawiać jakieś tajemne obrzędy. Nawet szanowani Żydzi, których nie można by o to posądzać, ulegli nazarejskiej zarazie i uznają go za króla Izraela.