Nic na to nie powiedziałem, bo jakimże nauczycielem mogłem być dla niego? Miał przecież prawo i wolną wolę, żeby iść posłuchać tych dwunastu. Ponieważ nie odpowiedziałem, nachmurzył się, potrząsnął głową i spytał:
– Co ci się stało i do czego zmierzasz, skoro całymi dniami z otwartymi oczami wylegujesz się w pokoju?
– Być może posłucham twojej rady, zbuduję dom i posadzę drzewa – odparłem po chwili zastanowienia, smutno się uśmiechając.
– To równie dobry pomysł jak ten, abym cierpliwie czekał – westchnąłem i dodałem: – Muszę się tylko postarać, aby moje serce nie przywiązało się zbytnio do niczego na tej ziemi, abym nie miał rzeczy tak drogiej, z której w razie potrzeby nie byłbym gotów zrezygnować.
– Każdy z nas będzie musiał ustąpić, kiedy przyjdzie jego dzień, ale oby to było jeszcze od nas daleko – powiedział rozsądnie Karanthes i po namyśle spytał nieśmiało: – Podobno ci galilejscy magowie mają eliksir nieśmiertelności?
Także na to pytanie nie odważyłem się odpowiedzieć. Przecież sam mógł wyjaśnić swoje wątpliwości wprost u uczniów Jezusa Nazarejskiego! Karanthes wstał, jeszcze raz westchnął i rzekł:
– Zmieniłeś się, Rzymianinie, jesteś inny niż przed wyjazdem do Galilei. Nie wiem, czy jesteś lepszy czy gorszy niż przedtem, ale muszę wzdychać nad tobą. Wiem tylko, że Myrina, którą przyprowadziłeś z Galilei, jest dyskretną miłą dziewczyną. Odkąd weszła do tego domu, handel idzie dobrze, a żona przestała mi ciosać kołki na głowie. Ta Myrina byłaby nawet piękna, gdyby trochę przytyła.
– Przestań, Karanthesie, martwić się, czy Myrina jest gruba czy chuda – sprzeciwiłem się, chociaż równocześnie musiałem się roześmiać. – Uważam, że jest piękna taka, jaka jest. Dla mnie będzie najpiękniejsza nawet wtedy, gdy będzie siwa i bezzębna, jeśli dożyjemy tego czasu.
Karanthes wyszedł z pokoju zadowolony, że udało mu się poprawić mi humor. Ja zaś zastanowiłem się i doszedłem do wniosku, że rzeczywiście w moich oczach Myrina wypiękniała z dnia na dzień! Odkąd zrezygnowała z wędrownego życia aktorki i codziennie jadła regularny posiłek, nieco przytyła i nie miała już tak mizernej buzi jak przedtem. Ta myśl wzbudziła moją ku niej czułość i dziwnie mnie ożywiła. Przecież to znaczyło, że nie jest aniołem, tylko podobnie jak ja człowiekiem – kobietą.
Myrina udała się do Świątyni, gdzie codziennie dwaj albo trzej apostołowie nauczali ochrzczonych i ciekawskich, głosili kazania o zmartwychwstaniu i świadczyli, że Jezus jest Chrystusem. A ja ubrałem się, uczesałem włosy i udałem na spotkanie z moim bankierem Arystenosem, aby przygotować się do wyjazdu z Jeruzalem. Przyjął mnie miło i natychmiast zaczął szybko mówić:
– Kąpiele Tyberiady okazały się dla ciebie zbawienne, skoro już się tak nie gorączkujesz jak przy wyjeździe. Znowu wyglądasz jak Rzymianin. To dobrze, chociaż od razu cię ostrzegam, jeśli tego jeszcze nie wiesz: Galilejczycy wrócili do miasta i spowodowali straszliwe zamieszanie. Otwarcie mówią o zmartwychwstaniu Jezusa Nazarejskiego, chociaż każdy, kto się w tej materii orientuje, wie, na czym rzecz polega. Ale oni nazywają go Mesjaszem, naginają teksty Pisma według swojego widzimisię i twierdzą, że otrzymali od niego władzę odpuszczania grzechów. Jako saduceusz szanuję święte Księgi i nie uznaję ustnych przekazów, uważam też za niedopuszczalną tę interpretację Pisma, którą głoszą faryzeusze. Gadanie o zmartwychwstaniu jest idiotyczne, chociaż faryzeusze są skłonni w to uwierzyć. Nas, Żydów, oskarża się o nietolerancję w sprawach wiary, ale cóż to za nietolerancja, skoro dopuszczamy istnienie różnych sekt! Jezus Nazarejski nie zostałby ukrzyżowany, gdyby nie bluźnił Bogu, bo to jedyne, czego nie tolerujemy. Wydaje się, że pod jego imieniem powstaje nowa sekta. Czas pokaże, czy pozwolimy się jej rozszerzyć, czy też będziemy zmuszeni do prześladowań. Oni chrzczą ludzi, ale i przedtem różni prorocy chrzcili i nie było to uważane za nic zdrożnego. Powiadają, że uzdrawiają chorych, ale to samo robił ich nauczyciel i wcale nie za to go umęczono, choć faryzeusze uważali za niestosowne uzdrawianie w szabat. Ale najgorsze w ich nauczaniu jest to, że głoszą wspólnotę majątkową. Nawet rozsądni ludzie sprzedają teraz swoje pola, otrzymane pieniądze przynoszą apostołom, a ci rozdzielają je każdemu wedle potrzeb. Taka praktyka to jedynie omijanie dziesiętników i najchytrzejszy sposób uchylania się od płacenia podatków. W ten sposób w ich gromadzie nie ma bogatych ani biednych. Nasza rada straciła już głowę, bo sądziliśmy, że wszystko się uspokoi po ukrzyżowaniu Nazarejczyka. Nie chcemy nikogo prześladować, ale nie rozumiemy, skąd bierze się w nich tyle śmiałości… A może dowiedzieli się, że Poncjusz Piłat nie pozwolił prześladować Galilejczyków? Bo okrężną drogą oznajmił to radzie. Znowu ta nieznośna rzymska polityka! Chyba się nie obrazisz, jeśli powiem wprost, bo znasz mnie i jesteśmy przyjaciółmi. Teraz rzeczywiście prokurator może umyć ręce i drwić sobie: sami widzicie, że obecne podjudzanie jest gorsze od poprzedniego. A łatwowierny naród będzie po jego stronie i prześladowanie nic nie da. Tym mocniej by uwierzyli w rybackie bajeczki opowiadane przez Galilejczyków.
