Każde słowo listu wywoływało kłujące dreszcze całego ciała. Wreszcie wziąłem się w garść, przeczytałem list jeszcze raz, a potem spytałem drżącym głosem:
– Jak długo list tu na mnie czeka?
– Jakieś dwa tygodnie – stwierdził Arystenos, policzywszy na palcach. – Wybacz, ale nie przypuszczałem, że tak długo zabawisz w Tyberiadzie.
Zwinąłem list w rulonik i schowałem pod togą na piersiach. Machnąłem ręką i rzekłem:
– Zostaw ten rachunek. Nie jestem w stanie niczego liczyć.
Wyszedłem z domu Arystenosa w strachu, który mrozi krew w żyłach, i biegłem co tchu do bezpiecznego schronienia w domu Karanthesa, nie śmiąc nawet rozejrzeć się dokoła. Nieoczekiwany list Tulii uderzył w moje najczulsze miejsce właśnie wtedy, kiedy sądziłem, że jestem już spokojny i uległy.
Na szczęście Myrina jeszcze nie wróciła. Błyskawicznie przeleciała mi przez głowę kusząca myśl, aby zostawić dla niej sakiewkę u Karanthesa, uciec i jechać najprostszą drogą do Aleksandrii, żeby jeszcze raz zamknąć Tulię w ramionach. Gładziłem palcami jej list i w każdej nerwowo skreślonej literce oczyma duszy widziałem ją samą, a ciało płonęło mi żarem na samą myśl o niej. Jednocześnie zaś usiłowałem chłodno rozumować. Charakterystyczne dla Tulii było to, że atakowała, oskarżając mnie od razu w pierwszej linijce listu. Przecież cierpliwie czekałem na nią cały rok i nie dała najmniejszego znaku życia. A poza tym, co ma znaczyć, że utrwaliła swoją pozycję? Na pewno rozwód i nowe małżeństwo. Przecież nie można wierzyć ani jednemu jej słowu. Jakoby chora i bez sił po podróży morskiej, nie zapomina ukłuć, że ma przyjaciół w Aleksandrii. W czyich ramionach bym ją znalazł, gdybym tam pojechał? Tulia może pozwolić sobie na wybór. Jestem tylko jej zachcianką. Tego jednego mogę być absolutnie pewny: nie tylko dla mnie przyjechała do Aleksandrii, miała i inne powody.
Tulia była ucieleśnieniem mego poprzedniego życia, jego rozkoszy i pustki. Miałem wolny wybór. Jeśli wybiorę Tulię, będę musiał zrezygnować na zawsze z poszukiwania Królestwa, bo wiedziałem doskonale, że ma rację, pisząc o błyskawicznym wymieceniu z mej głowy wszystkich innych myśli, jeśli wrócę do grobowca jej rozkoszy. Rozmyślając o tym, nienawidziłem samego siebie i swej słabości tak rozpaczliwie jak nigdy dotąd. Nie dlatego, żebym jej wciąż pożądał, ale dlatego, że znalazłem się w rozterce, czy nie wrócić, aby mnie nadal męczyła. To było moje największe upokorzenie, bo gdybym był silny, nie wahałbym się ani przez chwilę. Po wszystkim, czego doświadczyłem i co na własne oczy widziałem, mój wybór powinien być zdecydowany, bezdyskusyjny. Precz z Tulią, precz z przeszłością! Ale byłem tak słaby i tak podatny na pokusy, że gorący wiatr wspomnień potrafił mną miotać w obydwie strony. Zlany potem walczyłem z pokusą i sam siebie nienawidziłem. Wstydziłem się tak bardzo, że nie chciałem, aby Jezus zobaczył, jak się wstydzę. I mimo wszystko musiałem zakryć twarz rękoma i modlić się: „Nie wódź mnie na pokuszenie, ale mnie zbaw ode złego, dla twojego Królestwa."
Skrzypnęły schody i usłyszałem kroki Myriny. Otworzyła drzwi i spiesznie wchodziła do pokoju z wyciągniętymi rękami, przynosząc wielką nowinę:
– Piotr i Jan-zawołała – Piotr i Jan… -nagle dostrzegła wyraz mojej twarzy. Ręce jej opadły, twarz straciła blask i zbrzydła w moich oczach.
– Przestań mi mówić o tych ludziach! – krzyknąłem z goryczą.
– Nie chcę o nich słyszeć!
Myrina z ociąganiem postąpiła krok w moją stronę, lecz nie ośmieliła się mnie dotknąć. Wcale nie chciałem, by mnie dotykała, więc usunąłem się jej z drogi i oparłem plecami o ścianę.
– Właśnie przed chwilą uzdrowili kalekę od urodzenia, w Świątyni, koło miedzianej bramy – próbowała opowiadać, ale słowa rwały się jej w ustach, kiedy spłoszonym wzrokiem wodziła za mną.