Mówił to wszystko prawie jednym tchem, nie zaczerpując powietrza. Nie mogłem zmilczeć:
– Widzę, że teraz ty jesteś bardziej ode mnie zaangażowany w sprawę Jezusa Nazarejskiego. Uspokój się, Arystenosie, i przypomnij sobie Pismo. Jeśli zamysły galilejskie pochodzą od ludzi, to rozejdą się w próżni i bez twego starania. Jeśli natomiast pochodzą od Boga, to ani ty, ani rada, ani nic na świecie nie będzie ich w stanie obalić.
Szybko oddychając rozważał moje słowa, lecz po namyśle parsknął śmiechem, wyciągnął na zgodę rękę i zawołał:
– A więc ty, Rzymianinie, zachęcasz mnie do badania Pisma?! Nie, te zamysły nieokrzesanych rybaków nie mogą pochodzić od Boga. Nie mogą, bo wtedy nie opłacałoby się więcej żyć, a Świątynia by się rozpadła. To oczywiste, że ich zamiary spełzną na niczym. Przed nimi także byli tacy, co twierdzili, że są kimś, i przepadli. Prostacy nie potrafią długo prorokować, bo wplątują się we własne słowa i wpadają w wykopane przez siebie doły.
W ten sposób uspokoił się, zapytał, jaką mam sprawę, i usłużnie pozwolił, by księgowy podliczył stan mego posiadania i wymienił mi pieniądze; przecież z tego czerpał zyski. Opowiedziałem, jak doskonale spisał się jego przedstawiciel w Tyberiadzie, a on przytakiwał zadowolony prztykając palcem w cieniutki zwój listu, który trzymał w dłoni. Podając mi go powiedział:
– O mały włos byłbym zapomniał. Ten list zostawiono u twojego bankiera w Aleksandrii, a on przesłał go dalej, żeby tobie doręczyć. Nie posyłałem go do Tyberiady, bo nie wiedziałem, jak długo tam zabawisz, a bałem się, żeby list nie zginął.
Zmrożony dziwnym strachem zerwałem pieczęć i rozwinąłem krótki list. Na pierwszy rzut oka poznałem nerwowe i szybkie pismo Tulii, bo własnoręcznie napisała tak:
„Tulia pozdrawia zdradzieckiego Marka Mezencjusza.
Czy nie można już wierzyć przysięgom żadnego mężczyzny? Czy nie ma już wierności?! Czyżbyś nie przysięgał, że zaczekasz na mnie w Aleksandrii, aż wyjaśnię swoje sprawy w Rzymie i będę należała tylko do Ciebie?! Po Twoim wyjeździe Rzym przestał być Rzymem, ale mądrymi posunięciami utrwaliłam swoją pozycję. I czego się dowiaduję, kiedy chora i bez sił przyjeżdżam po ciężkiej morskiej podróży do Aleksandrii? Lekkomyślnie przełknąłeś dane mi słowo i pojechałeś sobie do żydowskiego Jeruzalem! Wracaj natychmiast po otrzymaniu tego listu. Mieszkam w zajeździe Dafne niedaleko portu. Czekam!… Ale wiecznie czekać nie będę. Mam tu przyjaciół. Jeśli chcesz nadal zajmować się filozofią żydowską, jak mi tutaj mówiono, przyślij prędko wiadomość, to pojadę za tobą do Jeruzalem. Sądzę, że potrafię błyskawicznie wymieść żydowską mądrość z Twojej głowy. Przyjeżdżaj więc tak szybko, jak możesz. Jestem niecierpliwa. Na próżno płonę żarem, oczekując Cię!"