– I co z tego? – fuknąłem. – Wcale nie wątpię w ich moc. Ale co mnie to obchodzi? Dość cudów oglądałem. Już mnie nie wzruszają.
– Piotr wziął go za rękę i podniósł z łóżka – opowiadała jąkając się Myrina. – Od razu wzmocniły mu się nogi i stawy. Mnóstwo ludzi ze Świątyni pobiegło do portyku Salomona. Ten człowiek skacze i przed ludźmi chwali Boga, a oni podejrzliwie sprawdzają i macają jego nogi. Natomiast Piotr ogłasza odpuszczenie grzechów.
– Ależ zabawny jest ten cyrk żydowski – zadrwiłem.
– Co ci jest, Marku? Co się stało? – pytała ze łzami w oczach Myrina, która nie mogąc tego dłużej wytrzymać, chwyciła obiema rękami moje dłonie i potrząsnęła mną.
– Płacz, płacz, Myrino! To nie jedyne łzy, które przeze mnie wylejesz. To już wiem na pewno.
– Mów jasno! Co się stało? – puściła mnie, otarła szybko łzy z oczu, wyciągnęła cienką szyję, zaczerwieniła się i tupnęła z gniewu.
Popatrzyłem na nią wyprany z uczuć i zgorzkniały. Te rysy jeszcze rano były mi tak drogie! Teraz poprzez nie widziałem lśniące oczy Tulii, zmęczoną z rozkoszy twarz i dumne usta.
– Dostałem list od Tulii. Czeka na mnie w Aleksandrii – powiedziałem.
Myrina długo wpatrywała się we mnie. Jej twarz jakby zmalała i wydłużyła się. Padła na kolana i pochyliła głowę. Myślę, że się modliła, choć nie widziałem, by poruszała ustami. Umysł miałem zmrożony, nie byłem w stanie myśleć. Patrzyłem tylko na jej głowę, na złociste włosy, i skądś błysnęła myśl, że wystarczyłoby jedno uderzenie miecza, a ta głowa stoczyłaby się na ziemię i byłbym wolny. Myśl była tak zabawna, że roześmiałem się na głos.
W końcu Myrina wstała nie spojrzawszy nawet na mnie i zaczęła zbierać moje rzeczy, zostawiając ubrania na wierzchu. Najpierw się zdziwiłem, potem przestraszyłem, aż zapytałem:
– Co ty wyprawiasz? Po co zbierasz moje rzeczy?
– Twoja bielizna i płaszcz są w praniu – roztargniona liczyła coś na palcach, dopiero potem odpowiedziała: – Przecież chcesz jechać do Tulii. Szykuję cię do drogi, to moje zadanie.
– Kto ci powiedział, że chcę jechać?! – krzyknąłem, złapałem ją za ręce i zmusiłem, by odłożyła rzeczy. – Wcale tego nie mówiłem! Powiedziałem tylko o liście, żeby coś wspólnie postanowić.
– Nie, nie – potrząsnęła głową Myrina. – W głębi serca podjąłeś decyzję. Gdybym cię zatrzymywała, narastałby w tobie żal. To prawda, jesteś słaby i być może odwołując się do Królestwa mogłabym Cię zatrzymać. Ale nigdy w życiu byś mi tego nie wybaczył! Twój umysł ciągle dręczyłaby myśl, że przeze mnie zrezygnowałeś z niezastąpionej Tulii. Dlatego będzie lepiej, jeśli do niej pojedziesz, skoro na ciebie czeka.
Nie wierzyłem własnym uszom. Myrina jakby oddalała się ode mnie i mogłem stracić jedynego przyjaciela, u którego na tym świecie mogłem szukać schronienia.
– Ale… – wyjąkałem – ale… – Nic więcej nie mogłem powiedzieć.
– W tej sprawie nie mogę ci pomóc. – Myrina zlitowała się nade mną i zrozumiała, o co mi chodzi. – Sam musisz podjąć decyzję. I sam będziesz za to odpowiedzialny. – Uśmiechając się smutno, patrząc na mnie ciągnęła: – Ułatwię ci decyzję. Jedź do Tulii i pozwól, by ci dopiekła, nawtykała gorących szpilek i wyśmiała. Tyle opowiadałeś o niej, że mogę odgadnąć, jaka ona jest. A ja gdzieś z boku będę to wszystko śledziła i pozbieram do kupy te resztki, jakie z ciebie zostaną, kiedy cię porzuci. Nie musisz się obawiać, że mnie stracisz. Jezus Nazarejski dał mi ciebie. Chyba ci wybaczy, podobnie jak i ja w swym sercu wybaczę, bo znam cię dobrze.